Nie tak dawno temu zwiedzaliśmy razem bolesławiecki dworzec kolejowy.
Aby to uczynić, cofnęliśmy się w czasie aż do 1845 roku- braliśmy
udział w otwarciu dworca, oglądaliśmy kolejne transporty na kolejne
fronty kolejnych wojen, spotkania i rozłąki, zmiany ustrojów, granic i
pokoleń. Tym razem cofniemy się w czasie jeszcze bardziej i zobaczymy o
wiele, wiele więcej, niż podczas tamtej podróży. Nie będziemy oczywiście
zajmowali się terenem, na którym stał dworzec, bowiem przez całe
stulecia oglądalibyśmy co najwyżej panoramę pobliskiego miasta, raz za
razem płonącego w ogniu kolejnej wojny, docierającej w te okolice.
Wolałbym, abyśmy do tego miasta weszli, a za cel naszej drugiej wspólnej
wędrówki obrali najważniejszy kościół w całej okolicy, obecnie noszący
zaszczytne miano Bazyliki Mniejszej, czy jak kto woli- basilica minor.
Bolesławiecka Bazylika Maryjna jest bezsprzecznie jednym z
najcenniejszych zabytków architektury w promieniu kilkudziesięciu
kilometrów od Bolesławca. Prędzej czy później musi ją zobaczyć każdy,
kto pojawia się w Mieście Ceramiki i sytuacja taka trwa w zasadzie już
od XIII wieku. Przed wojną charakterystyczny ceglany trójkąt, zdobiący
zachodnią elewację tej świątyni, znajdował się nawet w herbie ówczesnego
Bunzlau. Jego usunięcie okazało się najistotniejszą modyfikacją tegoż
herbu, jaką poczyniono w polskim już Bolesławcu. Kościół, obecnie
intensywnie rewitalizowany, przez liczne wieki swojej historii
przechodził różne koleje losu- był dewastowany, palony, przebudowywany,
remontowany, gościł ludzi z różnych stron świata, różnych stanów i
poglądów, raz nawet zmienił Kościół, do którego przynależał, przechodząc
na ponad wiek w ręce luteran. Częściej zmieniał przynależność
polityczną, był świadkiem milionów najróżniejszych modlitw w
najróżniejszych intencjach, towarzyszył miastu przez całą jego bogatą
historię, a obecnie nadal aktywnie angażuje się w jego życie.
Aby rozpocząć opowieść o bazylice, będziemy musieli cofnąć się w czasie
do głębokiego średniowiecza, do czasów lokacji Bolesławca. Wiemy, że
miasto zostało lokowane w 1251 roku, choć niestety, jego akt lokacyjny
nie zachował się (aczkolwiek kto wie, co możemy odnaleźć w długich
korytarzach dolnośląskich archiwów). Mamy też wzmiankę z 1194 roku o
tym, jak śląski książę, Bolesław Wysoki, zezwolił na budowę osady w
rejonach obecnego Rynku, nieopodal pobliskiego grodu kasztelańskiego,
odnotowanego kilka lat później w źródłach jako ‘’Bolezlauech’’. Jego
wały zachowały się do dziś w lasku przy obecnej ulicy Topolowej.
Bolezlauech nie miał najmniejszych szans w konkurencji z nową osadą,
położoną przy słynnej Via Regia i bliżej złotonośnych terenów przy
szlaku na Lwówek Śląski, więc musiał upaść. Lokacja nowego miasta, tym
razem na co raz bardziej wtedy popularnym prawie niemieckim, oznaczała
konieczność budowy kościoła dla jego mieszkańców. Powstało ich kilka, w
tym przynajmniej jeden klasztorny- znajdował się on na terenie klasztoru
Dominikanów. Klasztor ten znajdował się w tym samym miejscu, gdzie
teraz stoi budynek starostwa, a także gmach Urzędu Gminy Wiejskiej
Bolesławiec (jest to jedyny zachowany budynek po dawnym klasztorze) oraz
Teatr Stary. W miejscu obecnej bazyliki, na niewielkim wzgórzu
położonym tuż obok Rynku, stały już wtedy… dwa kościoły. Jeden z nich
nosił wezwanie Najświętszej Marii Panny i św. Mikołaja, czyli tożsame z
tym, jakie dziś nosi Bazylika, a drugi nazwano imieniem świętej Doroty.
Kościółek św. Doroty prawdopodobnie istniał jeszcze przed 1251 rokiem, a
kościół NMP i św. Mikołaja został początkowo wybudowany z drewna i
dopiero po kilkudziesięciu latach postanowiono to zmienić. W pobliżu
znajdowała się jeszcze jedna świątynia, zajmująca teren obecnej galerii
Bolesławiec City Center, tj. kościół św. Jadwigi, jednak jego dalsze
losy pomińmy tutaj milczeniem. Być może kiedyś odbędziemy osobną podróż w
tę część miasta, mającą bardzo ciekawą historię, ale wszystko w swoim
czasie. Dwa kościoły na wzgórzu w miarę upływu czasu bogaciły się i
wtapiały w pejzaż miasta, przynależącego od przełomu XIII i XIV wieku do
księstwa jaworsko-świdnickiego. Tereny te najdłużej ze wszystkich
księstw śląskich opierały się zhołdowaniu przez władców Czech, co stało
się faktem dopiero w latach 90-tych XIV wieku, po śmierci księżnej
Agnieszki, wdowy po Bolku II, ostatnim z Piastów jaworsko-świdnickich i
ostatnim niezależnym księciu śląskim. Pod czeskim panowaniem Bolesławiec
znajdował się aż do 1740 roku, nawet po 1526 roku, kiedy to królami
czeskimi zostali Habsburgowie austriaccy! Kościoły, które na potrzeby
naszej podróży nazwijmy ‘’bazylikowymi’’, bowiem z nich powstanie
późniejsza bazylika, po kilkudziesięciu latach doświadczyły inwazji
husyckiej. W 1429 roku na skutek zdrady jednego z mieszczan Bolesławiec
został zajęty przez wojska husyckie, które go bezlitośnie splądrowały.
Doszło do wybuchu wielu pożarów, które zniszczyły między innymi kościół
NMP i św. Mikołaja. Szczęśliwie kościółek św. Doroty ocalał bez
większych strat. Zniszczona świątynia została odbudowana i już w latach
70-tych XV wieku uznano, że należy ją rozbudować. Bogacące się miasto
chciało się z pewnością poszczycić okazałą świątynią, więc rozpoczęto
zakrojone na szeroką skalę prace budowlane. Trwały one kilkadziesiąt lat
i pamiątką po nich są inskrypcje, znajdujące się po dziś dzień w kilku
miejscach w Bazylice. Najstarsza z nich pochodzi, bagatela, z roku 1482.
Nieco później, bo w roku 1497, kościółek św. Doroty za zgodą biskupa
zamieniono w izolatkę. Było to konieczne, bowiem w Bolesławcu szalała
jedna z wielu zaraz, jakie przez wieki nękały miasto, Śląsk i całą
Europę. Minęły trzy lata i kilkusetletni kościół rozebrano. Jego część
prawdopodobnie włączono do rozszerzającego się właśnie kościoła NMP i
św. Mikołaja. Od tej pory aż po dziś dzień na wzgórzu przy Rynku stoi
tylko jedna, wciąż ta sama świątynia. W tym miejscu warto opowiedzieć
mało znaną miejską legendę. Otóż w XV wieku do miasta nad Bobrem miały
zawitać węgierskie arystokratki, pielgrzymujące do Santiago de
Compostela. Było to wtedy miejsce tak popularne, jak dzisiaj Paryż czy
Wenecja! Panie przebywały w knajpie o nazwie ‘’Pod trzema wieńcami’’, od
której początek miała wziąć osada z 1194 roku, ta przedkolacyjna,
sąsiadująca z Bolezlauechem. O ile dla miasta knajpa ta była początkiem,
dla arystokratek była niestety miejsce końca. W wyniku choroby Węgierki
zmarły, zapisując przy tym swój majątek pobliskiemu kościołowi.
Pochowano je pod wejściem głównym do przyszłej bazyliki, co było częstą
praktyką w tamtym czasie. Czy ta legenda jest prawdziwa, tego nie wiem,
ale kto wie, co by znaleziono, gdyby zaczęto kopać pod chórem… Właśnie w
XV wieku podczas prac budowlanych odnaleziono stare dokumenty, w
których wymieniono polskie nazwy okolicznych wsi. Gdyby taki dokument
się zachował w oryginale, byłby obecnie bezcenny dla wszelkiej maści
historyków, językoznawców, krajoznawców, wszystkich w jakiś sposób
zainteresowanych przeszłością tych ziem.
Można jednak
powiedzieć, że ówczesny magistrat, składający się z katolików, nieco
strzelił sobie w stopę. Dlaczego? W 1517 roku w znajdującej się w głębi
Rzeszy Wittenberdze Marcin Luter ogłosił swoje słynne tezy. Szybko
wyrósł z tego potężny ruch społeczny, który zapoczątkował dzieje
reformacji i protestantyzmu, które szybko dotarły także na Śląsk, a
zatem także do ówczesnego miasta Buntzel. W nadal przebudowywanym
kościele, do którego miał w ciągu najbliższych kilku lat zawitać słynny
Wendel Rosskopf, pojawił się niejaki Jakub Süssenbach. Wygłosił on w
naszej świątyni żarliwe kazanie, w którym głosił idee Lutra i, mówiąc
współczesnym językiem, porwał za sobą tłumy. Buntzel bardzo szybko stał
się miastem protestanckim, w odróżnieniu od pobliskiego Naumburgu, czyli
Nowogrodźca, gdzie klasztor Magdalenek utrzymał przewagę katolików aż
do początku XIX wieku! Było to o tyle łatwe, że klasztor był wtedy
właścicielem miasta i określał jego statut. Do tego klasztoru
zawędrujemy przy okazji naszej następnej podróży, chciałbym bowiem
czasem wyjść poza granice miasta i zajrzeć do co ciekawszych zakątków
naszego równie ciekawego powiatu, więc wtedy rozwinę nieco ten wątek.
Wracając do naszej bazyliki, będącej ówcześnie zwykłym kościołem (a
właściwie już zborem) parafialnym, mamy zatem ogromną zmianę. Kościół
staje się luterański, a na zlecenie władz miasta działa w nim wspomniany
już Rosskopf, po którym pamiątką są chociażby złote gwiazdy na
sklepieniu bazyliki. Rosskopf bardzo pomógł w ukończeniu wnętrza
świątyni, a jako ciekawostkę dodam, że jego innym bolesławieckim dziełem
jest Pałac Ślubów w pobliskim ratuszu. Mijały lata i
gotycko-renesansowa świątynia funkcjonowała we względnym spokoju aż do
okresu wojny trzydziestoletniej, która ani Śląska, ani Buntzlau (nazwa
miasta uległa ewolucji) nie oszczędzała. W pobliżu funkcjonował
niewielki cmentarz, który co prawda nie zachował się do dnia
dzisiejszego, ale mamy dostęp do sporej ilości epitafiów, jakie się tam
znajdowały. Jakim cudem? Przy likwidacji cmentarza po prostu wmurowano
je w elewację kościoła. Są to nieraz bardzo wartościowe zabytki rzeźby
renesansowej, ale i skromne piaskowcowe płyty, tak jak jest to choćby z
epitafium Süssenbacha, które szczęśliwie uchowało się do dnia
dzisiejszego. Najważniejszym z nich jest chyba, znajdujące się tuż przy
południowym wejściu do kościoła, epitafium wybitnego poety niemieckiego,
bolesławianina Kaspara Kirchnera. Wszyscy w Bolesławcu wiedzą, że w I
połowie XVII wieku żył Martin Opitz, twórca poetyki niemieckiej i
pierwszego w historii niemieckojęzycznego libretta operowego, ale mało
kto pamięta o innym poecie, związanym z interesującym nas kościołem,
czyli Kirchnerze. A to właśnie on został uhonorowany w 1615 roku wieńcem
laurowym, mającym wtedy w świecie taką rangę, jak teraz… Nagroda Nobla.
Mimo to jego poezja nawet w Bolesławcu jest obecnie zapomniana, choć
chyba każdy mieszkaniec miasta miał okazję nieraz widzieć jego
epitafium. Kirchner zmarł w 1627 roku, więc nie miał okazji przeżyć
tego, co właśnie zbliżało się do jego miasta. A mowa o wojnie
trzydziestoletniej, która od dziewięciu lat rozpalała Rzeszę. Buntzlau,
jako miasto położone przy Via Regia i posiadające zamek, było ważnym
punktem strategicznym na mapie Śląska, zatem wielokrotnie było świadkiem
przemarszów i okupacji przez wojska cesarskie i szwedzkie.
Najstraszniej w pamięci mieszczan zapisał się wrzesień 1642 roku, kiedy
to w mieście pojawili się Szwedzi. Doszło wtedy do wydarzeń, które można
porównać tylko z tym, czego dopuszczały się tutaj trzysta lat później
wojska sowieckie- festiwalu podpaleń i grabieży. Ówczesny kościół
protestancki również ucierpiał i nie miało znaczenia to, że Szwedzi byli
protestantami- wszak kościół był luterański, a potomkowie wikingów byli
kalwinami, których wyznanie luteranie (i oczywiście katolicy)
piętnowali jako najgorszą herezję. Kościół został spalony, a co za tym
idzie, wnętrze kościoła, choć szczęśliwie ocalały renesansowe sklepienia
Rosskopfa, zostało zupełnie zdewastowane. Tak poważnie okaleczona
świątynia została gruntownie wyremontowana, a na mocy pokoju
westfalskiego, pozwalającego protestantom śląskim na budowę zaledwie
trzech ‘’Kościołów Łaski’’ i nakazującego im oddanie pozostałych świątyń
katolikom, powróciła w 1651 roku w ręce swoich pierwotnych właścicieli.
Kościół został gruntownie odbudowany pod kierunkiem Giulio
Simonettiego, powstała też nowa kaplica św. Barbary, wotum za
zakończenie wojny. Bazylika otrzymała nowe, istniejące do dzisiaj,
wyposażenie. Powstał piękny, barokowy ołtarz główny, dzieło Jerzego
Leonarda Webera, a także ambona i ołtarze boczne. Z tego okresu pochodzi
piękna chrzcielnica, świadek chrztów wielu, wielu bolesławian, a także
organy, pochodzące z 1709 roku. Gdy stoi się przed wyjściem zachodnim z
kościoła, widać trzy wielkie herby, zdobiące miejski chór. Idąc od
prawej, mamy herby miejski, panującej dynastii Habsburgów, a także
trzeci, którego niestety nie jestem w stanie zidentyfikować. Być może
jest to herb fundatora pierwszych bolesławieckich organów, burmistrza
Johanna Friedricha Büttnera, ale sprawę tę pozostawiam otwartą. W każdym
razie przez kolejne dziesięciolecia kościół zyskiwał na pięknie i
znaczeniu, aż nadeszła kolejna wojna. A właściwie to trzy. Trzy wojny
śląskie. Już pierwsza z nich doprowadziła do zajęcia Buntzlau w grudniu
1740 roku przez wykuwające właśnie swą sławę wojska pruskie. Miało to
ważkie konsekwencje, bo o ile dotychczasowi władcy tych ziem,
Habsburgowie, byli katolikami, tak pruscy Hohenzollernowie już nie.
Szczęśliwie Fryderyk II Hohenzollern prowadził, przynajmniej początkowo,
politykę tolerancji religijnej, więc bazylika mogła pozostać w rękach
katolików, co nie znaczy, że Fryderyk nic nie zmienił na tych terenach.
Buntzlau znalazło się nagle na terenie powiatu
bolesławiecko-lwóweckiego, piętnaście kilometrów od granicy
prusko-saksońskiej na Kwisie. Zlikwidowano de facto księstwa, tworząc w
ich miejsce kamery wojskowe. Miasto nad Bobrem trafiło na tereny
zarządzane przez kamerę w Głogowie, co miało się nie zmienić do czasów
wojen napoleońskich. Z punktu widzenia Bazyliki ważne jest to, że miała
okazję oglądać przemarsze wojsk pruskich związane z kolejnymi wojnami
śląskimi, choćby tych maszerujących na Saksonię w 1744 roku z samym
królem pruskim na czele. W tym czasie powstała też najstarsza znana nam
mapa Bolesławca, dzieło Friedricha Bernharda Wernhera z 1745 roku.
Wernher naszkicował na tej mapie całe ówczesne Buntzlau, także obecną
bazylikę. Widać zatem, że znajdowała się ona na Kirch gasse, czyli tak
jak obecnie, na Kościelnej. Kościół posiadał nieco inny hełm, niż
współcześnie, przypominający do pewnego stopnia hełm wieży ratuszowej.
Poza tym niewiele wygląda na tej mapce inaczej, niż współcześnie. Lata
mijały, a herb Habsburgów z kościelnego chóru stawał się co raz to
bardziej ledwie pamiątką z przeszłości. W mieście przewagę zaczęli
uzyskiwać protestanci, którym pozwolono na budowę własnej świątyni w
miejsce ruin po dawnym zamku, spalonym jeszcze przez Szwedów sto lat
wcześniej. Tuż przed wejściem wojsk pruskich w kościele pojawiają się
relikwie Krzyża Świętego, obecne tutaj do dzisiaj i w dalszym ciągu
czczone przez wiernych. Było to ważne wydarzenie, do dziś podkreślane
przez wszystkich, którzy zajmują się historią tego miejsca. Podczas
wojen napoleońskich, które pozostawiły trwały ślad w tradycji
bolesławieckiej, kościół pełnił rolę nie tylko sakralną, ale także…
wojskową. Otóż przyszła bazylika została zamieniona w magazyn i obóz
jeniecki. Można sobie przypomnieć sceny z powstania warszawskiego, kiedy
to kościoły pełniły nieraz role obozów dla ludności cywilnej, co
zostało świetnie ukazane w serialu ‘’Czas honoru’’. Na szczęście w
Bunzlau (przez kilkadziesiąt lat zanikła w tej nazwie spółgłoska ‘’t’’)
jeńcy nie musieli się obawiać takiego traktowania, jednak z pewnością
warunki mieli dosyć podobne, jak warszawiacy z 1944 roku. Mimo tego
wszystkiego można przy bazylice i tak mówić o szczęściu, bowiem
świątynie parafialne nie podlegały sekularyzacji, jaką w 1810 roku na
Śląsku zarządziły władze pruskie. Ofiarą tej akcji padł między innymi
wspominany już tutaj nowogrodziecki klasztor Magdalenek. Bazylika
przetrwała walki o miasto z 1813 roku, jakie Prusacy i, co ciekawe,
Rosjanie, toczyli z Francuzami, a także zarządzone wcześniej przez
okupantów znad Sekwany niszczenie fortyfikacji miejskich,
przebiegających na jednym odcinku tuż obok kościoła. Fragmenty
przykościelnych murów obronnych oczywiście zachowały się do dnia
dzisiejszego. Po zakończeniu działań wojennych rozbiórka fortyfikacji,
co ciekawe, trwała dalej, a przed wejściami zachodnim i południowym
stanęło sześć figur świętych, przeniesionych w to miejsce z rozbieranych
bram miejskich. Są to ich jedyne zachowane relikty. Od tamtej pory aż
do czasów nazistowskich w kościele panował względny spokój. Nikt nie
próbował go zburzyć, spalić, odebrać katolikom, zamienić w magazyn czy w
jakikolwiek sposób uszkodzić. W XIX wieku zlikwidowano hełm wieży
kościelnej, montując ten sympatyczny hełm, jaki znamy dzisiaj. Kolejni
proboszczowie musieli się zmagać z malejącą na korzyść protestantów
liczbą katolików w mieście, a warto odnotować, że na nabożeństwa
zachodzili tu także Polacy, przyjeżdżający tutaj z Górnego Śląska i
Wielkopolski w takich samych celach, w jakim młodzi bolesławianie nieraz
podróżują do Niemiec- zarobkowych. Być może byli pośród nich jacyś
ostatni polscy autochtoni, niedobitki trwającej tu od XIII wieku
germanizacji, ale na ten temat brak informacji. Docieramy do czasów, w
których do Bunzlau doprowadzono kolej i pół kilometra od kościoła
zbudowano dworzec kolejowy. Jesteśmy w czasach Wiosny Ludów,
zjednoczenia Niemiec oraz Kulturkampfu, czyli bismarckowskiej walki o
kulturę. Była to walka prowadzona nie tylko z polskością, z czym jest z
wiadomych względów w Polsce kojarzona, ale i z Kościołem katolickim w
Rzeszy. Z pewnością Kulturkampf był odczuwalny także i przez katolików
bolesławieckich. W 1910 roku, cztery lata przed wybuchem I wojny
światowej, było ich 2575, przy czym wszystkich bolesławian było niemal
dziewiętnaście tysięcy. Już wtedy były zakryte, o zgrozo, piękne
piaskowcowe elewacje kościoła. Średniowieczne jeszcze mury zakryto szarą
warstwą betonu i jak długo zastanawiałem się, po co to uczyniono, tak
do dziś nie mam na ten temat zielonego pojęcia. Obecny proboszcz tej
parafii na szczęście postanowił odwrócić to barbarzyństwo i mury
odsłania, ale o tym później.
Na razie docieramy do czasów III
Rzeszy. Czasów, które odcisnęły ślad w historii kościoła, obecnie jednak
maskowany ze względów jeszcze bardziej niejasnych, niż zakrywanie
piaskowcowych murów szarą warstwą betonu. A jest to ślad szlachetny i
godny odpowiedniego upamiętnienia, jako że podobny przykład bohaterstwa,
jakiego świadkiem były mury bolesławieckiego kościoła, na Śląsku miał
miejsce chyba tylko w ówczesnym Habelschwerdt, czyli w Bystrzycy
Kłodzkiej. Bunzlau i Habelschwerdt miały bowiem niezwykle odważnych
proboszczów w swoich świątyniach- ks. Paula Sauera i bł. ks. Gerharda
Hirschfeldera. Obaj księża wykazali się ogromną odwagą, publicznie
krytykując z ambon swoich kościołów politykę nazistów i ich zbrodniczą
ideologię. O ile bł. Gerhard Hirschfelder swoją działalność przypłacił
wysłaniem do obozu i w efekcie śmiercią, bolesławiecki proboszcz miał
nieco więcej szczęścia. Aresztowany przez Gestapo, na kilka miesięcy
został zamknięty w celi na terenie gmachu należącego do tejże tajnej
policji. Na szczęście został zwolniony i mógł powrócić do swojej
parafii. Ksiądz Sauer odznaczał się wielką wiarą i zaangażowaniem w
życie lokalnej społeczności, co podkreśla w swoich wspomnieniach wielu
Niemców. Pozwolił on na odprawianie raz w miesiącu Mszy dla polskich
robotników przymusowych w interesującym nas kościele. Nie opuścił
swojego kościoła w momencie dla niego i całego miasta bezsprzecznie
dziejowym- w roku 1945. W roku tym do Bunzlau weszły wojska sowieckie,
uprzednio bombardując i ostrzeliwując miasto z artylerii. Miasto wokół
kościoła płonęło także, a wręcz przede wszystkim, już po wejściu
Sowietów w jego granice. Palił się Marktplatz, czyli obecny Rynek, w
ratuszu ziała dziura po uderzeniu pocisku moździerzowego, kamienice przy
Oberstrasse, to jest obecnej ulicy Sierpnia’ 80, kolejno zamieniały się
w gruzowisko, w całym mieście trwało wiele innych pożarów,
wybuchających dzień za dniem. Wszędzie trwał rabunek i bezkarne gwałty
na mieszkankach Bunzlau. W tym całym morzu cierpienia i zniszczenia
bolesławiecki kościół był niczym wyspa spokoju, chroniony dzięki
negocjacjom księdza Sauera z sowiecką komendanturą. Pobliski kościół
ewangelicki, ten który obecnie jest znany jako kościół Matki Bożej
Nieustającej Pomocy, tyle szczęścia nie miał…
Tymczasem wojna
dobiegła końca i sytuacja w mieście uspokoiła się. Pojawiły się pierwsze
polskie władze, a także pierwsi wypędzeni z Kresów oraz przybysze z
innych stron Polski i Europy. Bunzlau zaczynało stawać się Bolesławcem, a
tę dwoistość dobrze było widać w przyszłej bazylice. Ksiądz Sauer miał
podobno prosić Polaków o nauczenie go polskich modlitw, aby mógł także
dla nich odprawiać nabożeństwa. Jego kościół był otwarty dla wszystkich,
bez względu na narodowość i rasę, choć tę wielonarodową mozaikę
zaburzyły władze komunistyczne, kiedy nakazały zatarcie niemieckich
napisów na zabytkowych epitafiach. Jeszcze rok temu były one skute
betonem… Te same władze nakazały aresztowanie księdza Sauera, oskarżając
go o współpracę z niemieckim podziemiem. Zarzuty były oczywiście
fałszywe, wszak ofiara Gestapo nie miała podstaw, aby współpracować z
nazistami, tym bardziej jeśli był nią katolicki ksiądz, którego
ostatecznie zakatowano w siedzibie bezpieki przy ulicy Grunwaldzkiej
(tam, gdzie teraz jest MDK). Zwolniono go, ale po przewiezieniu do Domu
Dziecka przy Wąskiej bohaterski ksiądz zmarł. Nie wiadomo, czy na trasie
przejazdu z Grunwaldzkiej na Wąską mógł zobaczyć choćby hełm wieży
swojego kościoła… Jego miejsce zajął już polski ksiądz i po wysiedleniu
reszty niemieckich mieszkańców miasta kościół przejęli definitywnie
Polacy. 1 września 1956 roku w jego murach Mszę odprawił gościnnie
pewien krakowski ksiądz, przebywający w Bolesławcu w ramach podróży
rowerowej. Zapewne nikt z obecnych na nabożeństwie, włącznie z nim
samym, nie spodziewał się, że za kilkadziesiąt lat zawiśnie na honorowym
miejscu w prezbiterium, Msza ta zostanie upamiętniona masywną tablicą
pamiątkową, a całe miasto będzie się szczyciło wizytą tego księdza.
Nazywał się on Karol Wojtyła. Kościół co raz bardziej nabierał polskich
cech i tradycji, poprzez praktykowanie typowo polskich nabożeństw i
zwyczajów religijnych, takich jak majówki czy święcenie pokarmów w
Wielką Sobotę, a także dzięki działalności wiernych i ich kolejnych
proboszczów. Jeden z nich był na tyle wybitny, że na jego cześć nazwano w
Bolesławcu rondo, a potocznie jego nazwisko stało się określeniem całej
świątyni. Do dziś jak się powie ‘’Idę do kościoła u Rączki’’, wszyscy
wiedzą, o który chodzi. Ksiądz Władysław Rączka został zapamiętany przez
bolesławian, nie tylko parafian, bardzo wdzięcznie, do pewnego stopnia
jak taki lokalny Jan Paweł II, którego zresztą był honorowym kapelanem.
Ksiądz nie wahał się wspierać opozycjonistów, walczących z
komunistycznym reżimem, był człowiekiem na miarę swojego niemieckiego
poprzednika z okresu wojny. Jego parafia stopniowo się zmniejszała,
bowiem w rozrastającym się mieście i pobliskich wioskach powstawały nowe
kościoły, ale jego kazania nieraz przyciągały tłumy. Ksiądz Rączka
zapoczątkował także wielką akcję renowacji świątyni, która do dziś dnia
jest kontynuowana. Po upadku komunizmu została ona oderwana wraz z całą
okolicą od archidiecezji wrocławskiej i włączona w skład nowo powstałej
diecezji legnickiej. Już na początku XXI wieku, w jego pierwszych pięciu
latach, kościół został awansowany do rangi sanktuarium. Na kolejny
awans nie trzeba było na szczęście czekać kolejnych niemal ośmiuset lat,
a zaledwie kilka- 7 października 2012 roku, przy tłumnym udziale
mieszkańców Ziemi Bolesławieckiej, sanktuarium awansowano na Bazylikę
Mniejszą, przez co stała się jednym z najważniejszych kościołów w całej
diecezji i ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym. Trwała nadal intensywna
renowacja świątyni, prowadzona już przez nowego proboszcza, ks. Andrzeja
Jarosiewicza.
Spójrzmy teraz na Bazylikę taką, jaka jest
dzisiaj, w czerwcu 2018 roku. Wieża kościoła jest ukryta w stalowym
kokonie rusztowań, czeka na gruntowne odczyszczenie. Większa część
elewacji jest już wolna od betonowych okowów, tylko ta zachodnia czeka
na swoją kolej. Przy wejściu od strony Sierpnia’80 oprócz
średniowiecznego piaskowca odsłonięto także ceglany łuk, pochodzący
według proboszcza nawet z XV wieku. Trwa odsłanianie napisów na
renesansowych epitafiach, w sporej części już zakończone sukcesem, a
także wygładzanie odsłoniętego już piaskowca. Przepięknie wygląda
ukończona już lewa część elewacji południowej, ta od strony Rynku. Nadal
nie widać przy kościele pomnika albo epitafium, a przynajmniej tablicy
pamiątkowej w jego wnętrzu, upamiętniającego księdza Sauera. Dziwi fakt,
że człowiek tak heroiczny, męczennik za wiarę, nadal nie trafił na
ołtarze, a jedyny jego pomnik ulokowano na tyłach dawnego gmachu ubecji,
gdzie nie zagląda zbyt wiele osób. Jest to skandaliczne, zwłaszcza że
ksiądz Sauer uratował naszą Bazylikę przed ograbieniem przez Sowietów.
Kto wie, czy bez niego zamiast bazyliki mielibyśmy co najwyżej ruiny
opuszczonego kościoła w bezpośrednim sąsiedztwie Rynku. O księdzu
Sauerze nie ma nawet informacji w zakładce poświęconej historii kościoła
na stronie Bazyliki. Czy to dlatego, że był Niemcem? Czy wpływają na to
sfałszowane i spreparowane oskarżenia komunistycznej ubecji? Co by to
nie było, mam nadzieję, że niedługo sytuacja się odmieni, a ksiądz Sauer
oprócz godnego upamiętnienia przez własną parafię uzyska przynajmniej
ulicę w Bolesławcu. Można wyłączyć z ulicy Kościelnej plac otaczający
Bazylikę i nadać mu imię tego wielkiego człowieka. Podjęcie w kurii
legnickiej starań o beatyfikację też by nie zaszkodziło. Tymczasem
wejdźmy do środka. Stąpamy po nowej, wstawionej zaledwie kilka miesięcy
temu kamiennej posadzce. Widzimy szereg pięknych, barokowych ołtarzy,
jeszcze niedawno intensywnie renomowanych. Wspaniały ołtarz główny wręcz
błyszczy, ozdabiając prezbiterium. Obok niego wisi nowa tablica, a na
niej łaciński tekst, upamiętniający konsekrację Bazyliki. Barokowa
ambona, w dalszym ciągu wykorzystywana, zdobiona wizerunkami czterech
ewangelistów oraz przedstawieniem Trójcy Świętej, zasłania wejście do
zakrystii. Na wprost niej, w nawie południowej, stoi piękna
chrzcielnica. Blisko wyjścia z kościoła w nawie północnej, na jednym z
filarów widzimy tablicę pamiątkową żołnierzy Armii Krajowej z Kresów
Wschodnich, niedaleko zaś inną, upamiętniającą Orlęta Lwowskie, zdobiąca
okolice równoległego wyjścia w nawie południowej. Trzy herby z XVII
wieku nadal zdobią chór, a znajdujące się tam niewiele młodsze od nich
organy po dziś dzień cieszą niejedno ucho, niekoniecznie wykształcone
muzycznie. Jaki jest widok z wieży, o tym właśnie będą się przekonywali
pracujący tam robotnicy. Bazylika pięknieje na naszych oczach i miejmy
nadzieję, że są przed nią (i całym Bolesławcem) kolejne stulecia, oby
jak najliczniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz