Mamy co prawda XXI wiek, co
stanowi fakt niesporny nawet dla największego entuzjasty teorii spiskowych, ale
w niczym, absolutnie w niczym mi to nie przeszkadza, abym mógł posilić się w
kamiennej karczmie, i to w samym centrum dużego, gwarnego miasta. Schodzę po
niewielkich schodach ze świata samochodów, tramwajów i marszrutek prosto do
świata starodawnego, kozackiego, gdzie słowo ‘’kozacki’’ wcale nie ma tutaj
takiego znaczenia jak to, jakie obecnie jest tak bardzo popularne. Ja co prawda
po ukraińsku nic ne panimaju, ludzie
stąd z kolei po polsku też wiele z siebie nie wyduszą, no ale tutejsze kelnerki
(swoją drogą ubrane w czarne, skórzane, rzeźnickie fartuchy), są bardzo
inteligentne. Jedna z nich wdaje się ze mną nawet w krótką, dwujęzyczną
rozmowę, z której oboje wyciągamy bez trudu potrzebne nam informacje. Niestety,
ale nie można powiedzieć tego samego o kelnerach płci męskiej, którzy oprócz
zupełnego braku zdolności porozumienia się ze mną wyglądają wręcz
katastrofalnie w tych samych fartuchach, które na młodych kelnerkach wywierają
na mnie ogromne wrażenie. Wokoło mnie wiszą stare tarcze, ozdobione herbami
różnych, znamienitych rodów. Jednak czy są to symbole kozackich familii, czy
może łupy zdobyte na polskich szlachcicach, tego chyba nie dowiem się nigdy.
Na moim
stole pojawia się nareszcie długo wyczekiwane mięso. We mnie, wygłodniałym i
strudzonym całodziennymi wojażami podróżniku, budzi się dziki, nieokiełznany
drapieżca, innymi słowy- we Lwowie budzi się prawdziwy lew. Rzucam się na
podane mi mięsiwo bez żadnych oporów, a już na pewno bez zbędnego oczekiwania
nie wiadomo na co. W błyskawicznym tempie moje ręce rozrywają kolejne części
mięsa, a ja pochłaniam je z prędkością wygłodniałego zwierza, mając nareszcie
ku temu okazję i sposobność.
Mięsa
już nie ma, szpik wyssany, już nawet kości zostały zjedzone… aczkolwiek to
ostatnie padło ofiarą tutejszego psa, no ale nie zwracajmy uwagi na takie
szczegóły. W karczmie gra skoczna, kozacka muzyka, działając silnie na emocje i
prowokując do działania. Zrywam się na równe nogi, chwytam najbliższą z
kelnerek i w takt stepowych, zaporoskich nut w karczmie rozpoczyna się
namiętny, żywiołowy taniec. Wszystko przyspiesza, świat wiruje, liczymy się
tylko ja i moja kelnerka, muzyka ciągle gra i przyspiesza, co raz szybciej,
szybciej, szybciej…
Witaj,
nocy lwowska!
Napisano 18 lipca 2016
roku we Lwowie, w restauracji pod Arsenałem Miejskim (Muzeum Broni)