Moja
uwaga całkowicie się wyłączyła. Nie jestem już w stanie na niczym się skupić, a
moja głowa niebezpiecznie opada w dół, ku nieuchronnemu spotkaniu z drewnianym
blatem mojej ławki. Moje oczy podejmują wielki wysiłek niezamknięcia się,
mięśnie twarzy daremnie usiłują utrzymać na niej rysy choć trochę
zainteresowanej tematem osoby. Uszy już nie słyszą konkretnych słów, jakie do
nich docierają, odbierają już tylko monotonny szum, z którego od czasu do czasu
udaje im się wyłowić jakąś konkretną frazę. Instynktownie szukam swojej
poduszki, jednak moja ręka jej nie znajduje, trafiając w próżnię między moją
nogą a krzesłem sąsiada. Zasmucony, zerkam na zegarek. Minęło dopiero pół
godziny. Porażka. Czeka mnie jeszcze godzina siedzenia w tym miejscu, a ja już
się czuję tak, jakbym właśnie przebiegł maraton. Maraton znużenia i
zniechęcenia do wszelkiego życia. Tęsknię patrzę na miasto, które rozciąga się
tuż za oknem. Widzę drzewa, na początku marca nadal pozbawione pięknych,
zielonych liści. Widzę stary, ceglany kościół, który w ciągu swego istnienia
zapewne był obiektem podobnych do mojego spojrzeń tysięcy ludzi, którzy
przewinęli się przez mury tego budynku, w jakim się obecnie znajduję. Jest
rzeczą wprost niewiarygodną, że kiedyś sam tak usilnie zabiegałem, aby się
tutaj dostać. Nikt nie uprzedzał o skutkach ubocznych tej decyzji… Skoro już po
pół godzinie nachodzi mnie taki Weltschmerz, to aż się boję, co będzie ze mną
za godzinę. Przed kościołem stoi most. Pod mostem znajduje się, skuta grubą
warstwą lodu, rzeka. Ciekawe, czy gdybym skoczył na tę taflę, to czy moja głowa
rozbiłaby się o te zwały zamarzniętej wody. Moja głowa opada co raz niżej,
mięśnie twarzy powoli zaczynają dostrzegać, że nie wygrają swojej walki, oczy
również bronią się już ostatkiem sił przed upadkiem. Ciężar głowy raptownie
wzrasta, do oczu jakby ktoś przywiązał mi niewielkie odważniki. Jak mam
wytrzymać do końca swojej męki?
Darek
Głowa do góry! Pozdrawiamy warsztatowo i trzymamy kciuki :)
OdpowiedzUsuń