Gdyby spojrzeć na mapy i pocztówki, związane
tematycznie z Bolesławcem i jego okolicami, znaleźlibyśmy całe mnóstwo miejsc, które obecnie już nie
istnieją. Jest to zupełnie normalne w dziejach, że jedne obiekty (bądź nawet
całe osady, np. Hockenwald pod
Łaziskami) znikają, a pojawiają się, nieraz w ich miejscu, jakieś nowe rzeczy.
Mógłbym tutaj przytaczać bardzo liczne przykłady, takie jak przedwojenna
zabudowa Gnadenbergerstrasse, czyli obecnej ulicy Asnyka w Bolesławcu, po
której obecnie nie pozostał nawet ślad. W miejscu, gdzie obecnie znajduje się
niewielki zielony skwer Bolesławieckiej Bazyliki Maryjnej, jeszcze
osiemdziesiąt lat temu stały całkiem okazałe kamienice, w Nowogrodźcu na
miejscu obecnego placu Wróblewskiego znajdowała się pierzeja wschodnia
sąsiedniego Rynku, a tam, gdzie teraz są niszczone ostatnie pozostałości po
sowieckim mieście Pstrążu, w czasach wcześniejszych znajdowała się wioska o
nazwie Strans. Na szczęście ząb czasu
i ostry sierp naszych braci wyzwolicieli (tudzież bzdurne nieraz ustawy ich
polskich towarzyszy), którzy przynieśli tym ziemiom stalinowskie światło
wolności i jedynie słuszną demokrację ludową, nie zrównał z ziemią wszystkich zabytków w tej okolicy.
Było nie było, trochę się tego zachowało, na przykład okazała Bazylika Maryjna
w Bolesławcu czy urokliwa zabudowa Zebrzydowej. Nadal możemy oglądać piękny
kościół św. Jadwigi w Tomaszowie Bolesławieckim, jednak każdy, kto choć raz był w tej miejscowości dobrze
wie, że tuż obok znajduje się jeszcze jedna świątynia, kompletnie zrujnowana i
od dziesięcioleci nieużywana. Dawny kościół ewangelicki w dawnym Thomaswaldau,
znajdujący się przy głównej drodze z Bolesławca do Wrocławia, otoczony gęstymi
zaroślami, nie jest niestety jedynym przykładem takiego miejsca, które co
prawda przetrwało jakoś starcie ze złotym sierpem czerwonego brata bądź z
jakimś innym czynnikiem, ale nadal walczy o przetrwanie z dużo bardziej od nich
bezlitosnym czasem, który powoli i konsekwentnie go po prostu zmazuje z map.
Przykładów jest mnóstwo i pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich. Pałac w
Gościszowie, renesansowa perełka, obecnie zupełnie zrujnowany niszczeje z roku
na rok co raz bardziej. Kościół ewangelicki w Starych Jaroszowicach, zniszczony
już tak dalece, że w zasadzie ocalał tylko jego szkielet. Pałac w Rakowicach,
którego resztki są obecnie wykorzystywane jako jedna wielka szopa na narzędzia.
Kino sowieckie w Kresówce, znanej też jako Szczytnica-Osiedle, które prawie
trzydzieści lat po (paradoks historii!) pozbyciu się wojsk sowieckich z naszej
ojczyzny jest już w stanie tak złym, że nie wiem, czy miałbym odwagę się tam
pokręcić. Zdewastowany i zarośnięty niemiecki cmentarz ewangelicki przy ulicy
Ptasiej w Bolesławcu, z którego prawie nic już nie zostało. Mógłbym tak jeszcze
długo. Bardzo długo. Dodam, że jeśli ktoś powiedziałby, że przecież są
przykłady uratowania takich miejsc, jak te wyżej wymienione, to owszem,
zgodziłbym się z nim. Umiałbym nawet wymienić je wszystkie- zamek w Kliczkowie, pomnik poległych podczas I
Wojny Światowej mieszkańców Bożejowic (gdy polskie groby, nie pomniki, na ulicy
Lubańskiej w Bolesławcu zarastają co raz to bardziej) i pałac w Kruszynie.
Żadnego z nich, poza chyba tylko tym dość niewielkim pomnikiem nie uratowały
władze lokalne, regionalne czy państwowe. Zamek w Kliczkowie i jego ocalenie
stanowią efekt zainteresowania firmy Integer SA, a pałac w Kruszynie
odremontował jego prywatny właściciel. Na terenie samego Bolesławca można
wspomnieć tylko uratowanie Teatru Starego przed popadnięciem w ruinę oraz podobny
zabieg na dawnym kinie Orzeł, gdzie rzeczywiście władze wykazały się hojnością,
a efekt jest w obu przypadkach więcej niż rewelacyjny. Niestety, ale cztery
obiekty, z czego te bolesławieckie przed gruntownymi remontami były normalnie
wykorzystywane, to tylko chlubne wyjątki. Ktoś mógłby powiedzieć, że na
pozostałe zabrakło pieniędzy. To ja mu wtedy odpowiem tak – w kasie miejskiej i
powiatowej jakoś znajdują się spore fundusze na budowę kolejnych galerii
handlowych, tak potrzebnych bolesławianom, jak matematykowi znajomość pocztu
władców asyryjskich. Dlaczego zamiast budować nie wiem już którą mini galerię
(bo wszystkie dotychczas powstałe no cóż… we Wrocławiu zapewne ulokowano by je
na Psim Polu bądź Brochowie jako średnie markety. Tamtejsza Galeria Dominikańska
dorównałaby wielkością wszystkim dotąd zbudowanym galeriom w Bolesławcu, a sama
Wroclavia by je wszystkie miażdżąco zdeklasowała. Nie wyłączając
Dominikańskiej.), która ma powstać na dawnym Dworcu Wschodnim, nie przeznaczy
się tych pieniędzy na ratowanie słynnego już kościoła ewangelickiego w
Żeliszowie, który to ratunek stoi w miejscu od lat? Dlaczego zamiast budować
Starą Mleczarnię albo kolejną Biedronkę, Pepco i Rossmanna na nowym dworcu
autobusowym te fundusze nie poszły choćby na odbudowę kolei podmiejskiej
Bolesławiec-Nowa Wieś Grodziska-Lwówek Śląski? Z jakiej racji udało się
zabudować piękne wzgórze na pachnącym nowością Osiedlu Słowiańskim, a nie jest
możliwe uratowanie zrujnowanych kościołów w Tomaszowie i Starych Jaroszowicach?
Można powiedzieć, że to jest przecież dziedzictwo niemieckie, że my, Polacy,
nie mamy obowiązku ratować tych miejsc. Zbudowali je Niemcy, to niech teraz oni
je ratują, przecież my i tak zajmujemy się naszymi zabytkami i nekropoliami na
naszych dawnych Kresach. Rzeczywiście, coś w tym jest. Będąc we Lwowie oraz
jego okolicach, widziałem w jak głośno wołającym o pomstę do nieba stanie jest
spora część naszego dziedzictwa. Na lwowskim Hołosku spacerowałem po
straszliwie zaniedbanym polsko-ukraińskim cmentarzu, widziałem stare,
archiwalne zdjęcia barbarzyńsko zdewastowanego Cmentarza Orląt Lwowskich, w
Mościskach oglądałem zrujnowane domki, w Żółkwi bolałem nad losem zaniedbanego
w ogromnej swej części zamku Jana III Sobieskiego. Widziałem też, jak w
Drohobyczu Polacy uprzątali tamtejszy polski cmentarz przy drodze na Truskawiec
(podobną sytuację przeżyłem u nas, w Kraśniku Dolnym, gdy pewna młoda Niemka
odnawiała niemieckie groby na tamtejszym cmentarzu), w dwóch lwowskich
kościołach na remontowanych ich fragmentach zawieszono płachty informujące, że
renowację tychże opłaca polski Senat, a w Mościskach zwiedzałem, odzyskany
jeszcze z rąk Sowietów, polski kościół. Tak, Polacy usiłują ratować to, co
pozostało po nas na Kresach. Jest to ogromny wyrzut dla Ukrainy, Białorusi i
Litwy, które częstokroć nie mogą (bądź nie chcą!) tego zrobić za nas. Oburzamy
się za każdym razem, gdy widzimy ruiny naszych pałaców, kościołów i chutorów- i
słusznie. Ciekawe, że gdy tylko taki głos dojdzie do nas z Niemiec odnośnie
naszych ziem, zazwyczaj zakrzykujemy go, oskarżając jego nadawcę o niemiecki
szowinizm i rewizjonizm, nieraz mówiąc ‘’Sami tego chcieliście, mordując kilka
milionów naszych rodaków’’. Argumenty emocjonalne nie są tutaj niczym dobrym.
Tak samo jak taka Białoruś czy Ukraina/Litwa ma obowiązek dbać o nasze zabytki
na Kresach, tak samo my mamy obowiązek troszczyć się o to, co zastaliśmy na
dawnych niemieckich ziemiach wschodnich, które nazwaliśmy Ziemiami Odzyskanymi.
A teraz najlepsze- jeśli przyjąć nazwę Ziemie Odzyskane, to znaczy, że
wszystko, co się na nich znajduje, jest naszą własnością, jak sama nazwa
wskazuje- odzyskaną. A skoro taki zrujnowany klasztor w Nowogrodźcu, założony notabene
przez polską księżną w 1217 roku, świętą Jadwigę Śląską, jest naszą własnością,
to argumentacja, że to jest wytwór niemiecki, trochę się tutaj załamuje. Poza
tym cóż, we wrześniu 2017 roku zaczęto restaurowanie niemieckich napisów,
skutych zaraz po wojnie betonem, z epitafiów w murach Bolesławieckiej Bazyliki
Maryjnej. Napisów z czasów
dominacji niemieckiej, napisanych po niemiecku przez Niemców… to jakoś możemy
ratować, prawda? Wspomniałem właśnie o klasztorze w Nowogrodźcu, o którym jest
mowa też w tytule. Przepraszam, że ten temat właściwy kazał na siebie tak długo
czekać, ale nie było innego wyjścia i ten wcześniejszy rys był po prostu
konieczny. A więc, skoro mamy już za sobą tę formalność, przejdźmy wreszcie ad
rem!
Klasztor w Nowogrodźcu, a właściwie to
jego ruiny, znajduje się tuż obok barokowego kościoła pod wezwaniem św. Piotra
i Pawła. Został założony osiemset lat temu, a dokładniej w Roku Pańskim 1217,
za sprawą świętej Jadwigi Śląskiej, o czym już zresztą wspomniałem, jednak
warto powtórzyć tę informację dla porządku. Ulokowano w nim, po raz pierwszy w
historii naszego kraju, siostry magdalenki. Istnienie klasztoru jest
bezpośrednio związane z lokacją miasta Nowogrodźca, czyli mówiąc po ludzku,
nadaniem mu praw miejskich, a jeszcze bardziej
po ludzku- aby podnieść prestiż i
znaczenie klasztoru, dotąd znajdującego się w przygranicznej (kilkaset metrów
od klasztoru znajduje się rzeka Kwisa, która aż do XIX wieku była rzeką
graniczną między Śląskiem a Łużycami/Saksonią) wsi, zrobił ze wspomnianej
wioski miasteczko. Stało się to w Roku Pańskim 1233. Minęło 159 lat i
Nowogrodziec, a więc i nasz klasztor, znalazł się pod panowaniem czeskim. Długo
by mówić, jak do tego doszło, więc sugeruję spuścić tutaj na to zasłonę
milczenia. Zainteresowanych odsyłam do Historii
Śląska z 2002 roku, pod redakcją Marka Czaplińskiego. Tuż po dobiciu setki
lat w granicach Korony Czeskiej, po przetrwaniu najazdów husyckich i wielu
momentów lepszych bądź gorszych dla zgromadzenia, klasztor postanowił zaszaleć
i poszedł na całość. Co zrobił? Kupił sobie… Nowogrodziec. Aż do kasaty, jaką
przeprowadzono w 1810 roku, klasztor był właścicielem całego tego miasteczka!
Trzeba przyznać, że siostry zakonne z Nowogrodźca, znanego wtedy raczej jako
Naumburg am Queis, znały się nie tylko na modlitwie, ale na zarządzaniu swoją
nową własnością również. Zakon doprowadził do budowy kanalizacji, pilnował
porządku publicznego w mieście, a gdy przychodziły zarazy, wojny i pożary,
nieraz pomagał mu stanąć na nogi po trudnych doświadczeniach. Nieraz sam padał
ofiarom pożarów i innych zniszczeń,
jednak choć konwent nieraz toczył zacięte spory z radą miejską Naumburga,
miasto również go wspierało. Przez stulecia Nowogrodziec-Naumburg był
całkowicie wolny od reformacji, która przez dość długi czas obejmowała swoim
zasięgiem sąsiedni Bolesławiec, znany pod niemiecką nazwą Bunzlau. Tamtejszy
męski klasztor Dominikanów starcia z luteranami nie wytrzymał i musiał ulec
rozwiązaniu, a miasto aż do końca wojny trzydziestoletniej pozostawało
protestanckie. Katoliccy Bunzlauerzy odwiedzali Naumburg bardzo często, aby móc
tam w spokoju praktykować swoją wiarę. Sytuacja sióstr zmieniła się na gorsze,
gdy rządy w okolicy przejęło państwo pruskie, którego władcy byli
zdeklarowanymi protestantami. Klasztor miał co raz więcej kłopotów z
nieprzychylną mu pruską administracją, a gdy w 1810 roku pojawiła się taka
możliwość, król Prus ogłosił kasatę dóbr klasztornych na Śląsku. Uznał, że w
dobie Oświecenia zakony… straciły swą rację bytu. Ciekawe, bo jakoś sporo
zgromadzeń zakonnych dziś stanowi ważny filar polskiej działalności
charytatywnej, ich kasacja dziś byłaby śmiertelnym ciosem dla naszej
dobroczynności zorganizowanej. Tak czy siak 30 października 1810 roku w
klasztorze pojawiła się komisja kasacyjna i zamknęła niemal sześćsetletnią
historię tego zgromadzenia. W budynkach poklasztornych do zakończenia II Wojny
Światowej ulokowano sporo różnych rzeczy. Był lazaret w czasie kampanii z 1813
roku, były areszt, sąd, przytułek, kaplica ewangelicka, a nawet ewangelickie
seminarium. Myślę, że parę ciekawych instytucji jeszcze dałoby się dopisać do
tej listy. Dzieje gmachów dawnego klasztoru, niewątpliwie bardzo ciekawe,
gwałtownie przerwała II Wojna Światowa. W lutym 1945 roku o Nowogrodziec
stoczyła się zażarta bitwa między Niemcami i Sowietami, która zakończyła się
oczywiście zwycięstwem bolszewików, którzy wkroczyli do miasteczka i od razu
rozpoczęli swoje krwawe, bestialskie rządy. Niespecjalnie w nieustannym
rabowaniu, gwałceniu i podpalaniu przeszkadzało im to, że zaledwie kilka
kilometrów na południe rozgrywa się ostatnia niemiecka kontrofensywa lubańska.
Sowieci oczywiście nie mogli sobie odpuścić pohulania po pozostawionym samemu
sobie klasztorowi, nie mając pojęcia, że ponad sto lat wcześniej w tych murach
ratowano życie ich przodków z czasów epoki napoleońskiej, walczących w wojnie,
do której niejednokrotnie odwoływał się nawet Stalin- wojnie z Napoleonem.
Barbarzyńscy następcy carskich żołnierzy doprowadzili klasztor do całkowitej
ruiny, zrabowali co się tylko dało, a efekty ich poczynań no cóż, widać do dnia
dzisiejszego. Na przedwojennych pocztówkach i zdjęciach, niestety bardzo
nielicznych, widać go jako piękny kompleks kilku budynków, w którym z pewnością
zainteresowany znajdzie to, czego potrzebuje. Zachowały się widoki czystych,
zadbanych krużganek, obecnie zasypanych piaskiem, odartych z tynku i
przeciętych na sklepieniu długą rysą, pamiątką po szabrownikach, którzy wyrwali
stamtąd kable elektryczne. Widziałem przedwojenne ujęcie dawnego refektarza, na
środku którego stał suto zastawiony stół, a teraz ściany tego pomieszczenia są
poobdzierane i splugawione okropnymi graffiti, w podłodze znajduje się spora
dziura wiodąca do klasztornych podziemi, a okna straszą pustkami.
Klasztor w Nowogrodźcu w Roku Pańskim
2017 jest ogromną ruiną. Składają się na niego trzy duże budynki, jeden
mniejszy i pas murów obronnych przy ulicach Młyńskiej i Strzeleckiej.
Największym gmachem jest oczywiście ten, w którym znajdują się wspomniane
krużganki i nadal budzący podziw refektarz. To właśnie ta część klasztoru
zachowała się w najlepszym stanie. Do dnia dzisiejszego ocalał nawet
klasycystyczny portal wejściowy oraz stosunkowo rozległe podziemia. Gdyby nie
to, że znajduje się w nich mnóstwo gruzu, można by je uznać niemalże za
nienaruszone. Uchowały się tam nawet stare, zardzewiałe haki, pozostałości
pieców, a także skomplikowana sieć pomieszczeń i korytarzy. Widziałem nawet
starą, wypaloną żarówkę, której nikt przez te wszystkie lata nie wykręcił i nie
wyniósł na powierzchnię. Zachowały się przynajmniej cztery wejścia do podziemi,
a czy jest ich więcej, tego nie wiem. Parter, włącznie z krużgankami i
refektarzem, jest już w znacznie gorszym stanie. Odarte z tynku ściany,
wykonane z piaskowca, robią co prawda ogromne wrażenie, ale nadal jest to
ruina, zaledwie ślad po dawnej świetności. Gmach ma kształt litery L, na której
krótszym końcu poprowadzono jeszcze krótką linię pionową, równoległą do jej
dłuższego ramienia. Przepraszam za nieomal matematyczną gadaninę, za winę
żałuję i obiecuję się poprawić. Wracając do naszych baranów, jak to mawiają
Francuzi, wyższa kondygnacja gmachu głównego jest już nie do uratowania.
Zawalenie się dachu spowodowało zniszczenie wszystkiego, co się tam znajdowało
i tylko na krótszym pionowym ramieniu cokolwiek się uchowało. Owszem, można się
po tym miejscu jeszcze poruszać, ale raczej z maczetą w ręku, bo wszystko już
tak zarosło, że w ciągu kilku lat wszystko prawdopodobnie się zawali…
przysypując to, co znajduje się na parterze. Drugi gmach jest równoległy do
głównego i przyznaję się bez bicia, że nie byłem w nim jeszcze ani razu. W
jednym miejscu zachował się nawet niemały fragment tynku, jednak patrząc z
zewnątrz, budynek jest w stanie już agonalnym. O ile wstęp do gmachu głównego
jest bezproblemowy, zachowały się nawet schodki przy wejściu głównym, to tutaj
sprawę utrudniają zarośla. Gmach wygląda na nowszy od głównego, jednak nie
chcąc mówić o miejscu, którego jeszcze nie zwiedziłem, przejdę do trzeciego
gmachu. Styka się on z budynkiem drugim, jego ścianę z pięknie zdobionymi
oknami widać, kiedy stoi się przy sąsiednim kościele św. Piotra i Pawła, swego
czasu połączonym z gmachem głównym klasztoru specjalnym korytarzem. Później
zlewa się on w jedną całość z murami przy ulicy Strzeleckiej, więc wstęp doń
jest możliwy i od ulicy (przez okno) i od strony pozostałych gmachów. Stan
zachowania tej części klasztoru jest niezły, choć budynek główny jest jednak w
nieco lepszej sytuacji. Warto jednak zaznaczyć, że tutaj zachowała się jednak w
niemałej części górna kondygnacja, a także niewielkie podziemia. Niestety, ale
zamurowano wielką bramę wjazdową, wychodzącą niegdyś na ulicę Strzelecką, a
która znajduje się właśnie w tej części klasztoru. Ostatni budynek,
najmniejszy, również jest złączony z murami obronnymi, jednak jest on w zasadzie całkowicie zawalony. W nim też
jeszcze nie byłem, ale patrząc z górnych kondygnacji trzeciego gmachu, sytuacja
tam panująca wygląda bardzo nieciekawie. Prawdopodobnie wszystko się już tam
zawaliło. Gmach główny i ten drugi, poważnie już zarośnięty, tworzą razem
rozległy kwadrat, w którym kiedyś znajdował się dziedziniec. Obecnie jest to
tylko jeden wielki, zarośnięty dziki trawnik, w którym widać już tylko
niewielką studnię.
Katastroficzny opis, prawda? A takich
miejsc w naszej okolicy jest o wiele, wiele więcej. W starych murach, niegdyś
tętniących życiem – czy to świeckim, czy też i tym duchowym – teraz tylko wiatr
zakłóca ciszę, ewentualnie jakiś pijaczek bądź śmiałek, który ośmieli się
zapuścić w takie ruiny. Długo można by się zastanawiać, dlaczego są skazane na
takie powolne umieranie. Zwłaszcza że pieniądze na budowę nowych pseudogalerii
handlowych, McDonalda (o którym dziwnym trafem wspomniano akurat wtedy, kiedy
Amerykanie z Artyleryjskiej zaczęli wybrzydzać -dosłownie- na polskie jedzenie.
Podobno jesteśmy suwerennym państwem, więc niech to oni się dopasują do nas, a
nie my do nich. Ewentualnie niech zakupią sobie grunt od miasta i postawią tę
restaurację na koszt swoich władz, nie widzę problemu), czy kolejnych
parkingów, jakich mamy co nie miara w całym mieście jakoś się znajdują.
Dlaczego by nie odbudować kościoła w Żeliszowie i nie ulokować tam małej izby
regionalnej? Jak długo władze świeckie i kościelne będą pozwalały, aby
cmentarze chrześcijańskie niszczały i zarastały z roku na rok co raz to
bardziej? Mam swój pomysł na wykorzystanie przynajmniej tych nowogrodzieckich
ruin i brzmi on następująco:
Obecny dyrektor Teatru Modrzejewskiej w
Legnicy, Jacek Głomb, przedstawił kilkanaście lat temu bardzo ciekawą koncepcję
teatru w ruinie. Polega ona na wystawianiu
spektakli teatralnych w różnych opuszczonych miejscach, oczywiście uprzednio
zaadoptowanych do takich celów. Klasztor w Nowogrodźcu, gdyby odbudować jego
dach i zabezpieczyć cały kompleks, oczyścić go z nadmiernej roślinności i
chaszczy, a także rozlokować tam wszelką niezbędną infrastrukturę techniczną,
byłby wręcz idealny jako takie miejsce, budynek zamiejscowy legnickiego teatru.
Patrząc na odległość z Nowogrodźca do Legnicy widać jednak, że przecież
spektakle odbywałyby się tam zapewne stosunkowo rzadko, nawet gdyby umożliwić
występy naszym teatrom amatorskim z Bolesławca. I tu się kłania niesamowite
rozwiązanie, jakie zastosowało podlwowskie miasto Żółkiew. W Żółkwi znajduje
się zrujnowana synagoga, która została odpowiednio zabezpieczona i udostępniona
dla zwiedzających, którzy mogą tam wchodzić za symboliczną opłatą, wynoszącą w
maju 2017 roku 6-10 hrywien, czyli maksymalnie po 1,50 zł. za osobę. Pomijając
oczywiście próby i występy, jakie miałyby tam miejsce, klasztor można by
również zabezpieczyć jako trwałą ruinę i udostępnić dla publiczności. Myślę, że
możliwość swobodnego poruszania się po tak okazałych ruinach zainteresowałaby
wiele osób, w tym turystów. Klasztor należałby nadal do miasta Nowogrodźca,
który dzieliłby się dochodami z Teatrem Modrzejewskiej i Teatrem Starym w
Bolesławcu, przynajmniej tymi z występów. Okazjonalnie w ruinach można by było
wyświetlać filmy, zresztą klasztor mógłby stanowić interesujący plan filmowy, a
Nowogrodziec już po kilku latach mógłby zacierać ręce i obserwować zyski, jakie
płynęłyby z funkcjonowania klasztoru w takiej formie. W podziemiach i gmachu
trzecim, tym połączonym z murami na Strzeleckiej, dałoby się zorganizować coś
na rodzaj escape roomów. W Polsce popularne są larpy postapokaliptyczne, im też
można by wydawać koncesje na wykorzystywanie nowogrodzieckich ruin. Myślę, że
zajęcie kilku sal przy wejściu frontowym na niewielką izbę pamięci bądź nawet
mini muzeum, przedstawiające historię tego miejsca, też nie byłoby złym
pomysłem.
Zdaję
sobie sprawę, że cały ten plan jest bardzo ambitny. Escape roomy w starych
podziemiach, częściowa odbudowa klasztoru, zainstalowanie jakże niezbędnej
przecież technicznej infrastruktury, zabezpieczenie cennych znalezisk, gdyby
takie w czasie prac remontowych się odnalazły, sprowadzenie do klasztoru
muzealiów związanych z tym miejscem, odpowiednia reklama zrujnowanego
kompleksu, zakup niezbędnego wyposażenia teatralnego i podstawowego sprzętu
kinowego (prawdziwe kino tam by nie powstało, ale ekran, siedzenia, rzutnik,
komputer, kasa i oczywiście filmy też kosztują), a także różne inne wydatki z
pewnością przekraczają możliwości Nowogrodźca, jednak w obecnych czasach miasto
nie byłoby zdane samo na siebie. Starostwo bolesławieckie i województwo
dolnośląskie, nie mówiąc już o teatrach w Legnicy, Bolesławcu i ewentualnie jeszcze innych (np. Jelenia
Góra), widząc tak duży potencjał turystyczny, mogłyby podjąć ryzyko i wspomóc
gminę miejsko-wiejską Nowogrodziec w tym wielkim dziele. Jakkolwiek nie
przepadam za Unią Europejską, muszę zauważyć, że można by zwrócić się o pomoc
do instytucji unijnych, wszak dopóki Polska płaci składki do wspólnego budżetu,
mamy do tego pełne prawo. Gdyby nadać odpowiedni rozgłos całej sprawie,
zwłaszcza w mediach, można by skłonić do pomocy osoby bogate, związane w taki
czy inny sposób z Nowogrodźcem lub chociaż z okolicami Bolesławca. Tak samo,
jak poprzez różne organizacje społeczne można oddawać 1% podatku na różnego
rodzaju zabytki, w tym remont Bolesławieckiej Bazyliki Maryjnej, można by
umożliwić coś takiego na cel sfinansowania tych wszystkich prac. Remont
klasztoru i jego późniejsze funkcjonowanie na pewno jeszcze bardziej
zmniejszyłyby bezrobocie w regionie, bo będzie potrzeba bardzo wielu rąk do
pracy. Koszt tych wszystkich prac z pewnością zwróciłby się, bowiem byłaby to
atrakcja na poziomie podobnym do słynnej pruskiej twierdzy w Kłodzku, które
czerpie ogromne zyski z jej utrzymywania. Po zakończeniu prac wszystko
zależałoby po prostu od dobrej reklamy. Skoro mała Fatima umiała wykorzystać
to, co się stało na jej terenie sto lat temu i teraz jest dobrze znana na całym
świecie, to czemu Nowogrodziec nie mógłby spróbować zaistnieć na mapie Polski
ze swoim klasztorem? Wrocław był w stanie ocalić budynki poklasztorne, czyniąc
z nich np. siedzibę Wydziału Filologicznego czy kultowy lokal o nazwie Stary
Klasztor. Co prawda Wrocław jest o wiele większy od Nowogrodźca i ma o wiele
większe możliwości, ale miasteczko nad Kwisą, jeśliby dobrze rozegrać sprawę
klasztoru, mogłoby stać się ważnym ośrodkiem teatru w ruinie, działności grup
postapokaliptycznych i rekonstrukcyjnych czy świetnym planem filmowym.
W
obecnych czasach wystarczy tylko dokonać mądrej inwestycji. Mądrzejszej, niż
budowa kolejnej mini galerii.