wtorek, 30 października 2018


Wrocław Pawłowice, 29 października 2018 roku

Lwów-Lwiw

Zbliża się dzień 1 listopada. Dzień ważny i wyjątkowy w kalendarzu chyba każdego z nas- dzień pamięci o zmarłych. Jesień wkracza właśnie w swoje apogeum, pozostawiając już za sobą swój wielobarwny, złoty okres, wchodząc nieuchronnie w czas szarości i cienia. Już niedługo cmentarze po raz kolejny wypełnią się ludźmi, chcącymi choć raz do roku uczcić swoich zmarłych- członków rodziny, przyjaciół, znajomych, a może też pomodlić się przy grobie przypadkowego człowieka, o którym wszyscy zdali się już zapomnieć… Właśnie- zapomnienie. Wielki polski poeta, Adam Mickiewicz, pisał swego czasu- ‘’A jeślibym o nich zapomniał, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie’’. Zmarłym jesteśmy winni pamięć szczególną, wszak oni nie są w stanie się nam- chyba, że ktoś wierzy w duchy- w żaden sposób przypomnieć, narzucić swoją obecność i chronić pamięć o swoich czynach. O sobie samych. Zapomnienie o zmarłych, zwłaszcza poległych i zamordowanych w imię wolności, jest zbrodnią. A już na pewno zbrodnią jest zacieranie tej pamięci.
1 listopada to data szczególna dla dwóch sąsiednich narodów- Polaków i Ukraińców. Równo sto lat temu, 1 listopada 1918 roku, to właśnie nasze dwa bratnie narody rzuciły się sobie do gardeł, walcząc o panowanie nad Galicją Wschodnią i jej stolicą- Lwowem. Niestety, obie strony nie znalazły, niestety, pokojowego rozwiązania tego, nabrzmiewającego od wielu już lat, konfliktu o władzę i ziemię, którego finalnym aktem stała się krwawa, bratobójcza wojna. Oba te narody ponoszą przy tym równą odpowiedzialność za to, co w listopadzie 1918 roku stało się na ulicach Lwowa, Przemyśla i całego szeregu galicyjskich miast i wsi. Za wszystkie bitwy, zbrodnie, wzajemny i niepotrzebny rozlew krwi, za wszystkie międzyludzkie dramaty i tragedie, jakie miały miejsce w efekcie tej strasznej wojny.
 Polacy, mający od 1867 roku autonomię w ramach C.K Austro-Węgier, nie dostrzegali (bądź nie chcieli dostrzegać) dynamicznego rozwoju ukraińskiej świadomości narodowej i żarliwego patriotyzmu, jaki przejawiali Ukraińcy, nazywani w tamtym okresie jeszcze Rusinami.
Ukraińcy popełnili błąd, nie doceniając patriotyzmu polskiego, ignorując wielowiekową obecność Polaków w Galicji i ich ogromny wkład w rozwój kultury tego regionu, ograniczając swoje spojrzenie do czasów staroruskiego grodu na lwowskim Wysokim Zamku.
Polacy i Ukraińcy, których świadomość narodowa w XIX wieku poczyniła ogromne postępy, zatracili gdzieś ducha wspólnoty. Owszem, przez wieki Polacy i Rusini ścierali się ze sobą- dość tu wspomnieć liczne powstania kozackie, które były tego efektem- ale oba te narody wiedziały, że bez siebie nawzajem na dłuższą metę nie przetrwają, zwłaszcza kiedy w siłę urosła siedemnastowieczna Rosja. Nawet Chmielnicki podczas swego powstania początkowo nie dążył do oderwania Rusi od Rzeczypospolitej, a walczył, jakkolwiek czynił to niezwykle brutalnymi i krwawymi metodami (Polacy zresztą nie pozostawali w tyle- kniaź Wiśniowiecki w odwecie za poczynania Chmielnickiego i jego ludzi dosłownie topił Ukrainę we krwi), o sprawiedliwe traktowanie Kozaków w ramach tejże Rzeczypospolitej. Wtedy jednak, w dawnych czasach, umieliśmy ze sobą nie tylko walczyć, ale i współpracować- Kozacy walczyli po polskiej stronie podczas wyprawy Żółkiewskiego na Moskwę, oddziały ruskie stały razem z Polakami, Litwinami i Tatarami pod Grunwaldem, razem przez stulecia odpieraliśmy ataki tureckie i tatarskie na Rzeczpospolitą, wreszcie podczas Wiosny Ludów Polacy i Ukraińcy ramię w ramię walczyli z Austriakami na ulicach Lwowa o wyzwolenie spod władzy zaborcy. Jeszcze powstańcy styczniowi obok Orła i Pogoni wyszywali na swych sztandarach Archanioła Michała- symbol Rusi. Aż tu nagle coś się popsuło. Upadła idea wielonarodowej Rzeczpospolitej, a Polacy i Ukraińcy zapragnęli mieć własne państwa (już nie mówiąc o Litwinach). W miarę możliwości jednolite narodowościowo. Długo by mówić, jak do tego doszło, nie jest to też rozprawa naukowa, więc na tym stwierdzeniu się zatrzymajmy i przejdźmy dalej.
            W 1918 roku tak Polacy, jak i Ukraińcy, stali przed dziejową szansą. Nasi zaborcy przegrywali wojnę, a ich państwa rozpadały się nawet nie z miesiąca na miesiąc, ale z dnia na dzień. Rosja już rok wcześniej pogrążyła się w odmętach krwawej wojny domowej, a będąca już od XVII wieku pod jej panowaniem Ukraina skorzystała z dziejowej okazji (i niemieckiej pomocy), odrywając się od niej i tworząc URL- Ukraińską Republikę Ludową. Rozpadały się właśnie Austro-Węgry, pod których kontrolą znajdowała się Galicja Wschodnia- teren, na którym ludność polska i ukraińska była wymieszana do tego stopnia, że wytyczenie granicy etnicznej, dzielącej tę krainę na część polską i ukraińską, było niewykonalne. Antagonizm polsko-ukraiński, dodatkowo podsycony przez administrację austriacką, w obliczu klęski zaborców musiał wreszcie wybuchnąć. Stało się to 1 listopada 1918 roku, kiedy to Ukraińcy niespodziewanie dla wszystkich zajęli Lwów, będący wtedy miastem o zdecydowanej przewadze ludności polskiej, ogłaszając go stolicą Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Do podobnych wydarzeń doszło w niemalże całej Galicji Wschodniej. Przeciwko Ukraińcom wystąpiła polska ludność Lwowa, rozpoczynając okres trzytygodniowych, bratobójczych zmagań o miasto. Do walk doszło także w Przemyślu, jednym z najważniejszych miast regionu. Polacy, dla których Lwów był wtedy jednym z najważniejszych polskich miast, byli oburzeni ukraińskim ‘’zamachem’’. Uznali nowo powstałe państwo za okupanta i podjęli z nim walkę, dążąc do wyzwolenia Galicji spod władzy Ukraińców. Z kolei Ukraińcy, dla których Lwów również stanowił jeden z najważniejszych ośrodków życia kulturalnego i politycznego, chcieli bronić za wszelką cenę swojego świeżo utworzonego państwa i jego stolicy. Zmagania o władzę w Galicji, trwające do lipca 1919 roku, zakończyły się zwycięstwem Polski i całkowitym rozbiciem ZURL. Przepaść, jaka istniała między oboma narodami, pogłębiła się jeszcze bardziej. Polacy byli oburzeni zbrodniami, jakich dopuszczały się wojska ZURL na ich rodakach (we Lwowie obie strony walczyły po rycersku, ale na prowincji Ukraińcy dopuścili się szeregu mordów, np. w Złoczowie i Tarnopolu), zaś Ukraińcy mieli Polakom za złe, że ci rozbili ich niepodległe państwo. Wydawało się, że wyprawa kijowska z kwietnia 1920 roku, zorganizowana przez Polskę i niedobitki wojsk wspomnianej już URL (nie ZURL, te dwa państwa to dwa odrębne twory administracyjne), rozbitych wcześniej przez bolszewików, może coś zmienić. Niestety, ale wojska sojusznicze szybko musiały się wycofać z Kijowa aż na przedpola Warszawy, Zamościa i Lwowa. Późniejsza legendarna polska kontrofensywa niestety, wbrew zobowiązaniom sojuszniczym wobec URL, nie poszła z powrotem na Kijów, a zatrzymała się niejako w połowie drogi. Nie ma co tutaj owijać w bawełnę- obiecaliśmy Ukrainie pomoc, a w decydującym momencie, kiedy mieliśmy miażdżącą przewagę nad Sowietami i mogliśmy zrobić z nimi, co tylko chcieliśmy, zamiast zadać im jak największe straty, dogadaliśmy się z nimi i pozostawiliśmy Ukrainę swojemu losowi. Ukraina szybko zapłaciła za to straszliwą cenę, a po dwudziestu latach przyszła kolej także na Polskę, poddaną sowieckiej dominacji na całe pięćdziesiąt lat. Przez swoje niecałe dwadzieścia lat wolności Polacy podjęli skandaliczne próby wynarodowienia Ukraińców w czasach II RP, ci sami Ukraińcy z kolei podjęli serię zamachów terrorystycznych i stworzyli własne bojówki o zabarwieniu skrajnie nacjonalistycznym i szowinistycznym. Powstała chora banderowska ideologia, która, żywiąc się konfliktem polsko-ukraińskim, podczas II wojny światowej doprowadziła do potwornego ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej (świadomie nie używam tu pojęcia ‘’Małopolska Wschodnia’’, wprowadzonego w okresie II RP, uznając je za nieprzystające historycznie do tego regionu). Powojenne wysiedlenia Polaków z Kresów Wschodnich i deportacji Ukraińców z Bieszczad w ramach Akcji ‘’Wisła’’ nie zamknęły tego konfliktu.
            Mamy rok 2018. Na Ukrainie odbywają się banderowskie demonstracje pod hasłem ‘’Miasto Lwów nie dla polskich panów’’, jeszcze nie tak dawno polskiej reprezentacji na Euro 2016 zapowiadało się ‘’drugi Wołyń’’, w skandaliczny sposób próbuje się usunąć dwa kamienne lwy z Cmentarza Orląt Lwowskich, neguje się zbrodnię wołyńską, a ukraińscy nacjonaliści żądają od Polski zwrotu ‘’okupowanego ukraińskiego Przemyśla’’. Tymczasem w Polsce nieustannie pokutują negatywne stereotypy o Ukraińcach, wielu Polaków pakuje wszystkich Ukraińców do jednego wielkiego worka z napisem ‘’Banderowcy’’, zwrotu ‘’zawsze polskiego Lwowa’’ domagają się osoby, które w wielu przypadkach nigdy nawet nie odwiedziły Kresów Wschodnich, usprawiedliwia się Akcję Wisła, będącą czystką etniczną, a niektóre środowiska szerzą antyukraińskie hasła w rodzaju ‘’Ukrainiec NIE JEST moim bratem’’ czy wręcz negują istnienie narodu ukraińskiego. Żeby tego było mało, swoje trzy grosze dorzuca Rosja, organizując ostrzelanie polskiego konsulatu w Łucku pociskiem z rakietnicy i pozwalając pomniejszym rosyjskim politykom na oferowanie Polsce rozbioru Ukrainy. Jakby było mało podziałów między Polakami i Ukraińcami, które ani Polsce, ani Ukrainie, nie dają nic dobrego. Wszelkie konflikty polsko-ukraińskie były, są i zawsze będą tylko i wyłącznie w interesie Rosji. I każdego, kto jest nieprzychylny obu braciom-adwersarzom lub przynajmniej jednemu z nich. <patrzy nieśmiało na zachodnią granicę Polski i południowo-zachodni odcinek granicy Ukrainy>
            Nie jestem zwolennikiem polskiego Lwowa, ale też nie jestem zwolennikiem Lwowa ukraińskiego. Dlaczego? Bo żadne z tych miast nie jest dla mnie prawdziwym Lwowem. Prawdziwym Lwowem jest dla mnie, może zabrzmi to idealistycznie, Lwów polsko-ukraiński. Nasza wspólna własność, wspólne dziedzictwo i wspólna przyszłość. Aby to zrozumieć, wystarczy przynajmniej jedną rzecz przyjąć do wiadomości: nie ma Ukrainy bez Polski i analogicznie- nie ma Polski bez Ukrainy. Niestety, wielu Polaków nie chce patrzeć w kierunku Ukrainy- a jeśli już, to z mieszanką strachu i pogardy. Podobnie wielu Ukraińców woli żyć złudnym przeświadczeniem o swojej sile i prężyć muskuły, niż spojrzeć prawdzie w oczy. W efekcie mamy małą, etniczną Polskę, której wmawia się, że bez pomocy i aprobaty Zachodu, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, nie jest w stanie przetrwać na dłuższą metę, co jest totalną bzdurą. Mamy też słabą Ukrainę, de facto samotną na arenie międzynarodowej i częściowo okupowaną przez Rosję, borykającą się z problemami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Jest pewne lekarstwo, jakkolwiek mogące być trudne do przełknięcia, a które może wiele zmienić na lepsze w sytuacji tak Polski, jak i Ukrainy- wzajemne pojednanie. Przyznanie przez Polskę, że popełniła szereg karygodnych błędów wobec Ukrainców i nieraz nawet zbrodni. Przyznanie przez Ukrainę, że jest odpowiedzialna za bestialską rzeź na Wołyniu i również za swój szereg karygodnych błędów wobec Polaków. Pozwolenie historykom obu narodowości na rzetelne i merytoryczne badanie wszystkich kart naszej wspólnej historii. Rozprawienie się z ideologiami antypolskimi i antyukraińskimi. Usunięcie z przestrzeni publicznej Stepana Bandery i apologetów Akcji Wisła. Uczynienie ze Lwowa pomostu pomiędzy nami, wspólnego dla naszych narodów punktu zaczepienia, który oba nasze narody szczerze kochają i którego dobra szczerze pragną. Złożenie wspólnego hołdu polskim i ukraińskim bohaterom walki o wolność i niepodległość naszych ojczyzn. Odrobienie lekcji z lat 1918-1921 i 1939-1947 jako przykładów na to, że niezgoda między nami prowadzi do naszej ruiny. Uznanie przez Polaków ukraińskich praw do Lwowa i uznanie przez Ukraińców polskich praw do tegoż Lwowa. Jesteśmy jedną rodziną i powinniśmy pamiętać, że choć w każdej rodzinie zdarzają się spory, nieraz bardzo gwałtowne, prędzej czy później zawsze nastaje zgoda, jakże potrzebna wszystkim jej członkom. Wierzę, że jest możliwe, aby 1 listopada na Cmentarzu Orląt Lwowskich i sąsiednim Memoriale zapłonęły w spokoju znicze. Aby we Lwowie i Wrocławiu, w Warszawie i Kijowie, w Poznaniu i Charkowie, w Szczecinie i Odessie, w Krakowie i Żytomierzu zabrzmiał nareszcie głos zgody i pojednania. Przyjęcie tego, co nas łączy, ponad to, co dzieli. Aby spełniło się życzenie ukraińskiego poety, Tarasa Szewczenki, aby Lach porozumiał się wreszcie z Kozakiem…
            Na zakończenie mała anegdota. W lipcu 2016 roku odwiedziłem po raz pierwszy Lwów. Przed tym wyjazdem, przyznaję szczerze, jeszcze gdzieś z tyłu głowy miałem te fantasmagorie o zawsze polskim Lwowie, byłem jednym z tych przemądrzałych, co na Kresach nigdy nogi nie postawili, ale i tak mówili o ich odzyskiwaniu. Wystarczył nieco ponad tydzień we Lwowie i w Drohobyczu, aby ten pogląd zbankrutował w moich oczach do reszty. Tuż przed powrotem do rodzinnego Bolesławca miałem okazję rozegrać dwie partie szachów z pewnym lwowianinem, jednym z wielu, którzy przesiadują na prospekcie Swobody, niegdyś znanymi jako Wały Hetmańskie. Ukrainiec ten zapytał mnie bałakiem, czy uważam, że Lwów powinien wrócić do Polski. Zaszokowany tą bezpośredniością, dłuższą chwilę milczałem, nie chcąc go urazić ani tym bardziej rozgniewać. Wreszcie, widząc w jego oczach, że domyśla się mojej odpowiedzi, odparłem ‘’Tak’’. Odpowiedział mi spokojnie, że doskonale rozumie wszelkie polskie racje historyczne, kulturalne i inne do Lwowa, po czym położył rękę na piersi i powiedział, że (muszę zrozumieć, że) dla niego (i każdego Ukraińca) Lwów zawsze będzie głęboko w sercu. Potem powiedział, że Lwów jest tak mój (polski)- tu pokazał na mnie- tak i jego (ukraiński)- tu wskazał palcem na siebie. Nasz wspólny. Od kiedy się rozeszliśmy, idea tego anonimowego Ukraińca pozostaje ze mną do dnia dzisiejszego. I podpisuję się pod nią bez najmniejszego wahania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz