Nowogrodziec
to nie jest duże miasto- liczy raptem kilka tysięcy mieszkańców, nie znajduje
się przy żadnej głównej drodze, a kilka lat temu utracił nawet pasażerskie połączenie
kolejowe z Wrocławiem przez Zebrzydową. Nie jest specjalnie znany, zawsze
znajduje się w cieniu pobliskich miast powiatowych, Bolesławca i Lubania. A
mimo to Nowogrodziec warto odwiedzić z powodu jednego miejsca. Miejsca
liczącego sobie osiemset lat historii, obecnie jednak całkowicie opuszczonego i
popadającego w co raz to większą ruinę. Miejsca, które przez stulecia
kształtowało codzienność całego miasta i miało wpływy wykraczające nawet poza
granice Dolnego Śląska. Dlatego też dzisiaj opuszczamy Bolesławiec, wsiadamy w
autobus i jedziemy piętnaście kilometrów na południowy zachód, aby odwiedzić
najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce- a właściwie to, co z niego zostało.
Obecnie klasztor znajduje się w
opłakanym stanie. Znajdujący się na niewielkim wzgórzu kompleks budynków z
wolna niszczeje i zarasta, zapomniany przez wszystkich, którzy mogliby go
uratować. Powoli rozpadają się masywne, forteczne obwarowania, otaczające dawny
klasztor od strony ulicy Strzeleckiej, głównej drogi wylotowej na Żagań. Elewacje
klasztorne już niemal nigdzie nie są pokryte tynkiem, odsłaniając wiekowe,
piaskowcowe mury. Wirydarz i dziedziniec zewnętrzny całkowicie zarosły, a na
wyższych kondygnacjach panują prawa dżungli. Korytarze i pomieszczenia
klasztorne opustoszały, ich ściany pokryto w wielu miejscach plugawymi napisami
najróżniejszej treści i tylko podziemia zachowały się w całkiem nienaruszonym
stanie, choć oczywiście wyniesiono z nich wszystko, co się tylko dało. Mimo tak
smutnego stanu tego miejsca proponuję rozłożyć koce przed głównym wejściem do
miejsca, które kiedyś było klasztorem (i nie tylko, o czym za chwilę) i
wysłuchać kilku słów o dawnych czasach, kiedy jeszcze tętniło tutaj życie, czy
to zakonne, czy inne.
Jesteśmy w początkach XIII wieku.
Śląsk znajduje się pod rządami Henryka Brodatego, zaś jego granica przebiega
zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdujemy. Wyznacza ją rzeka
Kwisa, przepływająca spokojnie przez znajdujący się tu jeszcze las. Siedzimy na
szczycie niewielkiego wzgórza, u stóp niewielkiego pałacyku myśliwskiego, jaki
nakazał tutaj zbudować piastowski książę. Jego żona, przyszła święta Jadwiga
śląska, ten pałacyk bardzo polubiła. Zapewne nie był on specjalnie duży, ale
wzgórze nad rzeką z pewnością było miejscem bardzo urokliwym. Pobożna księżna
uznała, że dobrze by było, aby się ono nie marnowało na prywatny pałacyk
książęcy, zwłaszcza że odległość od Wrocławia powodowała rzadkość wizyt władcy
śląskiego na przygranicznym wzgórzu. Jako że była ona fundatorką licznych kościołów
i klasztorów, postanowiła postawić w tym miejscu nowy klasztor dla sióstr
magdalenek. Magdalenki, świeżo zatwierdzony przez papiestwo zakon żeński,
przyczyniły się w krótkim czasie do nadania sąsiedniej miejscowości praw
miejskich. Był nią Nuenburh, czyli
oczywiście dzisiejszy Nowogrodziec. Taka właśnie nazwa tego miasta pojawiła się
w dokumencie księcia Bolesława Rogatki, tego samego, który organizował w
niedalekim Lwowie (nie tym galicyjskim, ale tym śląskim oczywiście- wtedy
miasto nazywało się Lwow) i nieco
odleglejszej Legnicy pierwsze turnieje rycerskie, toczył liczne wojny ze swoimi
piastowskimi krewniakami, aż wreszcie uwięził na zamku we Wleniu najpierw
biskupa Tomasza I, a potem księcia Henryka IV Probusa. Dokument ten, datum in Crosna, anno gratie MCCXLIX, to
jest Dan w Krośnie, roku chwalebnego 1249,
był niczym innym, jak darowaniem przez księcia Bolesława naszemu klasztorowi
wioski Hermannsdorf, znanej dziś pod nazwą Kierżno. Do magdalenek początkowo
przyjmowano wyłącznie przedstawicielki zamożnych rodów o szlachetnym wywodzie,
co gwarantowało duży dopływ gotówki do kasy nowogrodzieckiego zgromadzenia. W
miarę upływu czasu, przechodzący z księstwa do księstwa klasztor bogacił się,
nabywając kolejne wioski i posiadłości w okolicach Nowogrodźca i Bolesławca, a
nawet Lwówka Śląskiego. Z pewnością modlitwa za księcia Bolesława, jego
przodków i potomków (antecessorum quam
posterorum) nie była jedyną, jaką podejmowano w klasztorze, bowiem lista
donatorów sukcesywnie rosła. Dwa lata później zresztą ten sam Rogatka wydał
kolejny przywilej dla klasztoru, niezwykle ważny także dla pobliskiego
Bolesławca. Ogólnie dokument stanowi nadanie dla magdalenek 3 marek srebra
czynszu od, i to jest bardzo ważne, civitas
Boleslauec. Znaczy to tyle, co miasto
Bolesławiec. Dokument jest o tyle ważny, że jest to najstarsza pewna
wzmianka o Bolesławcu jako mieście! Niestety, nie mamy aktu lokacyjnego
Bolesławca, więc taka adnotacja jest dla badaczy sporą gratką. Wracajmy jednak
do Nowogrodźca. Niezwykle ważny dla obecnych miłośników Bolesławca przywilej
dla klasztoru jednak niewiele się zdał, bowiem trzech marek srebra od
bolesławian nowogrodzieckie siostry nigdy na oczy nie zobaczyły. W każdym razie nie była to dla nich strata,
która mogłaby znacząco uderzyć bogacący się konwent po kieszeni. Gorsze
zagrożenie nadeszło niemal dwieście lat później, kiedy to klasztor i miasto
Nowogrodziec znajdowały się już w Koronie Czeskiej. W 1427 roku budynki
klasztorne zostały doszczętnie rozgrabione przez husytów, którzy dodatkowo
wyciągnęli od mniszek znaczącą kontrybucję, a na koniec podpalili konwent. Z
tego właśnie powodu przy okazji odbudowy klasztor otoczono murami obronnymi.
Mury te, później rozbudowywane, towarzyszą klasztorowi do dnia dzisiejszego.
Patrząc na mapę miasta Nowogrodźca, wykonaną po trzystu latach przez Friedricha
Bernharda Wernhera, widać że udało się połączyć fortyfikacje klasztorne z
umocnieniami obronnymi miasta. Jest ona o tyle cenna, że Nowogrodziec przez
tych trzysta lat nie rozszerzył swoich granic, a fortyfikacje, tylko częściowo
zachowane do dnia dzisiejszego, pamiętały jeszcze czasy późnego średniowiecza. Klasztor
szybko podniósł się ze zniszczeń wojennych i wzmocnił swoją pozycję na tyle, że
w 1495 roku udało mu się nabyć na własność już nie wioskę, folwark czy kilka
młynów, ale całe miasto Nowogrodziec. Była to transakcja wymienna, klasztor
bowiem oddał dotychczasowemu właścicielowi przygranicznego miasteczka nad Kwisą
swój folwark Sobota koło Lwówka Śląskiego. Zakonnice okazały się być nie tylko
pobożnymi kobietami, ale także bardzo sprawnymi zarządcami. Szybko rozbudowano
mury obronne miasta, a co ważniejsze, w ciągu kilku lat Nowogrodziec zyskał
własną kanalizację. Uprzedził on w tym nawet Bolesławiec, który swojej
kanalizacji doczekał się dopiero kilkadziesiąt lat później. Niestety, ale
sprawny zarząd nad miastem nie spowodował uniknięcia konfliktów sióstr z radą
miejską Nowogrodźca. W 1542 roku w mieście wprowadzono bardzo restrykcyjne
przepisy, związane z narastającym w owym czasie zagrożeniem zbrojnym ze strony
potężnego Imperium Osmańskiego, które nieco wcześniej podporządkowało sobie
Węgry i stało u granic Czech i Moraw. Zarządzono w nim szereg obowiązkowych dla
wszystkich mieszczan modlitw błagalnych w określone dni tygodnia, zakazano
organizowania wszelkich zabaw, a nawet spożywania alkoholu czy publicznej gry
na instrumentach. Można sobie wyobrazić takie szesnastowieczne miasto- ciche,
smutne i ponure, aż do przesady nasycone strachem przed wojną i duchem
radykalnej pokuty. Można powiedzieć, że Nowogrodziec Anno Domini 1542 miał być
w założeniu jednym wielkim klasztorem. Mieszczanom, którzy piętnaście lat
wcześniej przeszli przez wielką zarazę, która wybiła niemal wszystkich
nowogrodzian i cudem oszczędziła tych, którzy schronili się/mieszkali w
klasztorze, z pewnością takie kolejne smętne dni w dziejach ich miasta nie
mogły odpowiadać. W każdym razie bezspornym jest fakt, że skoro właścicielem
miasta były katolickie siostry zakonne, aż do XIX wieku niemożliwe było
przeniknięcie do niego idei reformacji, co umożliwiło wielu mieszczanom z
sąsiednich miast, którzy utrzymali się przy wierze katolickiej, praktykowanie w
Nowogrodźcu swoich obrzędów religijnych. Konflikty miasto-klasztor dotyczyły
jednak nie tylko spraw ducha, ale też takich, jak przywileje gospodarcze. Podczas
wojny trzydziestoletniej, która dotkliwie dotknęła cały Śląsk, klasztor
nowogrodziecki nie był w żaden sposób wyjątkiem. Kilkukrotnie plądrowany,
przeszedł nawet, trwające kilka lat, wypędzenie zakonnic, aż wreszcie w 1652
roku, cztery lata po zakończeniu wojny, padł ofiarą pożaru. Do jego odbudowy
przyłożył rękę między innymi sam cesarz Ferdynand III. Odbudowa jednak po
kilkudziesięciu latach musiała zostać powtórzona, bowiem w latach 1717 i 1726
wybuchły kolejne pożary. Sytuację klasztoru znacznie pogorszyło wejście Śląska
w skład Królestwa Prus, co było efektem zwycięskiej wojny Prus z Austrią, w
której skład wchodziły Korona Królestwa Czeskiego i będący dotąd jej częścią składową Śląsk. Prusy, jako
państwo protestanckie, z czasem rozpoczęły szykany wobec katolików. Siostrom
nowogrodzieckim zabroniono, podobnie jak całemu Kościołowi śląskiemu,
utrzymywania kontaktów z Rzymem. Mimo to klasztor nadal się trzymał na swoim
miejscu, utrzymał także w swoim posiadaniu Nowogrodziec i klucz wsi w jego
okolicy. Były to, oprócz Kierżna, między innymi Parzyce, Radostów pod Lubaniem
oraz Ołdrzychów, będący obecnie częścią Nowogrodźca. Sądny dzień, jeden z
najważniejszych w dziejach klasztoru, nadszedł jak złodziej nocą, jak to jest napisane w 1 Liście do Tesaloniczan.
Był to 30 października 1810 roku, wtorek. Tego to właśnie dnia król pruski
Fryderyk Wilhelm III, ten sam który za trzy lata wyda we Wrocławiu słynną
odezwę An mein Volk, zagrzewającą
Prusaków do walki z napoleońskim okupantem, zarządził sekularyzację
klasztorów w całych Prusach. Udało się
to w całości i natychmiast wyłącznie na Śląsku, gdzie do likwidacji poszło aż
69 klasztorów. Pruska komisja fiskalna 30 października 1810 roku zjawiła się na
terenie nowogrodzieckiego klasztoru, przejmując nad nim i jego majątkiem, także
ziemskim, całkowitą kontrolę. Konwent rozwiązano, a ostatnia przeorysza
klasztoru, Maria Alojza Steinert, która zmarła kilka miesięcy wcześniej, już
nigdy nie doczekała się swej następczyni. Jej inicjały są do dziś widoczne na
portalu wejściowym do głównego budynku klasztoru, niezatarte jeszcze zębem
czasu. Tym razem likwidacja zgromadzenia zaszła na dobre. Siostry zakonne
rozproszyły się, jedna tylko zamieszkała na terenie Nowogrodźca, w którym
zaczęło pojawiać się co raz więcej protestantów. W klasztorze ulokowano
początkowo lazaret dla rannych żołnierzy, potem zaś otwarto tam sąd. Dawny
klasztor widział w swoich murach przed 1945 rokiem najróżniejsze instytucje-
obok sądu istniały tam przytułek, seminarium kaznodziejskie, a nawet plac
ćwiczeń i remiza ochotniczej straży pożarnej, co poświadcza stara pocztówka z
początków XX wieku. Z okresu Trzeciej Rzeszy zachowało się bardzo ciekawe
zdjęcie, zamieszczone w książce Nowogrodziec.
Miasto ceramiki oraz jego okolice na przedwojennych pocztówkach autorstwa
Krzysztofa Stefana i Piotra Nieratki. Widać na nim były klasztorny dziedziniec
i zawieszoną nad wejściem do wnętrza głównego budynku klasztornego flagę ze
swastyką… Nikomu w momencie zrobienia tego zdjęcia zapewne nie przyszłoby do
głowy, co już niedługo stanie się z tym miejscem za sprawą człowieka, który tę
swastykę w wydaniu nazistowskim stworzył i upowszechnił. Niedoszłego
austriackiego akwarelisty, który został przywódcą Niemiec po to, aby po
początkowych błyskotliwych zwycięstwach ściągnąć na nie gniew całego nieomal
świata. Nowogrodziec, ówcześnie znany jako Naumburg am Queis, nie był
wyjątkiem. W lutym 1945 roku doszło do wielkiej bitwy o miasto. Trwała ona
kilka dni i zakończyła się wyparciem Niemców za Kwisę. Nowogrodziec został
poważnie zniszczony, a były klasztor poważnie uszkodzony. Jak pokazują wykonane
po wojnie fotografie, po gruntownym remoncie budynki te byłyby jeszcze do
uratowania. Niestety, zamiast odbudowy klasztor padł ofiarą kolejnych grabieży,
dokonywanych zwłaszcza przez żołnierzy sowieckich. Jak przekazują mieszkańcy
tych okolic, pamiętających tamte czasy, przez kilka powojennych lat mało kto
miał odwagę zapuszczać się w te ruiny, ponieważ miało tam dochodzić często do gwałtów,
dokonywanych właśnie przez Sowietów. Mijały kolejne lata i dawny klasztor,
kiedyś właściciel całego miasta, niszczał. Stopniowo niszczały dachy
klasztornych budynków, niegdysiejszy wirydarz i przyklasztorny ogród co raz
bardziej zarastały samosiejkami i dziką roślinnością. Główną bramę wjazdową na
jego dziedziniec zamurowano, a wstęp na teren kompleksu został zabroniony. Mimo
to po siedemdziesięciu latach budynki klasztorne, masywne dzieło
osiemnastowiecznych (i wcześniejszych) architektów, trzyma się w nienajgorszym
stanie. Najlepiej wygląda główny budynek klasztorny, ten ze wspomnianym już
portalem, w którym nadal można się przejść pięknymi krużgankami i zajrzeć do wszystkich pomieszczeń na
parterze i w podziemiach, w tym do refektarza. Podziemia, choć całkowicie
opustoszałe i ograbione, częściowo zapełnione także gruzem, zachowały się
niemal nietknięte. Rzecz nie do pomyślenia dwa lata temu w Pstrążu, gdzie po
ledwie dwudziestu latach sowieckie bloki wyglądały znacznie gorzej, a do ich
piwnic aż strach było zaglądać. Wykonany z piaskowca klasztor w Nowogrodźcu
niestety, ale z roku na rok nadal zarasta, pokrywa się także kolejnymi
paskudnymi graffiti, wykonywanymi przez kompletnie nieświadomych rangi i
wartości tego miejsca ‘’odwiedzających’’. Pozostałe zabudowania są już w dużo
gorszym stanie, a fortyfikacje klasztorne zaczynają się rozpadać. W 2015 roku
zawalił się ich fragment, całkowicie blokując przebiegającą wzdłuż nich ulicę
Strzelecką.
Pozostaje
mieć nadzieję, że znajdą się ludzie i środki, którym uda się uratować to
niezwykle cenne na mapie nie tylko Nowogrodźca, nie tylko powiatu
bolesławieckiego, nie tylko pogranicza śląsko-łużyckiego, ale i całego Dolnego Śląska
miejsce. Najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce, jeden z pierwszych w Europie,
przez kilkaset lat właściciel Nowogrodźca i szeregu okolicznych wiosek,
wreszcie świadek ośmiu wieków historii Ziemi Bolesławieckiej jest miejscem,
które powinno zostać bezzwłocznie uratowane od całkowitego zniszczenia i
zapomnienia.