wtorek, 3 lipca 2018

Słów kilka o bazylice bolesławieckiej

Nie tak dawno temu zwiedzaliśmy razem bolesławiecki dworzec kolejowy. Aby to uczynić, cofnęliśmy się w czasie aż do 1845 roku- braliśmy udział w otwarciu dworca, oglądaliśmy kolejne transporty na kolejne fronty kolejnych wojen, spotkania i rozłąki, zmiany ustrojów, granic i pokoleń. Tym razem cofniemy się w czasie jeszcze bardziej i zobaczymy o wiele, wiele więcej, niż podczas tamtej podróży. Nie będziemy oczywiście zajmowali się terenem, na którym stał dworzec, bowiem przez całe stulecia oglądalibyśmy co najwyżej panoramę pobliskiego miasta, raz za razem płonącego w ogniu kolejnej wojny, docierającej w te okolice. Wolałbym, abyśmy do tego miasta weszli, a za cel naszej drugiej wspólnej wędrówki obrali najważniejszy kościół w całej okolicy, obecnie noszący zaszczytne miano Bazyliki Mniejszej, czy jak kto woli- basilica minor.
Bolesławiecka Bazylika Maryjna jest bezsprzecznie jednym z najcenniejszych zabytków architektury w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Bolesławca. Prędzej czy później musi ją zobaczyć każdy, kto pojawia się w Mieście Ceramiki i sytuacja taka trwa w zasadzie już od XIII wieku. Przed wojną charakterystyczny ceglany trójkąt, zdobiący zachodnią elewację tej świątyni, znajdował się nawet w herbie ówczesnego Bunzlau. Jego usunięcie okazało się najistotniejszą modyfikacją tegoż herbu, jaką poczyniono w polskim już Bolesławcu. Kościół, obecnie intensywnie rewitalizowany, przez liczne wieki swojej historii przechodził różne koleje losu- był dewastowany, palony, przebudowywany, remontowany, gościł ludzi z różnych stron świata, różnych stanów i poglądów, raz nawet zmienił Kościół, do którego przynależał, przechodząc na ponad wiek w ręce luteran. Częściej zmieniał przynależność polityczną, był świadkiem milionów najróżniejszych modlitw w najróżniejszych intencjach, towarzyszył miastu przez całą jego bogatą historię, a obecnie nadal aktywnie angażuje się w jego życie.
Aby rozpocząć opowieść o bazylice, będziemy musieli cofnąć się w czasie do głębokiego średniowiecza, do czasów lokacji Bolesławca. Wiemy, że miasto zostało lokowane w 1251 roku, choć niestety, jego akt lokacyjny nie zachował się (aczkolwiek kto wie, co możemy odnaleźć w długich korytarzach dolnośląskich archiwów). Mamy też wzmiankę z 1194 roku o tym, jak śląski książę, Bolesław Wysoki, zezwolił na budowę osady w rejonach obecnego Rynku, nieopodal pobliskiego grodu kasztelańskiego, odnotowanego kilka lat później w źródłach jako ‘’Bolezlauech’’. Jego wały zachowały się do dziś w lasku przy obecnej ulicy Topolowej. Bolezlauech nie miał najmniejszych szans w konkurencji z nową osadą, położoną przy słynnej Via Regia i bliżej złotonośnych terenów przy szlaku na Lwówek Śląski, więc musiał upaść. Lokacja nowego miasta, tym razem na co raz bardziej wtedy popularnym prawie niemieckim, oznaczała konieczność budowy kościoła dla jego mieszkańców. Powstało ich kilka, w tym przynajmniej jeden klasztorny- znajdował się on na terenie klasztoru Dominikanów. Klasztor ten znajdował się w tym samym miejscu, gdzie teraz stoi budynek starostwa, a także gmach Urzędu Gminy Wiejskiej Bolesławiec (jest to jedyny zachowany budynek po dawnym klasztorze) oraz Teatr Stary. W miejscu obecnej bazyliki, na niewielkim wzgórzu położonym tuż obok Rynku, stały już wtedy… dwa kościoły. Jeden z nich nosił wezwanie Najświętszej Marii Panny i św. Mikołaja, czyli tożsame z tym, jakie dziś nosi Bazylika, a drugi nazwano imieniem świętej Doroty. Kościółek św. Doroty prawdopodobnie istniał jeszcze przed 1251 rokiem, a kościół NMP i św. Mikołaja został początkowo wybudowany z drewna i dopiero po kilkudziesięciu latach postanowiono to zmienić. W pobliżu znajdowała się jeszcze jedna świątynia, zajmująca teren obecnej galerii Bolesławiec City Center, tj. kościół św. Jadwigi, jednak jego dalsze losy pomińmy tutaj milczeniem. Być może kiedyś odbędziemy osobną podróż w tę część miasta, mającą bardzo ciekawą historię, ale wszystko w swoim czasie. Dwa kościoły na wzgórzu w miarę upływu czasu bogaciły się i wtapiały w pejzaż miasta, przynależącego od przełomu XIII i XIV wieku do księstwa jaworsko-świdnickiego. Tereny te najdłużej ze wszystkich księstw śląskich opierały się zhołdowaniu przez władców Czech, co stało się faktem dopiero w latach 90-tych XIV wieku, po śmierci księżnej Agnieszki, wdowy po Bolku II, ostatnim z Piastów jaworsko-świdnickich i ostatnim niezależnym księciu śląskim. Pod czeskim panowaniem Bolesławiec znajdował się aż do 1740 roku, nawet po 1526 roku, kiedy to królami czeskimi zostali Habsburgowie austriaccy! Kościoły, które na potrzeby naszej podróży nazwijmy ‘’bazylikowymi’’, bowiem z nich powstanie późniejsza bazylika, po kilkudziesięciu latach doświadczyły inwazji husyckiej. W 1429 roku na skutek zdrady jednego z mieszczan Bolesławiec został zajęty przez wojska husyckie, które go bezlitośnie splądrowały. Doszło do wybuchu wielu pożarów, które zniszczyły między innymi kościół NMP i św. Mikołaja. Szczęśliwie kościółek św. Doroty ocalał bez większych strat. Zniszczona świątynia została odbudowana i już w latach 70-tych XV wieku uznano, że należy ją rozbudować. Bogacące się miasto chciało się z pewnością poszczycić okazałą świątynią, więc rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace budowlane. Trwały one kilkadziesiąt lat i pamiątką po nich są inskrypcje, znajdujące się po dziś dzień w kilku miejscach w Bazylice. Najstarsza z nich pochodzi, bagatela, z roku 1482. Nieco później, bo w roku 1497, kościółek św. Doroty za zgodą biskupa zamieniono w izolatkę. Było to konieczne, bowiem w Bolesławcu szalała jedna z wielu zaraz, jakie przez wieki nękały miasto, Śląsk i całą Europę. Minęły trzy lata i kilkusetletni kościół rozebrano. Jego część prawdopodobnie włączono do rozszerzającego się właśnie kościoła NMP i św. Mikołaja. Od tej pory aż po dziś dzień na wzgórzu przy Rynku stoi tylko jedna, wciąż ta sama świątynia. W tym miejscu warto opowiedzieć mało znaną miejską legendę. Otóż w XV wieku do miasta nad Bobrem miały zawitać węgierskie arystokratki, pielgrzymujące do Santiago de Compostela. Było to wtedy miejsce tak popularne, jak dzisiaj Paryż czy Wenecja! Panie przebywały w knajpie o nazwie ‘’Pod trzema wieńcami’’, od której początek miała wziąć osada z 1194 roku, ta przedkolacyjna, sąsiadująca z Bolezlauechem. O ile dla miasta knajpa ta była początkiem, dla arystokratek była niestety miejsce końca. W wyniku choroby Węgierki zmarły, zapisując przy tym swój majątek pobliskiemu kościołowi. Pochowano je pod wejściem głównym do przyszłej bazyliki, co było częstą praktyką w tamtym czasie. Czy ta legenda jest prawdziwa, tego nie wiem, ale kto wie, co by znaleziono, gdyby zaczęto kopać pod chórem… Właśnie w XV wieku podczas prac budowlanych odnaleziono stare dokumenty, w których wymieniono polskie nazwy okolicznych wsi. Gdyby taki dokument się zachował w oryginale, byłby obecnie bezcenny dla wszelkiej maści historyków, językoznawców, krajoznawców, wszystkich w jakiś sposób zainteresowanych przeszłością tych ziem.
Można jednak powiedzieć, że ówczesny magistrat, składający się z katolików, nieco strzelił sobie w stopę. Dlaczego? W 1517 roku w znajdującej się w głębi Rzeszy Wittenberdze Marcin Luter ogłosił swoje słynne tezy. Szybko wyrósł z tego potężny ruch społeczny, który zapoczątkował dzieje reformacji i protestantyzmu, które szybko dotarły także na Śląsk, a zatem także do ówczesnego miasta Buntzel. W nadal przebudowywanym kościele, do którego miał w ciągu najbliższych kilku lat zawitać słynny Wendel Rosskopf, pojawił się niejaki Jakub Süssenbach. Wygłosił on w naszej świątyni żarliwe kazanie, w którym głosił idee Lutra i, mówiąc współczesnym językiem, porwał za sobą tłumy. Buntzel bardzo szybko stał się miastem protestanckim, w odróżnieniu od pobliskiego Naumburgu, czyli Nowogrodźca, gdzie klasztor Magdalenek utrzymał przewagę katolików aż do początku XIX wieku! Było to o tyle łatwe, że klasztor był wtedy właścicielem miasta i określał jego statut. Do tego klasztoru zawędrujemy przy okazji naszej następnej podróży, chciałbym bowiem czasem wyjść poza granice miasta i zajrzeć do co ciekawszych zakątków naszego równie ciekawego powiatu, więc wtedy rozwinę nieco ten wątek. Wracając do naszej bazyliki, będącej ówcześnie zwykłym kościołem (a właściwie już zborem) parafialnym, mamy zatem ogromną zmianę. Kościół staje się luterański, a na zlecenie władz miasta działa w nim wspomniany już Rosskopf, po którym pamiątką są chociażby złote gwiazdy na sklepieniu bazyliki. Rosskopf bardzo pomógł w ukończeniu wnętrza świątyni, a jako ciekawostkę dodam, że jego innym bolesławieckim dziełem jest Pałac Ślubów w pobliskim ratuszu. Mijały lata i gotycko-renesansowa świątynia funkcjonowała we względnym spokoju aż do okresu wojny trzydziestoletniej, która ani Śląska, ani Buntzlau (nazwa miasta uległa ewolucji) nie oszczędzała. W pobliżu funkcjonował niewielki cmentarz, który co prawda nie zachował się do dnia dzisiejszego, ale mamy dostęp do sporej ilości epitafiów, jakie się tam znajdowały. Jakim cudem? Przy likwidacji cmentarza po prostu wmurowano je w elewację kościoła. Są to nieraz bardzo wartościowe zabytki rzeźby renesansowej, ale i skromne piaskowcowe płyty, tak jak jest to choćby z epitafium Süssenbacha, które szczęśliwie uchowało się do dnia dzisiejszego. Najważniejszym z nich jest chyba, znajdujące się tuż przy południowym wejściu do kościoła, epitafium wybitnego poety niemieckiego, bolesławianina Kaspara Kirchnera. Wszyscy w Bolesławcu wiedzą, że w I połowie XVII wieku żył Martin Opitz, twórca poetyki niemieckiej i pierwszego w historii niemieckojęzycznego libretta operowego, ale mało kto pamięta o innym poecie, związanym z interesującym nas kościołem, czyli Kirchnerze. A to właśnie on został uhonorowany w 1615 roku wieńcem laurowym, mającym wtedy w świecie taką rangę, jak teraz… Nagroda Nobla. Mimo to jego poezja nawet w Bolesławcu jest obecnie zapomniana, choć chyba każdy mieszkaniec miasta miał okazję nieraz widzieć jego epitafium. Kirchner zmarł w 1627 roku, więc nie miał okazji przeżyć tego, co właśnie zbliżało się do jego miasta. A mowa o wojnie trzydziestoletniej, która od dziewięciu lat rozpalała Rzeszę. Buntzlau, jako miasto położone przy Via Regia i posiadające zamek, było ważnym punktem strategicznym na mapie Śląska, zatem wielokrotnie było świadkiem przemarszów i okupacji przez wojska cesarskie i szwedzkie. Najstraszniej w pamięci mieszczan zapisał się wrzesień 1642 roku, kiedy to w mieście pojawili się Szwedzi. Doszło wtedy do wydarzeń, które można porównać tylko z tym, czego dopuszczały się tutaj trzysta lat później wojska sowieckie- festiwalu podpaleń i grabieży. Ówczesny kościół protestancki również ucierpiał i nie miało znaczenia to, że Szwedzi byli protestantami- wszak kościół był luterański, a potomkowie wikingów byli kalwinami, których wyznanie luteranie (i oczywiście katolicy) piętnowali jako najgorszą herezję. Kościół został spalony, a co za tym idzie, wnętrze kościoła, choć szczęśliwie ocalały renesansowe sklepienia Rosskopfa, zostało zupełnie zdewastowane. Tak poważnie okaleczona świątynia została gruntownie wyremontowana, a na mocy pokoju westfalskiego, pozwalającego protestantom śląskim na budowę zaledwie trzech ‘’Kościołów Łaski’’ i nakazującego im oddanie pozostałych świątyń katolikom, powróciła w 1651 roku w ręce swoich pierwotnych właścicieli.
Kościół został gruntownie odbudowany pod kierunkiem Giulio Simonettiego, powstała też nowa kaplica św. Barbary, wotum za zakończenie wojny. Bazylika otrzymała nowe, istniejące do dzisiaj, wyposażenie. Powstał piękny, barokowy ołtarz główny, dzieło Jerzego Leonarda Webera, a także ambona i ołtarze boczne. Z tego okresu pochodzi piękna chrzcielnica, świadek chrztów wielu, wielu bolesławian, a także organy, pochodzące z 1709 roku. Gdy stoi się przed wyjściem zachodnim z kościoła, widać trzy wielkie herby, zdobiące miejski chór. Idąc od prawej, mamy herby miejski, panującej dynastii Habsburgów, a także trzeci, którego niestety nie jestem w stanie zidentyfikować. Być może jest to herb fundatora pierwszych bolesławieckich organów, burmistrza Johanna Friedricha Büttnera, ale sprawę tę pozostawiam otwartą. W każdym razie przez kolejne dziesięciolecia kościół zyskiwał na pięknie i znaczeniu, aż nadeszła kolejna wojna. A właściwie to trzy. Trzy wojny śląskie. Już pierwsza z nich doprowadziła do zajęcia Buntzlau w grudniu 1740 roku przez wykuwające właśnie swą sławę wojska pruskie. Miało to ważkie konsekwencje, bo o ile dotychczasowi władcy tych ziem, Habsburgowie, byli katolikami, tak pruscy Hohenzollernowie już nie. Szczęśliwie Fryderyk II Hohenzollern prowadził, przynajmniej początkowo, politykę tolerancji religijnej, więc bazylika mogła pozostać w rękach katolików, co nie znaczy, że Fryderyk nic nie zmienił na tych terenach. Buntzlau znalazło się nagle na terenie powiatu bolesławiecko-lwóweckiego, piętnaście kilometrów od granicy prusko-saksońskiej na Kwisie. Zlikwidowano de facto księstwa, tworząc w ich miejsce kamery wojskowe. Miasto nad Bobrem trafiło na tereny zarządzane przez kamerę w Głogowie, co miało się nie zmienić do czasów wojen napoleońskich. Z punktu widzenia Bazyliki ważne jest to, że miała okazję oglądać przemarsze wojsk pruskich związane z kolejnymi wojnami śląskimi, choćby tych maszerujących na Saksonię w 1744 roku z samym królem pruskim na czele. W tym czasie powstała też najstarsza znana nam mapa Bolesławca, dzieło Friedricha Bernharda Wernhera z 1745 roku. Wernher naszkicował na tej mapie całe ówczesne Buntzlau, także obecną bazylikę. Widać zatem, że znajdowała się ona na Kirch gasse, czyli tak jak obecnie, na Kościelnej. Kościół posiadał nieco inny hełm, niż współcześnie, przypominający do pewnego stopnia hełm wieży ratuszowej. Poza tym niewiele wygląda na tej mapce inaczej, niż współcześnie. Lata mijały, a herb Habsburgów z kościelnego chóru stawał się co raz to bardziej ledwie pamiątką z przeszłości. W mieście przewagę zaczęli uzyskiwać protestanci, którym pozwolono na budowę własnej świątyni w miejsce ruin po dawnym zamku, spalonym jeszcze przez Szwedów sto lat wcześniej. Tuż przed wejściem wojsk pruskich w kościele pojawiają się relikwie Krzyża Świętego, obecne tutaj do dzisiaj i w dalszym ciągu czczone przez wiernych. Było to ważne wydarzenie, do dziś podkreślane przez wszystkich, którzy zajmują się historią tego miejsca. Podczas wojen napoleońskich, które pozostawiły trwały ślad w tradycji bolesławieckiej, kościół pełnił rolę nie tylko sakralną, ale także… wojskową. Otóż przyszła bazylika została zamieniona w magazyn i obóz jeniecki. Można sobie przypomnieć sceny z powstania warszawskiego, kiedy to kościoły pełniły nieraz role obozów dla ludności cywilnej, co zostało świetnie ukazane w serialu ‘’Czas honoru’’. Na szczęście w Bunzlau (przez kilkadziesiąt lat zanikła w tej nazwie spółgłoska ‘’t’’) jeńcy nie musieli się obawiać takiego traktowania, jednak z pewnością warunki mieli dosyć podobne, jak warszawiacy z 1944 roku. Mimo tego wszystkiego można przy bazylice i tak mówić o szczęściu, bowiem świątynie parafialne nie podlegały sekularyzacji, jaką w 1810 roku na Śląsku zarządziły władze pruskie. Ofiarą tej akcji padł między innymi wspominany już tutaj nowogrodziecki klasztor Magdalenek. Bazylika przetrwała walki o miasto z 1813 roku, jakie Prusacy i, co ciekawe, Rosjanie, toczyli z Francuzami, a także zarządzone wcześniej przez okupantów znad Sekwany niszczenie fortyfikacji miejskich, przebiegających na jednym odcinku tuż obok kościoła. Fragmenty przykościelnych murów obronnych oczywiście zachowały się do dnia dzisiejszego. Po zakończeniu działań wojennych rozbiórka fortyfikacji, co ciekawe, trwała dalej, a przed wejściami zachodnim i południowym stanęło sześć figur świętych, przeniesionych w to miejsce z rozbieranych bram miejskich. Są to ich jedyne zachowane relikty. Od tamtej pory aż do czasów nazistowskich w kościele panował względny spokój. Nikt nie próbował go zburzyć, spalić, odebrać katolikom, zamienić w magazyn czy w jakikolwiek sposób uszkodzić. W XIX wieku zlikwidowano hełm wieży kościelnej, montując ten sympatyczny hełm, jaki znamy dzisiaj. Kolejni proboszczowie musieli się zmagać z malejącą na korzyść protestantów liczbą katolików w mieście, a warto odnotować, że na nabożeństwa zachodzili tu także Polacy, przyjeżdżający tutaj z Górnego Śląska i Wielkopolski w takich samych celach, w jakim młodzi bolesławianie nieraz podróżują do Niemiec- zarobkowych. Być może byli pośród nich jacyś ostatni polscy autochtoni, niedobitki trwającej tu od XIII wieku germanizacji, ale na ten temat brak informacji. Docieramy do czasów, w których do Bunzlau doprowadzono kolej i pół kilometra od kościoła zbudowano dworzec kolejowy. Jesteśmy w czasach Wiosny Ludów, zjednoczenia Niemiec oraz Kulturkampfu, czyli bismarckowskiej walki o kulturę. Była to walka prowadzona nie tylko z polskością, z czym jest z wiadomych względów w Polsce kojarzona, ale i z Kościołem katolickim w Rzeszy. Z pewnością Kulturkampf był odczuwalny także i przez katolików bolesławieckich. W 1910 roku, cztery lata przed wybuchem I wojny światowej, było ich 2575, przy czym wszystkich bolesławian było niemal dziewiętnaście tysięcy. Już wtedy były zakryte, o zgrozo, piękne piaskowcowe elewacje kościoła. Średniowieczne jeszcze mury zakryto szarą warstwą betonu i jak długo zastanawiałem się, po co to uczyniono, tak do dziś nie mam na ten temat zielonego pojęcia. Obecny proboszcz tej parafii na szczęście postanowił odwrócić to barbarzyństwo i mury odsłania, ale o tym później.
Na razie docieramy do czasów III Rzeszy. Czasów, które odcisnęły ślad w historii kościoła, obecnie jednak maskowany ze względów jeszcze bardziej niejasnych, niż zakrywanie piaskowcowych murów szarą warstwą betonu. A jest to ślad szlachetny i godny odpowiedniego upamiętnienia, jako że podobny przykład bohaterstwa, jakiego świadkiem były mury bolesławieckiego kościoła, na Śląsku miał miejsce chyba tylko w ówczesnym Habelschwerdt, czyli w Bystrzycy Kłodzkiej. Bunzlau i Habelschwerdt miały bowiem niezwykle odważnych proboszczów w swoich świątyniach- ks. Paula Sauera i bł. ks. Gerharda Hirschfeldera. Obaj księża wykazali się ogromną odwagą, publicznie krytykując z ambon swoich kościołów politykę nazistów i ich zbrodniczą ideologię. O ile bł. Gerhard Hirschfelder swoją działalność przypłacił wysłaniem do obozu i w efekcie śmiercią, bolesławiecki proboszcz miał nieco więcej szczęścia. Aresztowany przez Gestapo, na kilka miesięcy został zamknięty w celi na terenie gmachu należącego do tejże tajnej policji. Na szczęście został zwolniony i mógł powrócić do swojej parafii. Ksiądz Sauer odznaczał się wielką wiarą i zaangażowaniem w życie lokalnej społeczności, co podkreśla w swoich wspomnieniach wielu Niemców. Pozwolił on na odprawianie raz w miesiącu Mszy dla polskich robotników przymusowych w interesującym nas kościele. Nie opuścił swojego kościoła w momencie dla niego i całego miasta bezsprzecznie dziejowym- w roku 1945. W roku tym do Bunzlau weszły wojska sowieckie, uprzednio bombardując i ostrzeliwując miasto z artylerii. Miasto wokół kościoła płonęło także, a wręcz przede wszystkim, już po wejściu Sowietów w jego granice. Palił się Marktplatz, czyli obecny Rynek, w ratuszu ziała dziura po uderzeniu pocisku moździerzowego, kamienice przy Oberstrasse, to jest obecnej ulicy Sierpnia’ 80, kolejno zamieniały się w gruzowisko, w całym mieście trwało wiele innych pożarów, wybuchających dzień za dniem. Wszędzie trwał rabunek i bezkarne gwałty na mieszkankach Bunzlau. W tym całym morzu cierpienia i zniszczenia bolesławiecki kościół był niczym wyspa spokoju, chroniony dzięki negocjacjom księdza Sauera z sowiecką komendanturą. Pobliski kościół ewangelicki, ten który obecnie jest znany jako kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy, tyle szczęścia nie miał…
Tymczasem wojna dobiegła końca i sytuacja w mieście uspokoiła się. Pojawiły się pierwsze polskie władze, a także pierwsi wypędzeni z Kresów oraz przybysze z innych stron Polski i Europy. Bunzlau zaczynało stawać się Bolesławcem, a tę dwoistość dobrze było widać w przyszłej bazylice. Ksiądz Sauer miał podobno prosić Polaków o nauczenie go polskich modlitw, aby mógł także dla nich odprawiać nabożeństwa. Jego kościół był otwarty dla wszystkich, bez względu na narodowość i rasę, choć tę wielonarodową mozaikę zaburzyły władze komunistyczne, kiedy nakazały zatarcie niemieckich napisów na zabytkowych epitafiach. Jeszcze rok temu były one skute betonem… Te same władze nakazały aresztowanie księdza Sauera, oskarżając go o współpracę z niemieckim podziemiem. Zarzuty były oczywiście fałszywe, wszak ofiara Gestapo nie miała podstaw, aby współpracować z nazistami, tym bardziej jeśli był nią katolicki ksiądz, którego ostatecznie zakatowano w siedzibie bezpieki przy ulicy Grunwaldzkiej (tam, gdzie teraz jest MDK). Zwolniono go, ale po przewiezieniu do Domu Dziecka przy Wąskiej bohaterski ksiądz zmarł. Nie wiadomo, czy na trasie przejazdu z Grunwaldzkiej na Wąską mógł zobaczyć choćby hełm wieży swojego kościoła… Jego miejsce zajął już polski ksiądz i po wysiedleniu reszty niemieckich mieszkańców miasta kościół przejęli definitywnie Polacy. 1 września 1956 roku w jego murach Mszę odprawił gościnnie pewien krakowski ksiądz, przebywający w Bolesławcu w ramach podróży rowerowej. Zapewne nikt z obecnych na nabożeństwie, włącznie z nim samym, nie spodziewał się, że za kilkadziesiąt lat zawiśnie na honorowym miejscu w prezbiterium, Msza ta zostanie upamiętniona masywną tablicą pamiątkową, a całe miasto będzie się szczyciło wizytą tego księdza. Nazywał się on Karol Wojtyła. Kościół co raz bardziej nabierał polskich cech i tradycji, poprzez praktykowanie typowo polskich nabożeństw i zwyczajów religijnych, takich jak majówki czy święcenie pokarmów w Wielką Sobotę, a także dzięki działalności wiernych i ich kolejnych proboszczów. Jeden z nich był na tyle wybitny, że na jego cześć nazwano w Bolesławcu rondo, a potocznie jego nazwisko stało się określeniem całej świątyni. Do dziś jak się powie ‘’Idę do kościoła u Rączki’’, wszyscy wiedzą, o który chodzi. Ksiądz Władysław Rączka został zapamiętany przez bolesławian, nie tylko parafian, bardzo wdzięcznie, do pewnego stopnia jak taki lokalny Jan Paweł II, którego zresztą był honorowym kapelanem. Ksiądz nie wahał się wspierać opozycjonistów, walczących z komunistycznym reżimem, był człowiekiem na miarę swojego niemieckiego poprzednika z okresu wojny. Jego parafia stopniowo się zmniejszała, bowiem w rozrastającym się mieście i pobliskich wioskach powstawały nowe kościoły, ale jego kazania nieraz przyciągały tłumy. Ksiądz Rączka zapoczątkował także wielką akcję renowacji świątyni, która do dziś dnia jest kontynuowana. Po upadku komunizmu została ona oderwana wraz z całą okolicą od archidiecezji wrocławskiej i włączona w skład nowo powstałej diecezji legnickiej. Już na początku XXI wieku, w jego pierwszych pięciu latach, kościół został awansowany do rangi sanktuarium. Na kolejny awans nie trzeba było na szczęście czekać kolejnych niemal ośmiuset lat, a zaledwie kilka- 7 października 2012 roku, przy tłumnym udziale mieszkańców Ziemi Bolesławieckiej, sanktuarium awansowano na Bazylikę Mniejszą, przez co stała się jednym z najważniejszych kościołów w całej diecezji i ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym. Trwała nadal intensywna renowacja świątyni, prowadzona już przez nowego proboszcza, ks. Andrzeja Jarosiewicza.
Spójrzmy teraz na Bazylikę taką, jaka jest dzisiaj, w czerwcu 2018 roku. Wieża kościoła jest ukryta w stalowym kokonie rusztowań, czeka na gruntowne odczyszczenie. Większa część elewacji jest już wolna od betonowych okowów, tylko ta zachodnia czeka na swoją kolej. Przy wejściu od strony Sierpnia’80 oprócz średniowiecznego piaskowca odsłonięto także ceglany łuk, pochodzący według proboszcza nawet z XV wieku. Trwa odsłanianie napisów na renesansowych epitafiach, w sporej części już zakończone sukcesem, a także wygładzanie odsłoniętego już piaskowca. Przepięknie wygląda ukończona już lewa część elewacji południowej, ta od strony Rynku. Nadal nie widać przy kościele pomnika albo epitafium, a przynajmniej tablicy pamiątkowej w jego wnętrzu, upamiętniającego księdza Sauera. Dziwi fakt, że człowiek tak heroiczny, męczennik za wiarę, nadal nie trafił na ołtarze, a jedyny jego pomnik ulokowano na tyłach dawnego gmachu ubecji, gdzie nie zagląda zbyt wiele osób. Jest to skandaliczne, zwłaszcza że ksiądz Sauer uratował naszą Bazylikę przed ograbieniem przez Sowietów. Kto wie, czy bez niego zamiast bazyliki mielibyśmy co najwyżej ruiny opuszczonego kościoła w bezpośrednim sąsiedztwie Rynku. O księdzu Sauerze nie ma nawet informacji w zakładce poświęconej historii kościoła na stronie Bazyliki. Czy to dlatego, że był Niemcem? Czy wpływają na to sfałszowane i spreparowane oskarżenia komunistycznej ubecji? Co by to nie było, mam nadzieję, że niedługo sytuacja się odmieni, a ksiądz Sauer oprócz godnego upamiętnienia przez własną parafię uzyska przynajmniej ulicę w Bolesławcu. Można wyłączyć z ulicy Kościelnej plac otaczający Bazylikę i nadać mu imię tego wielkiego człowieka. Podjęcie w kurii legnickiej starań o beatyfikację też by nie zaszkodziło. Tymczasem wejdźmy do środka. Stąpamy po nowej, wstawionej zaledwie kilka miesięcy temu kamiennej posadzce. Widzimy szereg pięknych, barokowych ołtarzy, jeszcze niedawno intensywnie renomowanych. Wspaniały ołtarz główny wręcz błyszczy, ozdabiając prezbiterium. Obok niego wisi nowa tablica, a na niej łaciński tekst, upamiętniający konsekrację Bazyliki. Barokowa ambona, w dalszym ciągu wykorzystywana, zdobiona wizerunkami czterech ewangelistów oraz przedstawieniem Trójcy Świętej, zasłania wejście do zakrystii. Na wprost niej, w nawie południowej, stoi piękna chrzcielnica. Blisko wyjścia z kościoła w nawie północnej, na jednym z filarów widzimy tablicę pamiątkową żołnierzy Armii Krajowej z Kresów Wschodnich, niedaleko zaś inną, upamiętniającą Orlęta Lwowskie, zdobiąca okolice równoległego wyjścia w nawie południowej. Trzy herby z XVII wieku nadal zdobią chór, a znajdujące się tam niewiele młodsze od nich organy po dziś dzień cieszą niejedno ucho, niekoniecznie wykształcone muzycznie. Jaki jest widok z wieży, o tym właśnie będą się przekonywali pracujący tam robotnicy. Bazylika pięknieje na naszych oczach i miejmy nadzieję, że są przed nią (i całym Bolesławcem) kolejne stulecia, oby jak najliczniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz