wtorek, 3 lipca 2018

Słów kilka o klasztorze Magdalenek w Nowogrodźcu


Nowogrodziec to nie jest duże miasto- liczy raptem kilka tysięcy mieszkańców, nie znajduje się przy żadnej głównej drodze, a kilka lat temu utracił nawet pasażerskie połączenie kolejowe z Wrocławiem przez Zebrzydową. Nie jest specjalnie znany, zawsze znajduje się w cieniu pobliskich miast powiatowych, Bolesławca i Lubania. A mimo to Nowogrodziec warto odwiedzić z powodu jednego miejsca. Miejsca liczącego sobie osiemset lat historii, obecnie jednak całkowicie opuszczonego i popadającego w co raz to większą ruinę. Miejsca, które przez stulecia kształtowało codzienność całego miasta i miało wpływy wykraczające nawet poza granice Dolnego Śląska. Dlatego też dzisiaj opuszczamy Bolesławiec, wsiadamy w autobus i jedziemy piętnaście kilometrów na południowy zachód, aby odwiedzić najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce- a właściwie to, co z niego zostało.
            Obecnie klasztor znajduje się w opłakanym stanie. Znajdujący się na niewielkim wzgórzu kompleks budynków z wolna niszczeje i zarasta, zapomniany przez wszystkich, którzy mogliby go uratować. Powoli rozpadają się masywne, forteczne obwarowania, otaczające dawny klasztor od strony ulicy Strzeleckiej, głównej drogi wylotowej na Żagań. Elewacje klasztorne już niemal nigdzie nie są pokryte tynkiem, odsłaniając wiekowe, piaskowcowe mury. Wirydarz i dziedziniec zewnętrzny całkowicie zarosły, a na wyższych kondygnacjach panują prawa dżungli. Korytarze i pomieszczenia klasztorne opustoszały, ich ściany pokryto w wielu miejscach plugawymi napisami najróżniejszej treści i tylko podziemia zachowały się w całkiem nienaruszonym stanie, choć oczywiście wyniesiono z nich wszystko, co się tylko dało. Mimo tak smutnego stanu tego miejsca proponuję rozłożyć koce przed głównym wejściem do miejsca, które kiedyś było klasztorem (i nie tylko, o czym za chwilę) i wysłuchać kilku słów o dawnych czasach, kiedy jeszcze tętniło tutaj życie, czy to zakonne, czy inne.
            Jesteśmy w początkach XIII wieku. Śląsk znajduje się pod rządami Henryka Brodatego, zaś jego granica przebiega zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdujemy. Wyznacza ją rzeka Kwisa, przepływająca spokojnie przez znajdujący się tu jeszcze las. Siedzimy na szczycie niewielkiego wzgórza, u stóp niewielkiego pałacyku myśliwskiego, jaki nakazał tutaj zbudować piastowski książę. Jego żona, przyszła święta Jadwiga śląska, ten pałacyk bardzo polubiła. Zapewne nie był on specjalnie duży, ale wzgórze nad rzeką z pewnością było miejscem bardzo urokliwym. Pobożna księżna uznała, że dobrze by było, aby się ono nie marnowało na prywatny pałacyk książęcy, zwłaszcza że odległość od Wrocławia powodowała rzadkość wizyt władcy śląskiego na przygranicznym wzgórzu. Jako że była ona fundatorką licznych kościołów i klasztorów, postanowiła postawić w tym miejscu nowy klasztor dla sióstr magdalenek. Magdalenki, świeżo zatwierdzony przez papiestwo zakon żeński, przyczyniły się w krótkim czasie do nadania sąsiedniej miejscowości praw miejskich. Był nią Nuenburh, czyli oczywiście dzisiejszy Nowogrodziec. Taka właśnie nazwa tego miasta pojawiła się w dokumencie księcia Bolesława Rogatki, tego samego, który organizował w niedalekim Lwowie (nie tym galicyjskim, ale tym śląskim oczywiście- wtedy miasto nazywało się Lwow) i nieco odleglejszej Legnicy pierwsze turnieje rycerskie, toczył liczne wojny ze swoimi piastowskimi krewniakami, aż wreszcie uwięził na zamku we Wleniu najpierw biskupa Tomasza I, a potem księcia Henryka IV Probusa. Dokument ten, datum in Crosna, anno gratie MCCXLIX, to jest Dan w Krośnie, roku chwalebnego 1249, był niczym innym, jak darowaniem przez księcia Bolesława naszemu klasztorowi wioski Hermannsdorf, znanej dziś pod nazwą Kierżno. Do magdalenek początkowo przyjmowano wyłącznie przedstawicielki zamożnych rodów o szlachetnym wywodzie, co gwarantowało duży dopływ gotówki do kasy nowogrodzieckiego zgromadzenia. W miarę upływu czasu, przechodzący z księstwa do księstwa klasztor bogacił się, nabywając kolejne wioski i posiadłości w okolicach Nowogrodźca i Bolesławca, a nawet Lwówka Śląskiego. Z pewnością modlitwa za księcia Bolesława, jego przodków i potomków (antecessorum quam posterorum) nie była jedyną, jaką podejmowano w klasztorze, bowiem lista donatorów sukcesywnie rosła. Dwa lata później zresztą ten sam Rogatka wydał kolejny przywilej dla klasztoru, niezwykle ważny także dla pobliskiego Bolesławca. Ogólnie dokument stanowi nadanie dla magdalenek 3 marek srebra czynszu od, i to jest bardzo ważne, civitas Boleslauec. Znaczy to tyle, co miasto Bolesławiec. Dokument jest o tyle ważny, że jest to najstarsza pewna wzmianka o Bolesławcu jako mieście! Niestety, nie mamy aktu lokacyjnego Bolesławca, więc taka adnotacja jest dla badaczy sporą gratką. Wracajmy jednak do Nowogrodźca. Niezwykle ważny dla obecnych miłośników Bolesławca przywilej dla klasztoru jednak niewiele się zdał, bowiem trzech marek srebra od bolesławian nowogrodzieckie siostry nigdy na oczy nie zobaczyły.  W każdym razie nie była to dla nich strata, która mogłaby znacząco uderzyć bogacący się konwent po kieszeni. Gorsze zagrożenie nadeszło niemal dwieście lat później, kiedy to klasztor i miasto Nowogrodziec znajdowały się już w Koronie Czeskiej. W 1427 roku budynki klasztorne zostały doszczętnie rozgrabione przez husytów, którzy dodatkowo wyciągnęli od mniszek znaczącą kontrybucję, a na koniec podpalili konwent. Z tego właśnie powodu przy okazji odbudowy klasztor otoczono murami obronnymi. Mury te, później rozbudowywane, towarzyszą klasztorowi do dnia dzisiejszego. Patrząc na mapę miasta Nowogrodźca, wykonaną po trzystu latach przez Friedricha Bernharda Wernhera, widać że udało się połączyć fortyfikacje klasztorne z umocnieniami obronnymi miasta. Jest ona o tyle cenna, że Nowogrodziec przez tych trzysta lat nie rozszerzył swoich granic, a fortyfikacje, tylko częściowo zachowane do dnia dzisiejszego, pamiętały jeszcze czasy późnego średniowiecza. Klasztor szybko podniósł się ze zniszczeń wojennych i wzmocnił swoją pozycję na tyle, że w 1495 roku udało mu się nabyć na własność już nie wioskę, folwark czy kilka młynów, ale całe miasto Nowogrodziec. Była to transakcja wymienna, klasztor bowiem oddał dotychczasowemu właścicielowi przygranicznego miasteczka nad Kwisą swój folwark Sobota koło Lwówka Śląskiego. Zakonnice okazały się być nie tylko pobożnymi kobietami, ale także bardzo sprawnymi zarządcami. Szybko rozbudowano mury obronne miasta, a co ważniejsze, w ciągu kilku lat Nowogrodziec zyskał własną kanalizację. Uprzedził on w tym nawet Bolesławiec, który swojej kanalizacji doczekał się dopiero kilkadziesiąt lat później. Niestety, ale sprawny zarząd nad miastem nie spowodował uniknięcia konfliktów sióstr z radą miejską Nowogrodźca. W 1542 roku w mieście wprowadzono bardzo restrykcyjne przepisy, związane z narastającym w owym czasie zagrożeniem zbrojnym ze strony potężnego Imperium Osmańskiego, które nieco wcześniej podporządkowało sobie Węgry i stało u granic Czech i Moraw. Zarządzono w nim szereg obowiązkowych dla wszystkich mieszczan modlitw błagalnych w określone dni tygodnia, zakazano organizowania wszelkich zabaw, a nawet spożywania alkoholu czy publicznej gry na instrumentach. Można sobie wyobrazić takie szesnastowieczne miasto- ciche, smutne i ponure, aż do przesady nasycone strachem przed wojną i duchem radykalnej pokuty. Można powiedzieć, że Nowogrodziec Anno Domini 1542 miał być w założeniu jednym wielkim klasztorem. Mieszczanom, którzy piętnaście lat wcześniej przeszli przez wielką zarazę, która wybiła niemal wszystkich nowogrodzian i cudem oszczędziła tych, którzy schronili się/mieszkali w klasztorze, z pewnością takie kolejne smętne dni w dziejach ich miasta nie mogły odpowiadać. W każdym razie bezspornym jest fakt, że skoro właścicielem miasta były katolickie siostry zakonne, aż do XIX wieku niemożliwe było przeniknięcie do niego idei reformacji, co umożliwiło wielu mieszczanom z sąsiednich miast, którzy utrzymali się przy wierze katolickiej, praktykowanie w Nowogrodźcu swoich obrzędów religijnych. Konflikty miasto-klasztor dotyczyły jednak nie tylko spraw ducha, ale też takich, jak przywileje gospodarcze. Podczas wojny trzydziestoletniej, która dotkliwie dotknęła cały Śląsk, klasztor nowogrodziecki nie był w żaden sposób wyjątkiem. Kilkukrotnie plądrowany, przeszedł nawet, trwające kilka lat, wypędzenie zakonnic, aż wreszcie w 1652 roku, cztery lata po zakończeniu wojny, padł ofiarą pożaru. Do jego odbudowy przyłożył rękę między innymi sam cesarz Ferdynand III. Odbudowa jednak po kilkudziesięciu latach musiała zostać powtórzona, bowiem w latach 1717 i 1726 wybuchły kolejne pożary. Sytuację klasztoru znacznie pogorszyło wejście Śląska w skład Królestwa Prus, co było efektem zwycięskiej wojny Prus z Austrią, w której skład wchodziły Korona Królestwa Czeskiego i będący dotąd  jej częścią składową Śląsk. Prusy, jako państwo protestanckie, z czasem rozpoczęły szykany wobec katolików. Siostrom nowogrodzieckim zabroniono, podobnie jak całemu Kościołowi śląskiemu, utrzymywania kontaktów z Rzymem. Mimo to klasztor nadal się trzymał na swoim miejscu, utrzymał także w swoim posiadaniu Nowogrodziec i klucz wsi w jego okolicy. Były to, oprócz Kierżna, między innymi Parzyce, Radostów pod Lubaniem oraz Ołdrzychów, będący obecnie częścią Nowogrodźca. Sądny dzień, jeden z najważniejszych w dziejach klasztoru, nadszedł jak złodziej nocą, jak to jest napisane w 1 Liście do Tesaloniczan. Był to 30 października 1810 roku, wtorek. Tego to właśnie dnia król pruski Fryderyk Wilhelm III, ten sam który za trzy lata wyda we Wrocławiu słynną odezwę An mein Volk, zagrzewającą Prusaków do walki z napoleońskim okupantem, zarządził sekularyzację klasztorów  w całych Prusach. Udało się to w całości i natychmiast wyłącznie na Śląsku, gdzie do likwidacji poszło aż 69 klasztorów. Pruska komisja fiskalna 30 października 1810 roku zjawiła się na terenie nowogrodzieckiego klasztoru, przejmując nad nim i jego majątkiem, także ziemskim, całkowitą kontrolę. Konwent rozwiązano, a ostatnia przeorysza klasztoru, Maria Alojza Steinert, która zmarła kilka miesięcy wcześniej, już nigdy nie doczekała się swej następczyni. Jej inicjały są do dziś widoczne na portalu wejściowym do głównego budynku klasztoru, niezatarte jeszcze zębem czasu. Tym razem likwidacja zgromadzenia zaszła na dobre. Siostry zakonne rozproszyły się, jedna tylko zamieszkała na terenie Nowogrodźca, w którym zaczęło pojawiać się co raz więcej protestantów. W klasztorze ulokowano początkowo lazaret dla rannych żołnierzy, potem zaś otwarto tam sąd. Dawny klasztor widział w swoich murach przed 1945 rokiem najróżniejsze instytucje- obok sądu istniały tam przytułek, seminarium kaznodziejskie, a nawet plac ćwiczeń i remiza ochotniczej straży pożarnej, co poświadcza stara pocztówka z początków XX wieku. Z okresu Trzeciej Rzeszy zachowało się bardzo ciekawe zdjęcie, zamieszczone w książce Nowogrodziec. Miasto ceramiki oraz jego okolice na przedwojennych pocztówkach autorstwa Krzysztofa Stefana i Piotra Nieratki. Widać na nim były klasztorny dziedziniec i zawieszoną nad wejściem do wnętrza głównego budynku klasztornego flagę ze swastyką… Nikomu w momencie zrobienia tego zdjęcia zapewne nie przyszłoby do głowy, co już niedługo stanie się z tym miejscem za sprawą człowieka, który tę swastykę w wydaniu nazistowskim stworzył i upowszechnił. Niedoszłego austriackiego akwarelisty, który został przywódcą Niemiec po to, aby po początkowych błyskotliwych zwycięstwach ściągnąć na nie gniew całego nieomal świata. Nowogrodziec, ówcześnie znany jako Naumburg am Queis, nie był wyjątkiem. W lutym 1945 roku doszło do wielkiej bitwy o miasto. Trwała ona kilka dni i zakończyła się wyparciem Niemców za Kwisę. Nowogrodziec został poważnie zniszczony, a były klasztor poważnie uszkodzony. Jak pokazują wykonane po wojnie fotografie, po gruntownym remoncie budynki te byłyby jeszcze do uratowania. Niestety, zamiast odbudowy klasztor padł ofiarą kolejnych grabieży, dokonywanych zwłaszcza przez żołnierzy sowieckich. Jak przekazują mieszkańcy tych okolic, pamiętających tamte czasy, przez kilka powojennych lat mało kto miał odwagę zapuszczać się w te ruiny, ponieważ miało tam dochodzić często do gwałtów, dokonywanych właśnie przez Sowietów. Mijały kolejne lata i dawny klasztor, kiedyś właściciel całego miasta, niszczał. Stopniowo niszczały dachy klasztornych budynków, niegdysiejszy wirydarz i przyklasztorny ogród co raz bardziej zarastały samosiejkami i dziką roślinnością. Główną bramę wjazdową na jego dziedziniec zamurowano, a wstęp na teren kompleksu został zabroniony. Mimo to po siedemdziesięciu latach budynki klasztorne, masywne dzieło osiemnastowiecznych (i wcześniejszych) architektów, trzyma się w nienajgorszym stanie. Najlepiej wygląda główny budynek klasztorny, ten ze wspomnianym już portalem, w którym nadal można się przejść pięknymi krużgankami  i zajrzeć do wszystkich pomieszczeń na parterze i w podziemiach, w tym do refektarza. Podziemia, choć całkowicie opustoszałe i ograbione, częściowo zapełnione także gruzem, zachowały się niemal nietknięte. Rzecz nie do pomyślenia dwa lata temu w Pstrążu, gdzie po ledwie dwudziestu latach sowieckie bloki wyglądały znacznie gorzej, a do ich piwnic aż strach było zaglądać. Wykonany z piaskowca klasztor w Nowogrodźcu niestety, ale z roku na rok nadal zarasta, pokrywa się także kolejnymi paskudnymi graffiti, wykonywanymi przez kompletnie nieświadomych rangi i wartości tego miejsca ‘’odwiedzających’’. Pozostałe zabudowania są już w dużo gorszym stanie, a fortyfikacje klasztorne zaczynają się rozpadać. W 2015 roku zawalił się ich fragment, całkowicie blokując przebiegającą wzdłuż nich ulicę Strzelecką.
Pozostaje mieć nadzieję, że znajdą się ludzie i środki, którym uda się uratować to niezwykle cenne na mapie nie tylko Nowogrodźca, nie tylko powiatu bolesławieckiego, nie tylko pogranicza śląsko-łużyckiego, ale i całego Dolnego Śląska miejsce. Najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce, jeden z pierwszych w Europie, przez kilkaset lat właściciel Nowogrodźca i szeregu okolicznych wiosek, wreszcie świadek ośmiu wieków historii Ziemi Bolesławieckiej jest miejscem, które powinno zostać bezzwłocznie uratowane od całkowitego zniszczenia i zapomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz