tag:blogger.com,1999:blog-33402112614981883782024-03-13T13:56:12.195-07:00litera4youmKislevhttp://www.blogger.com/profile/04149708076417152372noreply@blogger.comBlogger40125tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-30775430952846341182018-10-30T14:04:00.006-07:002018-10-30T14:04:52.697-07:00<br />
<div align="right" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: right;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Wrocław
Pawłowice, 29 października 2018 roku<o:p></o:p></span></i></div>
<div align="right" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: right;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: center;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Lwów-Lwiw</span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: center;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Zbliża się dzień 1
listopada. Dzień ważny i wyjątkowy w kalendarzu chyba każdego z nas- dzień
pamięci o zmarłych. Jesień wkracza właśnie w swoje apogeum, pozostawiając już
za sobą swój wielobarwny, złoty okres, wchodząc nieuchronnie w czas szarości i
cienia. Już niedługo cmentarze po raz kolejny wypełnią się ludźmi, chcącymi
choć raz do roku uczcić swoich zmarłych- członków rodziny, przyjaciół,
znajomych, a może też pomodlić się przy grobie przypadkowego człowieka, o
którym wszyscy zdali się już zapomnieć… Właśnie- zapomnienie. Wielki polski
poeta, Adam Mickiewicz, pisał swego czasu- ‘’A jeślibym o nich zapomniał, Ty,
Boże na niebie, zapomnij o mnie’’. Zmarłym jesteśmy winni pamięć szczególną,
wszak oni nie są w stanie się nam- chyba, że ktoś wierzy w duchy- w żaden
sposób przypomnieć, narzucić swoją obecność i chronić pamięć o swoich czynach.
O sobie samych. Zapomnienie o zmarłych, zwłaszcza poległych i zamordowanych w
imię wolności, jest zbrodnią. A już na pewno zbrodnią jest zacieranie tej
pamięci. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">1 listopada to data
szczególna dla dwóch sąsiednich narodów- Polaków i Ukraińców. Równo sto lat
temu, 1 listopada 1918 roku, to właśnie nasze dwa bratnie narody rzuciły się
sobie do gardeł, walcząc o panowanie nad Galicją Wschodnią i jej stolicą-
Lwowem. Niestety, obie strony nie znalazły, niestety, pokojowego rozwiązania
tego, nabrzmiewającego od wielu już lat, konfliktu o władzę i ziemię, którego
finalnym aktem stała się krwawa, bratobójcza wojna. Oba te narody ponoszą przy
tym równą odpowiedzialność za to, co w listopadzie 1918 roku stało się na
ulicach Lwowa, Przemyśla i całego szeregu galicyjskich miast i wsi. Za
wszystkie bitwy, zbrodnie, wzajemny i niepotrzebny rozlew krwi, za wszystkie
międzyludzkie dramaty i tragedie, jakie miały miejsce w efekcie tej strasznej
wojny.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Polacy, mający od 1867 roku autonomię w ramach
C.K Austro-Węgier, nie dostrzegali (bądź nie chcieli dostrzegać) dynamicznego
rozwoju ukraińskiej świadomości narodowej i żarliwego patriotyzmu, jaki
przejawiali Ukraińcy, nazywani w tamtym okresie jeszcze Rusinami. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Ukraińcy popełnili
błąd, nie doceniając patriotyzmu polskiego, ignorując wielowiekową obecność
Polaków w Galicji i ich ogromny wkład w rozwój kultury tego regionu, ograniczając
swoje spojrzenie do czasów staroruskiego grodu na lwowskim Wysokim Zamku. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Polacy i Ukraińcy,
których świadomość narodowa w XIX wieku poczyniła ogromne postępy, zatracili
gdzieś ducha wspólnoty. Owszem, przez wieki Polacy i Rusini ścierali się ze
sobą- dość tu wspomnieć liczne powstania kozackie, które były tego efektem- ale
oba te narody wiedziały, że bez siebie nawzajem na dłuższą metę nie przetrwają,
zwłaszcza kiedy w siłę urosła siedemnastowieczna Rosja. Nawet Chmielnicki podczas
swego powstania początkowo nie dążył do oderwania Rusi od Rzeczypospolitej, a
walczył, jakkolwiek czynił to niezwykle brutalnymi i krwawymi metodami (Polacy
zresztą nie pozostawali w tyle- kniaź Wiśniowiecki w odwecie za poczynania
Chmielnickiego i jego ludzi dosłownie topił Ukrainę we krwi), o sprawiedliwe
traktowanie Kozaków w ramach tejże Rzeczypospolitej. Wtedy jednak, w dawnych
czasach, umieliśmy ze sobą nie tylko walczyć, ale i współpracować- Kozacy
walczyli po polskiej stronie podczas wyprawy Żółkiewskiego na Moskwę, oddziały
ruskie stały razem z Polakami, Litwinami i Tatarami pod Grunwaldem, razem przez
stulecia odpieraliśmy ataki tureckie i tatarskie na Rzeczpospolitą, wreszcie
podczas Wiosny Ludów Polacy i Ukraińcy ramię w ramię walczyli z Austriakami na
ulicach Lwowa o wyzwolenie spod władzy zaborcy. Jeszcze powstańcy styczniowi
obok Orła i Pogoni wyszywali na swych sztandarach Archanioła Michała- symbol
Rusi. Aż tu nagle coś się popsuło. Upadła idea wielonarodowej Rzeczpospolitej,
a Polacy i Ukraińcy zapragnęli mieć własne państwa (już nie mówiąc o
Litwinach). W miarę możliwości jednolite narodowościowo. Długo by mówić, jak do
tego doszło, nie jest to też rozprawa naukowa, więc na tym stwierdzeniu się
zatrzymajmy i przejdźmy dalej.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>W
1918 roku tak Polacy, jak i Ukraińcy, stali przed dziejową szansą. Nasi zaborcy
przegrywali wojnę, a ich państwa rozpadały się nawet nie z miesiąca na miesiąc,
ale z dnia na dzień. Rosja już rok wcześniej pogrążyła się w odmętach krwawej
wojny domowej, a będąca już od XVII wieku pod jej panowaniem Ukraina
skorzystała z dziejowej okazji (i niemieckiej pomocy), odrywając się od niej i
tworząc URL- Ukraińską Republikę Ludową. Rozpadały się właśnie Austro-Węgry,
pod których kontrolą znajdowała się Galicja Wschodnia- teren, na którym ludność
polska i ukraińska była wymieszana do tego stopnia, że wytyczenie granicy
etnicznej, dzielącej tę krainę na część polską i ukraińską, było niewykonalne.
Antagonizm polsko-ukraiński, dodatkowo podsycony przez administrację
austriacką, w obliczu klęski zaborców musiał wreszcie wybuchnąć. Stało się to 1
listopada 1918 roku, kiedy to Ukraińcy niespodziewanie dla wszystkich zajęli
Lwów, będący wtedy miastem o zdecydowanej przewadze ludności polskiej,
ogłaszając go stolicą Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Do podobnych
wydarzeń doszło w niemalże całej Galicji Wschodniej. Przeciwko Ukraińcom wystąpiła
polska ludność Lwowa, rozpoczynając okres trzytygodniowych, bratobójczych
zmagań o miasto. Do walk doszło także w Przemyślu, jednym z najważniejszych
miast regionu. Polacy, dla których Lwów był wtedy jednym z najważniejszych
polskich miast, byli oburzeni ukraińskim ‘’zamachem’’. Uznali nowo powstałe państwo
za okupanta i podjęli z nim walkę, dążąc do wyzwolenia Galicji spod władzy
Ukraińców. Z kolei Ukraińcy, dla których Lwów również stanowił jeden z
najważniejszych ośrodków życia kulturalnego i politycznego, chcieli bronić za
wszelką cenę swojego świeżo utworzonego państwa i jego stolicy. Zmagania o
władzę w Galicji, trwające do lipca 1919 roku, zakończyły się zwycięstwem
Polski i całkowitym rozbiciem ZURL. Przepaść, jaka istniała między oboma narodami,
pogłębiła się jeszcze bardziej. Polacy byli oburzeni zbrodniami, jakich
dopuszczały się wojska ZURL na ich rodakach (we Lwowie obie strony walczyły po
rycersku, ale na prowincji Ukraińcy dopuścili się szeregu mordów, np. w
Złoczowie i Tarnopolu), zaś Ukraińcy mieli Polakom za złe, że ci rozbili ich
niepodległe państwo. Wydawało się, że wyprawa kijowska z kwietnia 1920 roku,
zorganizowana przez Polskę i niedobitki wojsk wspomnianej już URL (nie ZURL, te
dwa państwa to dwa odrębne twory administracyjne), rozbitych wcześniej przez
bolszewików, może coś zmienić. Niestety, ale wojska sojusznicze szybko musiały
się wycofać z Kijowa aż na przedpola Warszawy, Zamościa i Lwowa. Późniejsza
legendarna polska kontrofensywa niestety, wbrew zobowiązaniom sojuszniczym
wobec URL, nie poszła z powrotem na Kijów, a zatrzymała się niejako w połowie
drogi. Nie ma co tutaj owijać w bawełnę- obiecaliśmy Ukrainie pomoc, a w
decydującym momencie, kiedy mieliśmy miażdżącą przewagę nad Sowietami i
mogliśmy zrobić z nimi, co tylko chcieliśmy, zamiast zadać im jak największe
straty, dogadaliśmy się z nimi i pozostawiliśmy Ukrainę swojemu losowi. Ukraina
szybko zapłaciła za to straszliwą cenę, a po dwudziestu latach przyszła kolej
także na Polskę, poddaną sowieckiej dominacji na całe pięćdziesiąt lat. Przez
swoje niecałe dwadzieścia lat wolności Polacy podjęli skandaliczne próby
wynarodowienia Ukraińców w czasach II RP, ci sami Ukraińcy z kolei podjęli
serię zamachów terrorystycznych i stworzyli własne bojówki o zabarwieniu
skrajnie nacjonalistycznym i szowinistycznym. Powstała chora banderowska ideologia,
która, żywiąc się konfliktem polsko-ukraińskim, podczas II wojny światowej
doprowadziła do potwornego ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Galicji
Wschodniej (świadomie nie używam tu pojęcia ‘’Małopolska Wschodnia’’, wprowadzonego
w okresie II RP, uznając je za nieprzystające historycznie do tego regionu).
Powojenne wysiedlenia Polaków z Kresów Wschodnich i deportacji Ukraińców z
Bieszczad w ramach Akcji ‘’Wisła’’ nie zamknęły tego konfliktu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Mamy
rok 2018. Na Ukrainie odbywają się banderowskie demonstracje pod hasłem ‘’Miasto
Lwów nie dla polskich panów’’, jeszcze nie tak dawno polskiej reprezentacji na
Euro 2016 zapowiadało się ‘’drugi Wołyń’’, w skandaliczny sposób próbuje się
usunąć dwa kamienne lwy z Cmentarza Orląt Lwowskich, neguje się zbrodnię
wołyńską, a ukraińscy nacjonaliści żądają od Polski zwrotu ‘’okupowanego
ukraińskiego Przemyśla’’. Tymczasem w Polsce nieustannie pokutują negatywne
stereotypy o Ukraińcach, wielu Polaków pakuje wszystkich Ukraińców do jednego
wielkiego worka z napisem ‘’Banderowcy’’, zwrotu ‘’zawsze polskiego Lwowa’’
domagają się osoby, które w wielu przypadkach nigdy nawet nie odwiedziły Kresów
Wschodnich, usprawiedliwia się Akcję Wisła, będącą czystką etniczną, a niektóre
środowiska szerzą antyukraińskie hasła w rodzaju ‘’Ukrainiec NIE JEST moim
bratem’’ czy wręcz negują istnienie narodu ukraińskiego. Żeby tego było mało,
swoje trzy grosze dorzuca Rosja, organizując ostrzelanie polskiego konsulatu w
Łucku pociskiem z rakietnicy i pozwalając pomniejszym rosyjskim politykom na
oferowanie Polsce rozbioru Ukrainy. Jakby było mało podziałów między Polakami i
Ukraińcami, które ani Polsce, ani Ukrainie, nie dają nic dobrego. Wszelkie
konflikty polsko-ukraińskie były, są i zawsze będą tylko i wyłącznie w
interesie Rosji. I każdego, kto jest nieprzychylny obu braciom-adwersarzom lub
przynajmniej jednemu z nich. <patrzy nieśmiało na zachodnią granicę Polski i
południowo-zachodni odcinek granicy Ukrainy> <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Nie
jestem zwolennikiem polskiego Lwowa, ale też nie jestem zwolennikiem Lwowa
ukraińskiego. Dlaczego? Bo żadne z tych miast nie jest dla mnie prawdziwym
Lwowem. Prawdziwym Lwowem jest dla mnie, może zabrzmi to idealistycznie, Lwów <b style="mso-bidi-font-weight: normal;">polsko-ukraiński</b>. Nasza wspólna
własność, wspólne dziedzictwo i wspólna przyszłość. Aby to zrozumieć, wystarczy
przynajmniej jedną rzecz przyjąć do wiadomości: <b style="mso-bidi-font-weight: normal;">nie ma Ukrainy bez Polski i analogicznie- nie ma Polski bez Ukrainy.</b>
Niestety, wielu Polaków nie chce patrzeć w kierunku Ukrainy- a jeśli już, to z
mieszanką strachu i pogardy. Podobnie wielu Ukraińców woli żyć złudnym
przeświadczeniem o swojej sile i prężyć muskuły, niż spojrzeć prawdzie w oczy.
W efekcie mamy małą, etniczną Polskę, której wmawia się, że bez pomocy i
aprobaty Zachodu, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, nie jest w stanie przetrwać
na dłuższą metę, co jest totalną bzdurą. Mamy też słabą Ukrainę, de facto
samotną na arenie międzynarodowej i częściowo okupowaną przez Rosję, borykającą
się z problemami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Jest pewne lekarstwo, jakkolwiek
mogące być trudne do przełknięcia, a które może wiele zmienić na lepsze w
sytuacji tak Polski, jak i Ukrainy- wzajemne pojednanie. Przyznanie przez
Polskę, że popełniła szereg karygodnych błędów wobec Ukrainców i nieraz nawet
zbrodni. Przyznanie przez Ukrainę, że jest odpowiedzialna za bestialską rzeź na
Wołyniu i również za swój szereg karygodnych błędów wobec Polaków. Pozwolenie
historykom obu narodowości na rzetelne i merytoryczne badanie wszystkich kart
naszej wspólnej historii. Rozprawienie się z ideologiami antypolskimi i
antyukraińskimi. Usunięcie z przestrzeni publicznej Stepana Bandery i
apologetów Akcji Wisła. Uczynienie ze Lwowa pomostu pomiędzy nami, wspólnego
dla naszych narodów punktu zaczepienia, który oba nasze narody szczerze kochają
i którego dobra szczerze pragną. Złożenie wspólnego hołdu polskim i ukraińskim
bohaterom walki o wolność i niepodległość naszych ojczyzn. Odrobienie lekcji z
lat 1918-1921 i 1939-1947 jako przykładów na to, że niezgoda między nami
prowadzi do naszej ruiny. Uznanie przez Polaków ukraińskich praw do Lwowa i
uznanie przez Ukraińców polskich praw do tegoż Lwowa. Jesteśmy jedną rodziną i
powinniśmy pamiętać, że choć w każdej rodzinie zdarzają się spory, nieraz
bardzo gwałtowne, prędzej czy później zawsze nastaje zgoda, jakże potrzebna
wszystkim jej członkom. Wierzę, że jest możliwe, aby 1 listopada na Cmentarzu
Orląt Lwowskich i sąsiednim Memoriale zapłonęły w spokoju znicze. Aby we Lwowie
i Wrocławiu, w Warszawie i Kijowie, w Poznaniu i Charkowie, w Szczecinie i
Odessie, w Krakowie i Żytomierzu zabrzmiał nareszcie głos zgody i pojednania.
Przyjęcie tego, co nas łączy, ponad to, co dzieli. Aby spełniło się życzenie
ukraińskiego poety, Tarasa Szewczenki, aby Lach porozumiał się wreszcie z
Kozakiem…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Na
zakończenie mała anegdota. W lipcu 2016 roku odwiedziłem po raz pierwszy Lwów.
Przed tym wyjazdem, przyznaję szczerze, jeszcze gdzieś z tyłu głowy miałem te
fantasmagorie o <i style="mso-bidi-font-style: normal;">zawsze polskim Lwowie</i>,
byłem jednym z tych przemądrzałych, co na Kresach nigdy nogi nie postawili, ale
i tak mówili o ich odzyskiwaniu. Wystarczył nieco ponad tydzień we Lwowie i w
Drohobyczu, aby ten pogląd zbankrutował w moich oczach do reszty. Tuż przed
powrotem do rodzinnego Bolesławca miałem okazję rozegrać dwie partie szachów z
pewnym lwowianinem, jednym z wielu, którzy przesiadują na prospekcie Swobody,
niegdyś znanymi jako Wały Hetmańskie. Ukrainiec ten zapytał mnie bałakiem, czy
uważam, że Lwów powinien wrócić do Polski. Zaszokowany tą bezpośredniością,
dłuższą chwilę milczałem, nie chcąc go urazić ani tym bardziej rozgniewać.
Wreszcie, widząc w jego oczach, że domyśla się mojej odpowiedzi, odparłem
‘’Tak’’. Odpowiedział mi spokojnie, że doskonale rozumie wszelkie polskie racje
historyczne, kulturalne i inne do Lwowa, po czym położył rękę na piersi i powiedział,
że (muszę zrozumieć, że) dla niego (i każdego Ukraińca) Lwów zawsze będzie
głęboko w sercu. Potem powiedział, że Lwów jest tak mój (polski)- tu pokazał na
mnie- tak i jego (ukraiński)- tu wskazał palcem na siebie. Nasz wspólny. Od
kiedy się rozeszliśmy, idea tego anonimowego Ukraińca pozostaje ze mną do dnia
dzisiejszego. I podpisuję się pod nią bez najmniejszego wahania. <o:p></o:p></span></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-45847557728461706482018-07-03T10:48:00.000-07:002018-07-03T10:48:25.352-07:00Słów kilka o klasztorze Magdalenek w Nowogrodźcu<br />
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Nowogrodziec
to nie jest duże miasto- liczy raptem kilka tysięcy mieszkańców, nie znajduje
się przy żadnej głównej drodze, a kilka lat temu utracił nawet pasażerskie połączenie
kolejowe z Wrocławiem przez Zebrzydową. Nie jest specjalnie znany, zawsze
znajduje się w cieniu pobliskich miast powiatowych, Bolesławca i Lubania. A
mimo to Nowogrodziec warto odwiedzić z powodu jednego miejsca. Miejsca
liczącego sobie osiemset lat historii, obecnie jednak całkowicie opuszczonego i
popadającego w co raz to większą ruinę. Miejsca, które przez stulecia
kształtowało codzienność całego miasta i miało wpływy wykraczające nawet poza
granice Dolnego Śląska. Dlatego też dzisiaj opuszczamy Bolesławiec, wsiadamy w
autobus i jedziemy piętnaście kilometrów na południowy zachód, aby odwiedzić
najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce- a właściwie to, co z niego zostało.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Obecnie klasztor znajduje się w
opłakanym stanie. Znajdujący się na niewielkim wzgórzu kompleks budynków z
wolna niszczeje i zarasta, zapomniany przez wszystkich, którzy mogliby go
uratować. Powoli rozpadają się masywne, forteczne obwarowania, otaczające dawny
klasztor od strony ulicy Strzeleckiej, głównej drogi wylotowej na Żagań. Elewacje
klasztorne już niemal nigdzie nie są pokryte tynkiem, odsłaniając wiekowe,
piaskowcowe mury. Wirydarz i dziedziniec zewnętrzny całkowicie zarosły, a na
wyższych kondygnacjach panują prawa dżungli. Korytarze i pomieszczenia
klasztorne opustoszały, ich ściany pokryto w wielu miejscach plugawymi napisami
najróżniejszej treści i tylko podziemia zachowały się w całkiem nienaruszonym
stanie, choć oczywiście wyniesiono z nich wszystko, co się tylko dało. Mimo tak
smutnego stanu tego miejsca proponuję rozłożyć koce przed głównym wejściem do
miejsca, które kiedyś było klasztorem (i nie tylko, o czym za chwilę) i
wysłuchać kilku słów o dawnych czasach, kiedy jeszcze tętniło tutaj życie, czy
to zakonne, czy inne. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>Jesteśmy w początkach XIII wieku.
Śląsk znajduje się pod rządami Henryka Brodatego, zaś jego granica przebiega
zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się znajdujemy. Wyznacza ją rzeka
Kwisa, przepływająca spokojnie przez znajdujący się tu jeszcze las. Siedzimy na
szczycie niewielkiego wzgórza, u stóp niewielkiego pałacyku myśliwskiego, jaki
nakazał tutaj zbudować piastowski książę. Jego żona, przyszła święta Jadwiga
śląska, ten pałacyk bardzo polubiła. Zapewne nie był on specjalnie duży, ale
wzgórze nad rzeką z pewnością było miejscem bardzo urokliwym. Pobożna księżna
uznała, że dobrze by było, aby się ono nie marnowało na prywatny pałacyk
książęcy, zwłaszcza że odległość od Wrocławia powodowała rzadkość wizyt władcy
śląskiego na przygranicznym wzgórzu. Jako że była ona fundatorką licznych kościołów
i klasztorów, postanowiła postawić w tym miejscu nowy klasztor dla sióstr
magdalenek. Magdalenki, świeżo zatwierdzony przez papiestwo zakon żeński,
przyczyniły się w krótkim czasie do nadania sąsiedniej miejscowości praw
miejskich. Był nią <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Nuenburh</i>, czyli
oczywiście dzisiejszy Nowogrodziec. Taka właśnie nazwa tego miasta pojawiła się
w dokumencie księcia Bolesława Rogatki, tego samego, który organizował w
niedalekim Lwowie (nie tym galicyjskim, ale tym śląskim oczywiście- wtedy
miasto nazywało się <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Lwow</i>) i nieco
odleglejszej Legnicy pierwsze turnieje rycerskie, toczył liczne wojny ze swoimi
piastowskimi krewniakami, aż wreszcie uwięził na zamku we Wleniu najpierw
biskupa Tomasza I, a potem księcia Henryka IV Probusa. Dokument ten, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">datum in Crosna, anno gratie MCCXLIX</i>, to
jest <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Dan w Krośnie, roku chwalebnego 1249</i>,
był niczym innym, jak darowaniem przez księcia Bolesława naszemu klasztorowi
wioski Hermannsdorf, znanej dziś pod nazwą Kierżno. Do magdalenek początkowo
przyjmowano wyłącznie przedstawicielki zamożnych rodów o szlachetnym wywodzie,
co gwarantowało duży dopływ gotówki do kasy nowogrodzieckiego zgromadzenia. W
miarę upływu czasu, przechodzący z księstwa do księstwa klasztor bogacił się,
nabywając kolejne wioski i posiadłości w okolicach Nowogrodźca i Bolesławca, a
nawet Lwówka Śląskiego. Z pewnością modlitwa za księcia Bolesława, jego
przodków i potomków (<i style="mso-bidi-font-style: normal;">antecessorum quam
posterorum</i>) nie była jedyną, jaką podejmowano w klasztorze, bowiem lista
donatorów sukcesywnie rosła. Dwa lata później zresztą ten sam Rogatka wydał
kolejny przywilej dla klasztoru, niezwykle ważny także dla pobliskiego
Bolesławca. Ogólnie dokument stanowi nadanie dla magdalenek 3 marek srebra
czynszu od, i to jest bardzo ważne, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">civitas
Boleslauec. </i>Znaczy to tyle, co <i style="mso-bidi-font-style: normal;">miasto
Bolesławiec. </i>Dokument jest o tyle ważny, że jest to najstarsza pewna
wzmianka o Bolesławcu jako mieście! Niestety, nie mamy aktu lokacyjnego
Bolesławca, więc taka adnotacja jest dla badaczy sporą gratką. Wracajmy jednak
do Nowogrodźca. Niezwykle ważny dla obecnych miłośników Bolesławca przywilej
dla klasztoru jednak niewiele się zdał, bowiem trzech marek srebra od
bolesławian nowogrodzieckie siostry nigdy na oczy nie zobaczyły.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W każdym razie nie była to dla nich strata,
która mogłaby znacząco uderzyć bogacący się konwent po kieszeni. Gorsze
zagrożenie nadeszło niemal dwieście lat później, kiedy to klasztor i miasto
Nowogrodziec znajdowały się już w Koronie Czeskiej. W 1427 roku budynki
klasztorne zostały doszczętnie rozgrabione przez husytów, którzy dodatkowo
wyciągnęli od mniszek znaczącą kontrybucję, a na koniec podpalili konwent. Z
tego właśnie powodu przy okazji odbudowy klasztor otoczono murami obronnymi.
Mury te, później rozbudowywane, towarzyszą klasztorowi do dnia dzisiejszego.
Patrząc na mapę miasta Nowogrodźca, wykonaną po trzystu latach przez Friedricha
Bernharda Wernhera, widać że udało się połączyć fortyfikacje klasztorne z
umocnieniami obronnymi miasta. Jest ona o tyle cenna, że Nowogrodziec przez
tych trzysta lat nie rozszerzył swoich granic, a fortyfikacje, tylko częściowo
zachowane do dnia dzisiejszego, pamiętały jeszcze czasy późnego średniowiecza. Klasztor
szybko podniósł się ze zniszczeń wojennych i wzmocnił swoją pozycję na tyle, że
w 1495 roku udało mu się nabyć na własność już nie wioskę, folwark czy kilka
młynów, ale całe miasto Nowogrodziec. Była to transakcja wymienna, klasztor
bowiem oddał dotychczasowemu właścicielowi przygranicznego miasteczka nad Kwisą
swój folwark Sobota koło Lwówka Śląskiego. Zakonnice okazały się być nie tylko
pobożnymi kobietami, ale także bardzo sprawnymi zarządcami. Szybko rozbudowano
mury obronne miasta, a co ważniejsze, w ciągu kilku lat Nowogrodziec zyskał
własną kanalizację. Uprzedził on w tym nawet Bolesławiec, który swojej
kanalizacji doczekał się dopiero kilkadziesiąt lat później. Niestety, ale
sprawny zarząd nad miastem nie spowodował uniknięcia konfliktów sióstr z radą
miejską Nowogrodźca. W 1542 roku w mieście wprowadzono bardzo restrykcyjne
przepisy, związane z narastającym w owym czasie zagrożeniem zbrojnym ze strony
potężnego Imperium Osmańskiego, które nieco wcześniej podporządkowało sobie
Węgry i stało u granic Czech i Moraw. Zarządzono w nim szereg obowiązkowych dla
wszystkich mieszczan modlitw błagalnych w określone dni tygodnia, zakazano
organizowania wszelkich zabaw, a nawet spożywania alkoholu czy publicznej gry
na instrumentach. Można sobie wyobrazić takie szesnastowieczne miasto- ciche,
smutne i ponure, aż do przesady nasycone strachem przed wojną i duchem
radykalnej pokuty. Można powiedzieć, że Nowogrodziec Anno Domini 1542 miał być
w założeniu jednym wielkim klasztorem. Mieszczanom, którzy piętnaście lat
wcześniej przeszli przez wielką zarazę, która wybiła niemal wszystkich
nowogrodzian i cudem oszczędziła tych, którzy schronili się/mieszkali w
klasztorze, z pewnością takie kolejne smętne dni w dziejach ich miasta nie
mogły odpowiadać. W każdym razie bezspornym jest fakt, że skoro właścicielem
miasta były katolickie siostry zakonne, aż do XIX wieku niemożliwe było
przeniknięcie do niego idei reformacji, co umożliwiło wielu mieszczanom z
sąsiednich miast, którzy utrzymali się przy wierze katolickiej, praktykowanie w
Nowogrodźcu swoich obrzędów religijnych. Konflikty miasto-klasztor dotyczyły
jednak nie tylko spraw ducha, ale też takich, jak przywileje gospodarcze. Podczas
wojny trzydziestoletniej, która dotkliwie dotknęła cały Śląsk, klasztor
nowogrodziecki nie był w żaden sposób wyjątkiem. Kilkukrotnie plądrowany,
przeszedł nawet, trwające kilka lat, wypędzenie zakonnic, aż wreszcie w 1652
roku, cztery lata po zakończeniu wojny, padł ofiarą pożaru. Do jego odbudowy
przyłożył rękę między innymi sam cesarz Ferdynand III. Odbudowa jednak po
kilkudziesięciu latach musiała zostać powtórzona, bowiem w latach 1717 i 1726
wybuchły kolejne pożary. Sytuację klasztoru znacznie pogorszyło wejście Śląska
w skład Królestwa Prus, co było efektem zwycięskiej wojny Prus z Austrią, w
której skład wchodziły Korona Królestwa Czeskiego i będący dotąd<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>jej częścią składową Śląsk. Prusy, jako
państwo protestanckie, z czasem rozpoczęły szykany wobec katolików. Siostrom
nowogrodzieckim zabroniono, podobnie jak całemu Kościołowi śląskiemu,
utrzymywania kontaktów z Rzymem. Mimo to klasztor nadal się trzymał na swoim
miejscu, utrzymał także w swoim posiadaniu Nowogrodziec i klucz wsi w jego
okolicy. Były to, oprócz Kierżna, między innymi Parzyce, Radostów pod Lubaniem
oraz Ołdrzychów, będący obecnie częścią Nowogrodźca. Sądny dzień, jeden z
najważniejszych w dziejach klasztoru, nadszedł <i style="mso-bidi-font-style: normal;">jak złodziej nocą</i>, jak to jest napisane w 1 Liście do Tesaloniczan.
Był to 30 października 1810 roku, wtorek. Tego to właśnie dnia król pruski
Fryderyk Wilhelm III, ten sam który za trzy lata wyda we Wrocławiu słynną
odezwę <i style="mso-bidi-font-style: normal;">An mein Volk, </i>zagrzewającą
Prusaków do walki z napoleońskim okupantem, zarządził sekularyzację
klasztorów<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>w całych Prusach. Udało się
to w całości i natychmiast wyłącznie na Śląsku, gdzie do likwidacji poszło aż
69 klasztorów. Pruska komisja fiskalna 30 października 1810 roku zjawiła się na
terenie nowogrodzieckiego klasztoru, przejmując nad nim i jego majątkiem, także
ziemskim, całkowitą kontrolę. Konwent rozwiązano, a ostatnia przeorysza
klasztoru, Maria Alojza Steinert, która zmarła kilka miesięcy wcześniej, już
nigdy nie doczekała się swej następczyni. Jej inicjały są do dziś widoczne na
portalu wejściowym do głównego budynku klasztoru, niezatarte jeszcze zębem
czasu. Tym razem likwidacja zgromadzenia zaszła na dobre. Siostry zakonne
rozproszyły się, jedna tylko zamieszkała na terenie Nowogrodźca, w którym
zaczęło pojawiać się co raz więcej protestantów. W klasztorze ulokowano
początkowo lazaret dla rannych żołnierzy, potem zaś otwarto tam sąd. Dawny
klasztor widział w swoich murach przed 1945 rokiem najróżniejsze instytucje-
obok sądu istniały tam przytułek, seminarium kaznodziejskie, a nawet plac
ćwiczeń i remiza ochotniczej straży pożarnej, co poświadcza stara pocztówka z
początków XX wieku. Z okresu Trzeciej Rzeszy zachowało się bardzo ciekawe
zdjęcie, zamieszczone w książce <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Nowogrodziec.
Miasto ceramiki oraz jego okolice na przedwojennych pocztówkach </i>autorstwa
Krzysztofa Stefana i Piotra Nieratki. Widać na nim były klasztorny dziedziniec
i zawieszoną nad wejściem do wnętrza głównego budynku klasztornego flagę ze
swastyką… Nikomu w momencie zrobienia tego zdjęcia zapewne nie przyszłoby do
głowy, co już niedługo stanie się z tym miejscem za sprawą człowieka, który tę
swastykę w wydaniu nazistowskim stworzył i upowszechnił. Niedoszłego
austriackiego akwarelisty, który został przywódcą Niemiec po to, aby po
początkowych błyskotliwych zwycięstwach ściągnąć na nie gniew całego nieomal
świata. Nowogrodziec, ówcześnie znany jako Naumburg am Queis, nie był
wyjątkiem. W lutym 1945 roku doszło do wielkiej bitwy o miasto. Trwała ona
kilka dni i zakończyła się wyparciem Niemców za Kwisę. Nowogrodziec został
poważnie zniszczony, a były klasztor poważnie uszkodzony. Jak pokazują wykonane
po wojnie fotografie, po gruntownym remoncie budynki te byłyby jeszcze do
uratowania. Niestety, zamiast odbudowy klasztor padł ofiarą kolejnych grabieży,
dokonywanych zwłaszcza przez żołnierzy sowieckich. Jak przekazują mieszkańcy
tych okolic, pamiętających tamte czasy, przez kilka powojennych lat mało kto
miał odwagę zapuszczać się w te ruiny, ponieważ miało tam dochodzić często do gwałtów,
dokonywanych właśnie przez Sowietów. Mijały kolejne lata i dawny klasztor,
kiedyś właściciel całego miasta, niszczał. Stopniowo niszczały dachy
klasztornych budynków, niegdysiejszy wirydarz i przyklasztorny ogród co raz
bardziej zarastały samosiejkami i dziką roślinnością. Główną bramę wjazdową na
jego dziedziniec zamurowano, a wstęp na teren kompleksu został zabroniony. Mimo
to po siedemdziesięciu latach budynki klasztorne, masywne dzieło
osiemnastowiecznych (i wcześniejszych) architektów, trzyma się w nienajgorszym
stanie. Najlepiej wygląda główny budynek klasztorny, ten ze wspomnianym już
portalem, w którym nadal można się przejść pięknymi krużgankami<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>i zajrzeć do wszystkich pomieszczeń na
parterze i w podziemiach, w tym do refektarza. Podziemia, choć całkowicie
opustoszałe i ograbione, częściowo zapełnione także gruzem, zachowały się
niemal nietknięte. Rzecz nie do pomyślenia dwa lata temu w Pstrążu, gdzie po
ledwie dwudziestu latach sowieckie bloki wyglądały znacznie gorzej, a do ich
piwnic aż strach było zaglądać. Wykonany z piaskowca klasztor w Nowogrodźcu
niestety, ale z roku na rok nadal zarasta, pokrywa się także kolejnymi
paskudnymi graffiti, wykonywanymi przez kompletnie nieświadomych rangi i
wartości tego miejsca ‘’odwiedzających’’. Pozostałe zabudowania są już w dużo
gorszym stanie, a fortyfikacje klasztorne zaczynają się rozpadać. W 2015 roku
zawalił się ich fragment, całkowicie blokując przebiegającą wzdłuż nich ulicę
Strzelecką. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Pozostaje
mieć nadzieję, że znajdą się ludzie i środki, którym uda się uratować to
niezwykle cenne na mapie nie tylko Nowogrodźca, nie tylko powiatu
bolesławieckiego, nie tylko pogranicza śląsko-łużyckiego, ale i całego Dolnego Śląska
miejsce. Najstarszy klasztor Magdalenek w Polsce, jeden z pierwszych w Europie,
przez kilkaset lat właściciel Nowogrodźca i szeregu okolicznych wiosek,
wreszcie świadek ośmiu wieków historii Ziemi Bolesławieckiej jest miejscem,
które powinno zostać bezzwłocznie uratowane od całkowitego zniszczenia i
zapomnienia. <o:p></o:p></span></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-73653647920855406682018-07-03T04:36:00.002-07:002018-07-03T04:36:45.746-07:00Słów kilka o Pstrążu Tym razem w drodze wyjątku nie skupimy się na jednym, konkretnym
budynku. Ani nawet na kilku. Dzisiaj nie będziemy mogli zobaczyć ani
jednego obiektu. Przed nami będzie rozciągało się tylko pole,
poprzecinane w kilku miejscach szutrowymi drogami i pozostałościami
linii kolejowej, gdzieś na północnym skraju powiatu bolesławieckiego. Na
tym polu będą się jeszcze znajdowały zwały gruzu, nadal nie do końca
uprzątnięte. Ktoś mógłby zapytać- co w tym miejscu ciekawego? Obecnie
zupełnie nic. Ale jeszcze nie tak dawno znajdowało się tam całe miasto,
jedno z najciekawszych miejsc nie tylko w powiecie, ale i- mogę
zaryzykować taką opinię- w całym województwie. Mowa oczywiście o
miejscowości Pstrąże. <br /> Pstrąże było znane współcześnie jako
opuszczone miasto-widmo, jednak warto powiedzieć, że historia tej
miejscowości jest znacznie, znacznie dłuższa, niż ostatnie
siedemdziesiąt trzy lata pod sowieckimi i polskimi rządami. Najstarsza
wzmianka o znajdującej się tam wiosce pochodzi, bagatela, z 1305 roku.
Odnotowana jako Pstraanse, należała do dóbr kliczkowskich. Ukryta wśród
lasów, oddalona od głównej drogi z Bolesławca do Zielonej Góry, do tego
oddzielona od niej rzeką Bóbr, musiała być cichą, spokojną osadą.
Zniemczona wioska przyjęła nazwę Strans i przez wieki spokojnie żyła na
północnym skraju najpierw dystryktu, od XIV wieku weichbildu, aż
wreszcie od 1741 roku- powiatu (Kreis). Warto dodać, że do 1815 roku
pruski powiat, do którego należało Strans, nosił ciekawą nazwę:
Löwenberg-Buntzlau, lwówecko-bolesławiecki. Dopiero później, już po
wojnach napoleońskich, Prusacy uznali, że tak rozległy terytorialnie
twór się nie sprawdza i postanowili go podzielić. Tak oto powstał Kreis
Bunzlau, jeden z powiatów rejencji legnickiej (Regierungsbezirk
Liegnitz). Dla Pstrążan nie miało to większego znaczenia, bowiem ich
wioska nadal mogła cieszyć się spokojem. Nie miało to jednak trwać w
nieskończoność, bo świat szedł naprzód, a Prusy jako państwo słynące ze
swoich tradycji wojskowych, po zjednoczeniu Niemiec nadawały ton
przewodni nowo powstałej Drugiej Rzeszy. <br /> Na zachód od wsi
rozciągał się rozległy, nieprzebyty las, ciągnący się nieprzerwanie aż
do miejscowości Neuhammer, znanej obecnie jako Świętoszów, położonej nad
Kwisą. Las ten przykuł uwagę niemieckich wojskowych, którzy postanowili
zorganizować na tym terenie nowy poligon dla rosnącej w siłę
kajzerowskiej armii. W 1898 roku państwo wykupiło las od rodu Dohnów,
który dotychczas był jego właścicielem, a już trzy lata później spokój w
Strans przeszedł do historii. Rozrastający się poligon świętoszowski
znalazł swojego odpowiednika właśnie przy tej wiosce, co wiązało się z
koniecznością jej rozbudowy. Do Strans doprowadzono kolej z pobliskiego
Ober Leschen (ob. Leszno Górne w województwie lubuskim), wybudowano tam
koszary dla wojska, szpital, betonowy most kolejowy na Bobrze, nawet
nowe drogi. Strans miało sporo szczęścia, bowiem nieodległa wioska
Koberbrunn, która znalazła się na terenie poligonu, została
zlikwidowana, a jej mieszkańcy przesiedleni w inne miejsce. Tymczasem w
rozbudowanej wsi kwitło życie. Trudno powiedzieć, ile podczas I wojny
światowej miało miejsce romansów pomiędzy żołnierzami tam
stacjonującymi, a tutejszymi wiejskimi dziewczynami, jak często w
tutejszych karczmach podejmowano najróżniejsze dyskusje polityczne- o
przebiegu wojny, kolejnych wielkich bitwach, o pogarszającej się
sytuacji gospodarczej w Niemczech, wreszcie o zakończeniu działań
wojennych czy upokarzającym dla tego kraju traktacie wersalskim,
referendum na Górnym Śląsku, wreszcie o puczu monachijskim i stopniowej
drodze Hitlera do władzy. To ostatnie zdarzenie miało mieć ogromne
konsekwencje dla przyszłości Strans, bowiem od tej pory już nic nie
miało być takie samo… Wszędzie zagościły swastyki, dodatkowo rozbudowano
pstrążańskie koszary, a w pobliżu wsi miał nawet powstać tymczasowy
Obóz Pracy Rzeszy. Być może niedoszły austriacki akwarelista, z woli
narodu niemieckiego Führer III Rzeszy, znajdował się kiedyś o zaledwie
kilka kilometrów od Strans. Hitler lubił podróżować pociągami, nieraz
bywał w Breslau, a w Ober Leschen znajdowała się stacja kolejowa na
trasie Berlin-Breslau… W 1945 roku, kiedy to na początku lutego w
rejonie wsi toczyły boje obok siebie jednostki niemieckie i węgierskie,
zacięcie broniąc się przed Sowietami, jego na pewno jednak tam nie było.
Walki te zakończyły się 10 lutego 1945 roku i, jak wiadomo, zwycięzca
mógł być tylko jeden. Czerwoni. Czerwone miało też się stać Strans.<br />
Dawni mieszkańcy wioski zostali wysiedleni, jednak na ich miejsce wcale
nie napłynęli Polacy, tak jak to się stało ze wszystkimi innymi
miejscowościami, jakie znalazły się w nowym powiecie bolesławieckim.
Miejsce Niemców zajęli Sowieci, krasnoarmiejcy wraz z rodzinami.
Miejscowość przyjęła nazwę Strachów (Страхув) i została całkowicie
wyłączona spod polskiej jurysdykcji. Stała się to de facto enklawa
sowiecka, podlegająca pod dowództwo Północnej Grupy Wojsk Armii
Radzieckiej z siedzibą w Legnicy. Miejscowość zamieniła się w miasto,
liczące sobie kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Zbudowano nowe osiedle
mieszkaniowe, zaś Strachów stał się typowym sowieckim miastem. Na
ulicach znajdowały się napisy w cyrylicy, wszędzie dało się znaleźć
żołnierzy w sowieckich mundurach, działały nawet sowieckie szkoły, kino,
szpital… Strachów, mimo rozbudowy nadal ukryty w lesie i oddzielony
Bobrem od pobliskich wiosek, został otoczony zasiekami z drutu
kolczastego, a wstęp w to miejsce był dla Polaków stanowczo zakazany.
Nie odbudowano nawet drogowej części mostu nad Bobrze, aby utrudnić nam
dostęp do tego miasta. Oczywiście Strachów był bardzo dobrze
zaopatrzony, nawet kiedy w pobliskich Bolesławcu i Szprotawie szalały
kryzysy i podwyżki. Jeszcze bardziej oczywiste jest to, że pomiędzy
Polakami i strachowskimi Sowietami kwitł szmugiel. Podbolesławiecka
sowiecka enklawa żyła swoim życiem przez ponad czterdzieści lat, aż
wreszcie nadszedł koniec. Transformacja ustrojowa w Polsce i rozpad
Związku Sowieckiego doprowadziły do końca istnienia wojsk sowieckich w
naszym kraju. Wszyscy żołnierze zostali ewakuowani do odrodzonej Rosji
wraz z rodzinami. Strachów, który po raz kolejny zmienił swoją nazwę,
całkowicie opustoszał. Na północnej rubieży ówczesnego województwa
jeleniogórskiego pojawiło się nowe, puste miasto, oczekujące w ciszy na
swój los. Okazał się być on straszny. Ulice Pstrąża, jak przezwano
dotychczasowy Strachów, zaczęły rozbrzmiewać polską mową, ale nie była
to już mowa mieszkańców tego miejsca. Ich liczba spadła do zera, tylko
członkowie naszych służb mundurowych i cywilni ryzykanci zapuszczali się
w to miejsce. Pstrąże zamiast zostać zasiedlone, tak jak to się stało z
Kresówką, czyli inną sowiecką enklawą w naszym powiecie, stało się
wymarłym miastem-widmem, zamienionym w poligon ćwiczebny. Zapuszczanie
się tam na własną rękę stawało się z roku na rok co raz bardziej
ryzykowne, choć w pierwszych miesiącach miasto było wręcz rajem dla
okolicznych szabrowników. Z czasem zamiast mebli, gadżetów i innych
skarbów pojawiły się zwały gruzu tarasujące przejście w blokach i łuski
karabinowe. Bloki z wielkiej płyty, zbudowane bez cienia fantazji przez
sowieckich budowlańców, niszczały z roku na rok. Podobny los spotkał
solidniejsze, poniemieckie konstrukcje, jakie się znajdowały w mieście. W
tym samym czasie Kresówka, będąca częścią wsi Szczytnica, piękniała,
zasiedlona przez repatriantów z byłego Związku Sowieckiego. Stan ten
trwał przez ponad dwadzieścia lat, aż władze postanowiły coś z tym
zrobić. W październiku 2016 roku cała Polska się dowiedziała, że
rozsławione już miasto-widmo zostanie wyburzone. W istocie, tak się też
stało. Z niewielkiego osiedla, należącego do Pstrąża, już w lipcu 2017
roku zostały tylko dwa bloki, a krajobraz wyglądał podobnie, jak w
Warszawie po powstaniu. Wszędzie znajdowały się zwały gruzu, dawne ulice
były ledwo widoczne. Po drodze, łączącej osiedle z właściwym Pstrążem,
także wyburzanym, często jeździły wozy budowlane i wojskowe. Nigdzie nie
podano informacji o tym, dlaczego właściwie Pstrąże jest nagle
wyburzane. Podano tylko, że stan budynków był tak zły, że rozbiórka była
jedynym możliwym rozwiązaniem, a także że mają tam się szkolić wojska.
Pojawia się jednak pytanie- po co wyburzać miejscowość, która dotąd
stanowiła świetny poligon ćwiczeniowy do walk w mieście? Co żołnierzom
da puste, zaorane pole po kilkusetletniej miejscowości, skoro kawałek na
zachód zaczyna się olbrzymi poligon? Odpowiedź na to pytanie okazała
się prozaiczna… Dotarłem do informacji, potwierdzonej odpowiednią
fotografią, że w dawnym Pstrążu ma powstać nowe osiedle. Osiedle dla
wojsk amerykańskich. Historia zatacza koło. Kiedyś Armia Radziecka,
dzisiaj amerykańska…Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-42511347764741604082018-07-03T04:35:00.001-07:002018-07-03T04:35:26.963-07:00Słów kilka o Gwiezdnym Zamku w Warcie BolesławieckiejJeszcze jest za wcześnie na opowieść o klasztorze nowogrodzieckim,
bowiem mam do przejrzenia sporo materiałów, ale w zamian proponuję nie
mniej ciekawą wycieczkę w nieco inne miejsce. Jakie? Otóż kiedy jedzie
się z Bolesławca do Złotoryi, drugą mijaną wzdłuż głównej drogi między
tymi miastami miejscowością jest Warta Bolesławiecka. Malowniczo
położona wśród pól i niewielkich pagórków wieś o ponad osiemsetletniej
historii, dawna włość rodu von Zedlitzów, znana jest między innymi z
pięknego renesansowego dworu, wybudowanego pod koniec XVI wieku. Mało
kto jednak zdaje sobie sprawę, że dwór Zedlitzów nie jest wcale
najcenniejszym zabytkiem dawnej Alt Warthau. Ktoś mógłby wskazać tutaj
na urokliwy kościół parafialny, znajdujący się w samym centrum wioski, i
owszem, wskazałby bardzo ważne miejsce w historii Warty, jednak nie to
miejsce mam na myśli. Sądzę też, że mało kto w powiecie bolesławieckim, a
tym bardziej poza jego granicami, zdaje sobie sprawę z tego, że
miejsce, o którym myślę, w ogóle istnieje. Mało komu może cokolwiek
mówić nazwa Gwiezdny Zamek, a tym bardziej jej niemiecki odpowiednik-
Sternburg. A jednak właśnie to miejsce jest najcenniejszym skarbem, jaki
posiada Warta Bolesławiecka.<br /> Gwiezdny Zamek, mimo swojej
romantycznej nazwy i dużej wartości, nie jest wcale żadnym imponującym
założeniem. Właściwie obecnie jest to smutna, zadrzewiona ruina w lesie
między Wartą Bolesławiecką a Wartowicami, niedaleko szosy
Bolesławiec-Złotoryja. Na pozór mało ciekawa, piaskowcowa ściana,
otoczona ze wszystkich stron zabagnionym strumieniem. Prawda jest jednak
nieco inna…<br /> W roku 1217 wieś Warta, notowana w nieco późniejszych
źródłach pod nazwą Wartha, już z pewnością istniała. Z tego właśnie roku
mamy pierwszą istniejącą wzmiankę o tej miejscowości, położonej
ówcześnie na granicy dystryktów bolesławieckiego i lwóweckiego. Nie
wiadomo, czy Gwiezdny Zamek już wtedy istniał, jednak XIX-wieczni
kronikarze twierdzą, że owszem, istniał. I został zbudowany nie przez
byle kogo, bo przez… templariuszy. Związana jest z tym również legenda o
tym, jakoby Gwiezdny Zamek był połączony podziemnym tunelem z zamkiem
na Grodźcu, jednym z ważniejszych w systemie obronnym dawnego plemienia
Bobrzan. Za taką teorią, jakoby ruiny wartańskie zostały zbudowane za
sprawą templariuszy, przemawia fakt, że przebywali oni już wtedy w
Polsce- sprowadził ich w 1155 roku Bolesław Kędzierzawy, senioralny
książę Polski. Jest jednak pewien szkopuł- na Śląsku pojawili się oni
dopiero w 1225 roku, gdzie sprowadził ich Henryk Brodaty. Ich komandoria
powstała w Oleśnicy Małej pod Wrocławiem. Czy mogli oni stworzyć
niewielką strażnicę pod Bolesławcem, nieco ponad dwadzieścia kilometrów
od ówczesnej granicy z niemieckim (a właściwie rzymskim) Świętym
Cesarstwem, jak je w 1225 roku oficjalnie zwano? Być może. W każdym
razie o Gwiezdnym Zamku mamy pierwszą pewną informację nieco późniejszą,
bo z przełomu XIII i XIV wieku z Liber fundationis episcopatus
Vratislaviensis. Była to, wedle treści tej księgi, warownia wojskowa.
Jedna z trzech na terenie wsi… Strzegła ona przejścia pomiędzy
dystryktami bolesławieckim i lwóweckim. Warto wspomnieć, że sama Warta
Bolesławiecka, choć jej obecna nazwa sugeruje zupełnie co innego, przez
wieki podlegała właśnie pod Lwówek… a przynajmniej jej centralna część.
Niebyłczyce, czyli zachodnia część wioski, jeszcze w XX wieku stanowiące
osobną miejscowość, przynależały już pod Bolesławiec. Otoczony fosą
zameczek znajdował się na samej granicy pomiędzy dystryktami, które z
czasem zamieniły się na tzw. weichbildy, odpowiedniki dzisiejszych
powiatów w krajach Korony Czeskiej, do której Warta, wraz z całym
księstwem jaworsko-świdnickim, weszła w XIV wieku. Zameczek w Warcie
tymczasem zyskał nowego właściciela, niejakiego Stiebitza. Mężczyzna
ten, niestety, nie był bynajmniej zainteresowany utrzymywaniem porządku
na pograniczu bolesławiecko-lwóweckim, no chyba że było to w jego
interesie. Stiebitz był jednym z wielu Raubritterów, innymi słowy, był
rycerzem-rabusiem. Na Śląsku w tamtym czasie działało ich dość wielu, a
najsłynniejszy z nich, niejaki Czarny Krzysztof, choć nie wiadomo, czy
naprawdę istniał, miał działać w okolicach Legnicy i Złotoryi, czyli
całkiem niedaleko. Zameczek trwał, doświadczany w miarę upływu czasu
właściwie tylko przez nawałę husycką. Oprócz walk związanych z husytami
oraz późniejszych perturbacji związanych z aspiracjami Macieja Korwina
(nie mającego raczej nic wspólnego ze znanym ze współczesnej polskiej
polityki Korwinem), króla Węgier, do panowania nad Śląskiem i całą
Koroną Czeską, okolice Warty miały zapewniony spokój od działań
wojennych. Zresztą Gwiezdny Zamek nie miał pełnić funkcji obronnych;
przy jego niewielkich rozmiarach byłoby to absurdalne. Mógł co najwyżej
opóźnić marsz wroga w kierunku Bolesławca albo Lwówka. W czasach pokoju
kolejni właściciele zamku mogli jednak z pewnością korzystać z jego
strategicznego położenia handlowego, ale sytuacja w okresie Odrodzenia
zmieniła się bardzo na niekorzyść naszego zameczku. Kilkaset metrów na
wschód od niego, bliżej wsi, powstał nowy dwór, zachowany do dzisiaj i
obecnie intensywnie remontowany. Mały zameczek okazał się zbyt mały,
zbyt oddalony od szosy bolesławieckiej, aby być nadal zamieszkiwany.
Ozdobiony piękną figurą średniowiecznego rycerza, pamiętający co raz
bardziej oddalające się polskie czasy Gwiezdny Zamek, znany już od dawna
pod niemiecką nazwą Sternburgu, zapewne z wolna pustoszał, aż wreszcie
został całkowicie opuszczony. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zawaliła się
niewielka wieżyczka, należąca do jego murów. Nie wiadomo, kiedy zaginęła
figura rycerza, w sumie nie wiemy nawet, czy istniała. Zamkowe mury w
miarę upływu czasu murszały i rozpadały się, otaczająca zameczek fosa
zamuliła się i zamieniła w bagniste mokradło, Rosnący dokoła las
powiększył się i otoczył pagórek, na którym stało kurczące się w sobie
obronne średniowieczne gniazdo. Przez kolejne dziesięciolecia z
pewnością przeszedł wizyty wielu poszukiwaczy przygód, być może
wywodzących się także z licznych armii, przewijających się przez okolice
Bolesławca- cesarskiej, szwedzkiej, francuskiej, rosyjskiej, pruskiej,
polskiej, sowieckiej… W XIX wieku stał się obiektem zainteresowania
niemieckich kronikarzy z Bolesławca, którzy nieraz odwiedzali to
miejsce. Bywali tam także poeci, zachowały się nawet dwa wiersze o
zamku, oba zatytułowane Sternburg. Zainteresowanych odsyłam do
publikacji Dzieje Nadbobrzańskiej Gminy Bolesławiec Joanny Sawickiej i
Zdzisława Abramowicza, gdzie można je znaleźć w tłumaczeniu na język
polski. Pozostałości Gwiezdnego Zamku przetrwały wojnę, a kilkanaście
lat temu znalazły się na trasie Złotego Szlaku Rowerowego w Warcie
Bolesławieckiej. <br /> Obecnie Gwiezdny Zamek właściwie w niczym nie
przypomina już zamku. Zachowała się jego zachodnia ściana, a także
pozostałości dawnej wieży. Znajdują się one na niewysokim wzgórzu,
ukrytym w lesie na zachód od Warty i otoczonym zabagnioną fosą. Dostęp
do nich nie jest jednak specjalnie utrudniony, bowiem istnieje
niewielkie przejście przez dawną fosę, przez które można przejść suchą
stopą. Niestety, wykorzystują to także wandale, którzy pokryli napisami
stare mury. Za murem, w którym zachowały się pozostałości po blankach
oraz kilka otworów okiennych, znajduje się pusty plac, na którym
postawiono kilka ławek, tworząc miejsce na ognisko. Pozostaje mieć
nadzieję, że odludność tego miejsca pozwoli je jednak zachować dla
przyszłych pokoleń i że kolejni wandale, pozbawieni szacunku dla jego
historii i wartości, nie doprowadzą do całkowitego zniwelowania
zamkowych murów. A kto wie, może znajdą się kiedyś ludzie, którzy
odnajdą starą figurę rycerza, strzegącego Gwiezdnego Zamku przed
zakusami wandali i wszelkiego ducha, który zechce pokusić się o
zaburzenie spokojnego trwania tajemniczych ruin. Odwiedzić można,
uszanować, złożyć hołd tym, którzy kiedyś tam żyli. A potem w spokoju
odejść i dać możliwość takiej samej wizyty innym.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-45677679817132939662018-07-03T04:33:00.002-07:002018-07-03T04:33:35.865-07:00Słów kilka o teatrze w BolesławcuCo prawda mieliśmy najpierw wyjechać poza Bolesławiec, aby odwiedzić
ruiny nowogrodzieckiego klasztoru, ale Teatr Stary w Bolesławcu okazał
się łatwiejszy do opracowania w okresie sesji, zatem dzisiaj odbędziemy
wycieczkę właśnie tutaj. Do klasztoru obiecuję Was zabrać już w
przyszłym tygodniu, kiedy sytuacja się uspokoi <span class="_47e3 _5mfr" title="Emotikon grin"><img alt="" class="img" height="16" role="presentation" src="https://static.xx.fbcdn.net/images/emoji.php/v9/f51/1/16/1f603.png" width="16" /><span class="_7oe">:D</span></span> <br />
Nim jednak zajrzymy do budynku teatru, warto powiedzieć o tym, co
znajdowało się wcześniej w tym samym miejscu. Otóż jest to ciekawa
historia, bowiem w średniowieczu tereny teatru, podobnie jak obszar
zajmowany obecnie przez pobliskie budynki administracji gminnej i
powiatowej, był w posiadaniu… klasztoru. A dokładniej- klasztoru
Dominikanów. Niestety, ale niewiele o nim wiemy. Wiadomo, że wszyscy
zakonnicy zostali wymordowani przez husytów w 1429 roku, kiedy to na
skutek zdrady jednego z mieszczan wojska husyckie wtargnęły do miasta i
je doszczętnie splądrowały. Klasztor odbudował się, jednak upłynął wiek,
nastały czasy reformacji i niestety, ale protestanccy mieszkańcy
ówczesnego Buntzel nieprzychylnym okiem patrzyli na katolickich
zakonników, zajmujących niemałą działkę w obrębie murów obronnych. Mimo
to kiedy pozostał tam już tylko jeden, ostatni dominikanin, ponoć
sędziwy, miał się nim troskliwie opiekować pastor pobliskiego kościoła,
znanego dzisiaj pod nazwą bazyliki bolesławieckiej. Także w momencie
jego śmierci… Dominikanie wrócili do miasta nad Bobrem po przeszło stu
latach, kiedy w ich byłym klasztorze znajdowały się już mieszkania.
Pokój westfalski z 1648 roku, ten sam który kończył wojnę
trzydziestoletnią, nakazał zwrot kościołów i klasztorów, które katolicy
swego czasu utracili, w ręce pierwotnych właścicieli. Miasto Buntzlau
nie bardzo się chciało na to zgodzić w odniesieniu do klasztoru,
mieszkańcy tym bardziej. Procesy ciągnęły się ponad pięćdziesiąt lat, aż
dopiero w 1717 roku dawny klasztor wrócił w ręce dominikanów. Przetrwał
w ich rękach niecałe stulecie, gdy historia postanowiła znów się
upomnieć o to miejsce. W 1810 roku król pruski Fryderyk Wilhelm III
zarządził kasację klasztorów na całym Śląsku. Ich mienie miało przejść
na własność państwa pruskiego i pomóc w spłacie kontrybucji i reparacji
wobec triumfującej wtedy Francji napoleońskiej. Bolesławiecki konwent
Dominikanów został rozwiązany. Gwoli ciekawostki warto dodać, że część
wyposażenia znajdującego się na terenie klasztoru kościoła zachowała się
do dziś w Bazylice i w kościele Matki Bożej Różańcowej na Ceramicznej. O
kościele wiadomo jeszcze tyle, że w 1813 roku odprawiono tam
prawosławne nabożeństwo za duszę zmarłego w Buntzlau feldmarszałka
Michaiła Kutuzowa, w którym brał udział sam car Aleksander I. Osiem lat
później, w 1821 roku, na terenie poklasztornym powstał magazyn broni
lokalnej Landwehry, jednak teraz musimy cofnąć się nieco wstecz…<br />
Pierwsze przedstawienie teatralne w Bolesławcu, o którym wiemy z całą
pewnością, że miało miejsce, zostało wystawione 10 lipca 1609 roku w
miejskim ratuszu. Spektakl nosił tytuł ‘’Komedia o losach syna
marnotrawnego’’ i został wystawiona przez uczniów miejscowej szkoły. Jej
budynek stoi do dziś przy Bazylice i obecnie należy do Caritasu.
Wcześniej w Bolesławcu wystawiano głównie różnego rodzaju widowiska
religijne, np. w 1525 roku wiemy w kościele WNMP w dniu święta
Wniebowzięcia wystawiano cykliczne przedstawienia maryjne. Od 1609 roku,
dzięki działalności szkoły parafialnej, w ratuszu wystawiano występy
teatralne. Rozwiniemy nieco ten wątek przy okazji zwiedzania tegoż
właśnie ratusza. W tym czasie, kiedy wystawiano tam pierwsze spektakle,
do zajmującej się tym szkoły uczęszczał niejaki Martin Opitz,
przedstawiciel lokalnej zniemczonej rodzin. Ten młody chłopak w
poźniejszym czasie oprócz pisania wybitnych wierszy i stworzenia podstaw
nowożytnej niemieckiej poetyki (jego dzieło Buch der deutsche Poetery
miało powstać właśnie w naszym mieście) miał duży wkład w powstanie
niemieckiej opery i operetki (napisał libretto do pierwszej niemieckiej
opery w historii), więc kto wie, czy pomysły i inspiracje z nimi
związane nie zostały przez niego zaczerpnięte właśnie z występów w
Bolesławcu. W XVIII wieku w mieście pojawiały się różne wędrowne trupy
teatralne, a na Dolnym Przedmieściu (Nieder Vorstadt) postawiono
wyprzedzającą nieco epokę scenę o nazwie Singpieluhr. Pokazywano na niej
sceny z Drogi Krzyżowej na scenach obrotowych, zbudowanych na
tworzących jedną całość wycinkach koła. Niestety, maszyna ta została
zniszczona w 1945 roku przez Sowietów.<br /> Niestety, w XVIII wieku w
mieście nie było stałego budynku teatralnego z prawdziwego zdarzenia,
nie mówiąc już o stałym zespole teatralnym. Grano w ratuszu i hotelach,
zapewne także w nowo wybudowanym klasycystycznym kompleksie Królewskiego
Sierocińca, do którego także kiedyś zajrzymy. W 1817 roku do Bunzlau ze
swą trupą przybył Anton Gnast, dotychczas pracujący w teatrze
weimarskim. Miał on do czynienia wcześniej z samym Goethem, lecz nie
wysłuchał niestety jego protestów przeciwko piciu na widowni i
spożywaniu posiłków, co niestety miało miejsce tak w Weimarze, jak i w
ceramicznym grodzie nad Bobrem. Dopiero na początku II połowy XIX wieku
lokalni miłośnicy teatru dopięli swego i w 1857 roku otwarto pierwszy
bolesławiecki teatr. Na jego siedzibę zaadaptowano dawny miejski
arsenał, ten sam jaki w 1821 roku wybudowała sobie Landwehra. Po nieco
ponad dwudziestu latach wojsko musiało opuścić ten budynek, który kilka
razy zmienił swoje przeznaczenie. Przez rok znajdował się tam kościół
katolicki, była tam też sala zebrań, szkoła ludowa i nie wiadomo, co
jeszcze. A to wszystko w przeciągu niecałych dziesięciu lat! Pierwszym
spektaklem, wystawionym w tym miejscu, był Prinz Heinrich według
Heinricha Laubego. Po upływie dwóch dziesięcioleci, w wyniku między
innymi pożaru opery wiedeńskiej i związanego z nim zaostrzenia przepisów
przeciwpożarowych w całej Europie, budynek teatralny gruntownie
przebudowano. Wyburzono go niemal w całości, po czym postawiono na nowo i
przebudowano. Wtedy to właśnie powstały boczne skrzydła od strony ulic
Sądowej i Armii Krajowej. Po kolejnej przebudowie z okresu tuż przed
wybuchem Wielkiej Wojny aż do czasów dojścia Hitlera do władzy w
Niemczech bolesławiecka scena miała się bardzo dobrze. W ówczesnym
Teatrze Miejskim wystawiano sztuki klasyków międzynarodowych i
niemieckich, np. Szekspira, Schillera, Goethego czy Moliera. W
pobliskiej Jeleniej Górze, znanej wtedy pod nazwą Hirschberg, mieszkał
noblista Gerhart Hauptmann, którego dzieła również pokazywano na
bolesławieckiej scenie i, co całkiem możliwe, mógł się pojawić kiedyś na
naszej widowni. W Bunzlau na Teatr Miejski miały wpływ magistrat,
dyrektor i publiczność. Dzięki dobrym władzom teatralnym szybko powstał
profesjonalny zespół aktorski. W teatrze wystawiano także opery. Teatr
mimo wszystko niestety nie był w stanie zaoferować przez długi czas nic
swojego, bowiem publiczność była w tym temacie dość toporna, zaś po I
Wojnie Światowej całe Niemcy miały problemy finansowe. Powstał projekt
założenia gminy teatralnej w Bolesławcu, jednak brak funduszy
uniemożliwił zrealizowanie tego planu. Hiperinflacja bardzo utrudniła
miastom niemieckim prowadzenie stałych zespołów teatralnych, także
Bolesławcowi, lecz wymyślono na to sposób- powołano do życia
Schlesisches Landestheater, czyli Śląski Teatr Krajowy. Było to zasługą
głównie władz miasta i naszego teatru. Właśnie w Bunzlau ten objazdowy
teatr miał nie tylko swoją siedzibę, ale i swój warsztat, w którym
produkowano dlań dekoracje. Śląski Teatr Krajowy grał w miastach całego
Dolnego Śląska, takich jak Zielona Góra (Grünberg in Schlesien), Nowa
Sól (Neusalz), Szprotawa (Sprottau), wspomniany już Hirschberg, Wschowa
(Fraustadt), Kowary (Schmiedeberg), Wałbrzych (Waldenburg), Dzierżoniów
(Reichenbach), Świebodzice (Freiburg in Schlesien), Lubań (Lauban),
Szklarska Poręba (Schreiberhau). Wszystko zmieniło się, gdy do władzy w
Niemczech doszedł Hitler. Teatr niemiecki w koncepcji nazistowskiej miał
być nośnikiem faszystowskiej propagandy, dlatego dbano o jego
upowszechnianie, ale w dość specyficznej formule. Powołano ogólnokrajową
organizację o nazwie Scena Niemiecka, czyli Deutsche Bühne. Niestety,
na Śląsku ten proces też miał miejsce- powstała Śląska Scena Krajowa.
Miała ona trzy zespoły aktorskie- w Breslau, w Brzegu, znanym wtedy jako
Brieg, i właśnie w Bunzlau, co dowodzi znaczenia tutejszego teatru w
owym czasie. Teatr nazistowski miał oddziaływać na emocje i uczucia, a
nie na intelekt widza. Miał być niemieckim teatrem narodowym, nawiązywać
do narodowosocjalistycznego światopoglądu… Podporządkowano go
Hermannowi Goeringowi, Ministrowi Spraw Wewnętrznych Rzeszy, znanemu
lepiej jako szef Luftwaffe. Z tych też powodów teatr bolesławiecki w
tamtym czasie wystawiał tylko to, na co pozwalała nazistowska władza, w
tym spektakle na cześć Adolfa Hitlera. W 1943 roku wystawiono ostatni w
historii niemieckiego teatru w naszym mieście spektakl- nazywał się on
Medea. Po tym występie teatr zamieniono na lazaret, a zespół został
rozwiązany. Wielu bolesławieckich aktorów trafiło na front. W lutym 1945
roku miasto zajęli Sowieci. Budynek teatru, w odróżnieniu od znacznej
części miasta, przetrwał wojnę w nienaruszonym stanie.<br /> Po wojnie nie
powstał już u nas żaden profesjonalny zespół. Przykro to powiedzieć,
ale do dziś teatralny Bolesławiec nie odzyskał pełni swojego dawnego
znaczenia. Na naszej scenie wystawiały swoje spektakle zapraszane do nas
zespoły z gotowymi spektaklami z innych miast. Odbywało się tam wiele
lokalnych uroczystości, ogólnopolski festiwal filmów amatorskich czy
festiwale piosenki radzieckiej. Z budynku Teatru Starego często
korzystał Bolesławiecki Ośrodek Kultury, który w 1973 uzyskał swoją
stałą siedzibę na pobliskim placu Piłsudskiego. Ulokowano tam kinoteatr
‘’Forum’’. W tej sytuacji zbędny już dla BOK-u budynek teatralny przejął
jego obecny właściciel, czyli Młodzieżowy Dom Kultury im. Stanisława
Wyspiańskiego, mający swą siedzibę dwieście metrów dalej. Bolesławiecki
MDK jest jedyną tego rodzaju instytucją w skali kraju, która posiada
własny budynek teatralny z pełnym zapleczem technicznym, sceną, widownią
itd. Mimo powstania kinoteatru nadal wiodącą rolę w życiu teatralnym
pełnił budynek przy ulicy Teatralnej. Do 2007 roku w teatrze odbywało
się wiele uroczystości o charakterze lokalnym, spotkania z cyklu ‘’Ci,
których poznać warto’’, spektakle z innych miast (nie tylko
dolnośląskich, Teatr Stu z Krakowa również się u nas zjawił), ale przede
wszystkim budynek teatru był wykorzystywany przez młodzieżowe pracownie
teatralną i literacką MDK. W 2003 roku w budynku teatru powstała i
zainstalowała się grupa literacko-teatralna Manufaktura, istniejąca do
dziś i od samego początku prowadzona przez Katarzynę Pranić. Z grup
teatralnych warto wspomnieć grupę o nazwie Tygrys Ogłuszony Domem, dziś
już nieistniejącą, prowadzoną przez Urszulę Frąszczak-Matyjewicz. Jej
największym osiągnięciem było wystawienie Tanga Stanisława Mrożka, a na
występy zespołu po raz pierwszy w historii bolesławieckiego teatru
młodzieżowego nieraz brakowało miejsc siedzących. W 2007 roku budynek
teatru zamknięto ze względu na jego koszmarny stan techniczny. Wystarczy
wspomnieć, że groziło mu wtedy nawet zawalenie. Władze powiatu włożyły w
jego ratowanie ogromne pieniądze, współpracując w tym działaniu między
innymi z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy. Dzięki kilkuletniej,
niezwykle intensywnej pracy setek ludzi, w dniu 22 marca 2012 roku teatr
uroczyście otwarto, a przy okazji podpisano umowę o współpracy z
teatrem legnickim, który tego samego dnia wystawił tam molierowskiego
Mizantropa. Od tamtej pory bolesławiecki Teatr Stary, pięknie zdobiący
staromiejskie Planty, stał się ważnym punktem na lokalnej mapie
kulturalnej, goszcząc w swych murach zespoły i artystów z całej Polski i
nie tylko, a przede wszystkim będąc drugim domem dla członków niejednej
pracowni, nie tylko literackiej i teatralnej, Młodzieżowego Domu
Kultury.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-61339155327260867922018-07-03T04:31:00.000-07:002018-07-03T04:31:58.854-07:00Słów kilka o bazylice bolesławieckiejNie tak dawno temu zwiedzaliśmy razem bolesławiecki dworzec kolejowy.
Aby to uczynić, cofnęliśmy się w czasie aż do 1845 roku- braliśmy
udział w otwarciu dworca, oglądaliśmy kolejne transporty na kolejne
fronty kolejnych wojen, spotkania i rozłąki, zmiany ustrojów, granic i
pokoleń. Tym razem cofniemy się w czasie jeszcze bardziej i zobaczymy o
wiele, wiele więcej, niż podczas tamtej podróży. Nie będziemy oczywiście
zajmowali się terenem, na którym stał dworzec, bowiem przez całe
stulecia oglądalibyśmy co najwyżej panoramę pobliskiego miasta, raz za
razem płonącego w ogniu kolejnej wojny, docierającej w te okolice.
Wolałbym, abyśmy do tego miasta weszli, a za cel naszej drugiej wspólnej
wędrówki obrali najważniejszy kościół w całej okolicy, obecnie noszący
zaszczytne miano Bazyliki Mniejszej, czy jak kto woli- basilica minor. <br />
Bolesławiecka Bazylika Maryjna jest bezsprzecznie jednym z
najcenniejszych zabytków architektury w promieniu kilkudziesięciu
kilometrów od Bolesławca. Prędzej czy później musi ją zobaczyć każdy,
kto pojawia się w Mieście Ceramiki i sytuacja taka trwa w zasadzie już
od XIII wieku. Przed wojną charakterystyczny ceglany trójkąt, zdobiący
zachodnią elewację tej świątyni, znajdował się nawet w herbie ówczesnego
Bunzlau. Jego usunięcie okazało się najistotniejszą modyfikacją tegoż
herbu, jaką poczyniono w polskim już Bolesławcu. Kościół, obecnie
intensywnie rewitalizowany, przez liczne wieki swojej historii
przechodził różne koleje losu- był dewastowany, palony, przebudowywany,
remontowany, gościł ludzi z różnych stron świata, różnych stanów i
poglądów, raz nawet zmienił Kościół, do którego przynależał, przechodząc
na ponad wiek w ręce luteran. Częściej zmieniał przynależność
polityczną, był świadkiem milionów najróżniejszych modlitw w
najróżniejszych intencjach, towarzyszył miastu przez całą jego bogatą
historię, a obecnie nadal aktywnie angażuje się w jego życie. <br />
Aby rozpocząć opowieść o bazylice, będziemy musieli cofnąć się w czasie
do głębokiego średniowiecza, do czasów lokacji Bolesławca. Wiemy, że
miasto zostało lokowane w 1251 roku, choć niestety, jego akt lokacyjny
nie zachował się (aczkolwiek kto wie, co możemy odnaleźć w długich
korytarzach dolnośląskich archiwów). Mamy też wzmiankę z 1194 roku o
tym, jak śląski książę, Bolesław Wysoki, zezwolił na budowę osady w
rejonach obecnego Rynku, nieopodal pobliskiego grodu kasztelańskiego,
odnotowanego kilka lat później w źródłach jako ‘’Bolezlauech’’. Jego
wały zachowały się do dziś w lasku przy obecnej ulicy Topolowej.
Bolezlauech nie miał najmniejszych szans w konkurencji z nową osadą,
położoną przy słynnej Via Regia i bliżej złotonośnych terenów przy
szlaku na Lwówek Śląski, więc musiał upaść. Lokacja nowego miasta, tym
razem na co raz bardziej wtedy popularnym prawie niemieckim, oznaczała
konieczność budowy kościoła dla jego mieszkańców. Powstało ich kilka, w
tym przynajmniej jeden klasztorny- znajdował się on na terenie klasztoru
Dominikanów. Klasztor ten znajdował się w tym samym miejscu, gdzie
teraz stoi budynek starostwa, a także gmach Urzędu Gminy Wiejskiej
Bolesławiec (jest to jedyny zachowany budynek po dawnym klasztorze) oraz
Teatr Stary. W miejscu obecnej bazyliki, na niewielkim wzgórzu
położonym tuż obok Rynku, stały już wtedy… dwa kościoły. Jeden z nich
nosił wezwanie Najświętszej Marii Panny i św. Mikołaja, czyli tożsame z
tym, jakie dziś nosi Bazylika, a drugi nazwano imieniem świętej Doroty.
Kościółek św. Doroty prawdopodobnie istniał jeszcze przed 1251 rokiem, a
kościół NMP i św. Mikołaja został początkowo wybudowany z drewna i
dopiero po kilkudziesięciu latach postanowiono to zmienić. W pobliżu
znajdowała się jeszcze jedna świątynia, zajmująca teren obecnej galerii
Bolesławiec City Center, tj. kościół św. Jadwigi, jednak jego dalsze
losy pomińmy tutaj milczeniem. Być może kiedyś odbędziemy osobną podróż w
tę część miasta, mającą bardzo ciekawą historię, ale wszystko w swoim
czasie. Dwa kościoły na wzgórzu w miarę upływu czasu bogaciły się i
wtapiały w pejzaż miasta, przynależącego od przełomu XIII i XIV wieku do
księstwa jaworsko-świdnickiego. Tereny te najdłużej ze wszystkich
księstw śląskich opierały się zhołdowaniu przez władców Czech, co stało
się faktem dopiero w latach 90-tych XIV wieku, po śmierci księżnej
Agnieszki, wdowy po Bolku II, ostatnim z Piastów jaworsko-świdnickich i
ostatnim niezależnym księciu śląskim. Pod czeskim panowaniem Bolesławiec
znajdował się aż do 1740 roku, nawet po 1526 roku, kiedy to królami
czeskimi zostali Habsburgowie austriaccy! Kościoły, które na potrzeby
naszej podróży nazwijmy ‘’bazylikowymi’’, bowiem z nich powstanie
późniejsza bazylika, po kilkudziesięciu latach doświadczyły inwazji
husyckiej. W 1429 roku na skutek zdrady jednego z mieszczan Bolesławiec
został zajęty przez wojska husyckie, które go bezlitośnie splądrowały.
Doszło do wybuchu wielu pożarów, które zniszczyły między innymi kościół
NMP i św. Mikołaja. Szczęśliwie kościółek św. Doroty ocalał bez
większych strat. Zniszczona świątynia została odbudowana i już w latach
70-tych XV wieku uznano, że należy ją rozbudować. Bogacące się miasto
chciało się z pewnością poszczycić okazałą świątynią, więc rozpoczęto
zakrojone na szeroką skalę prace budowlane. Trwały one kilkadziesiąt lat
i pamiątką po nich są inskrypcje, znajdujące się po dziś dzień w kilku
miejscach w Bazylice. Najstarsza z nich pochodzi, bagatela, z roku 1482.
Nieco później, bo w roku 1497, kościółek św. Doroty za zgodą biskupa
zamieniono w izolatkę. Było to konieczne, bowiem w Bolesławcu szalała
jedna z wielu zaraz, jakie przez wieki nękały miasto, Śląsk i całą
Europę. Minęły trzy lata i kilkusetletni kościół rozebrano. Jego część
prawdopodobnie włączono do rozszerzającego się właśnie kościoła NMP i
św. Mikołaja. Od tej pory aż po dziś dzień na wzgórzu przy Rynku stoi
tylko jedna, wciąż ta sama świątynia. W tym miejscu warto opowiedzieć
mało znaną miejską legendę. Otóż w XV wieku do miasta nad Bobrem miały
zawitać węgierskie arystokratki, pielgrzymujące do Santiago de
Compostela. Było to wtedy miejsce tak popularne, jak dzisiaj Paryż czy
Wenecja! Panie przebywały w knajpie o nazwie ‘’Pod trzema wieńcami’’, od
której początek miała wziąć osada z 1194 roku, ta przedkolacyjna,
sąsiadująca z Bolezlauechem. O ile dla miasta knajpa ta była początkiem,
dla arystokratek była niestety miejsce końca. W wyniku choroby Węgierki
zmarły, zapisując przy tym swój majątek pobliskiemu kościołowi.
Pochowano je pod wejściem głównym do przyszłej bazyliki, co było częstą
praktyką w tamtym czasie. Czy ta legenda jest prawdziwa, tego nie wiem,
ale kto wie, co by znaleziono, gdyby zaczęto kopać pod chórem… Właśnie w
XV wieku podczas prac budowlanych odnaleziono stare dokumenty, w
których wymieniono polskie nazwy okolicznych wsi. Gdyby taki dokument
się zachował w oryginale, byłby obecnie bezcenny dla wszelkiej maści
historyków, językoznawców, krajoznawców, wszystkich w jakiś sposób
zainteresowanych przeszłością tych ziem. <br />
Można jednak
powiedzieć, że ówczesny magistrat, składający się z katolików, nieco
strzelił sobie w stopę. Dlaczego? W 1517 roku w znajdującej się w głębi
Rzeszy Wittenberdze Marcin Luter ogłosił swoje słynne tezy. Szybko
wyrósł z tego potężny ruch społeczny, który zapoczątkował dzieje
reformacji i protestantyzmu, które szybko dotarły także na Śląsk, a
zatem także do ówczesnego miasta Buntzel. W nadal przebudowywanym
kościele, do którego miał w ciągu najbliższych kilku lat zawitać słynny
Wendel Rosskopf, pojawił się niejaki Jakub Süssenbach. Wygłosił on w
naszej świątyni żarliwe kazanie, w którym głosił idee Lutra i, mówiąc
współczesnym językiem, porwał za sobą tłumy. Buntzel bardzo szybko stał
się miastem protestanckim, w odróżnieniu od pobliskiego Naumburgu, czyli
Nowogrodźca, gdzie klasztor Magdalenek utrzymał przewagę katolików aż
do początku XIX wieku! Było to o tyle łatwe, że klasztor był wtedy
właścicielem miasta i określał jego statut. Do tego klasztoru
zawędrujemy przy okazji naszej następnej podróży, chciałbym bowiem
czasem wyjść poza granice miasta i zajrzeć do co ciekawszych zakątków
naszego równie ciekawego powiatu, więc wtedy rozwinę nieco ten wątek.
Wracając do naszej bazyliki, będącej ówcześnie zwykłym kościołem (a
właściwie już zborem) parafialnym, mamy zatem ogromną zmianę. Kościół
staje się luterański, a na zlecenie władz miasta działa w nim wspomniany
już Rosskopf, po którym pamiątką są chociażby złote gwiazdy na
sklepieniu bazyliki. Rosskopf bardzo pomógł w ukończeniu wnętrza
świątyni, a jako ciekawostkę dodam, że jego innym bolesławieckim dziełem
jest Pałac Ślubów w pobliskim ratuszu. Mijały lata i
gotycko-renesansowa świątynia funkcjonowała we względnym spokoju aż do
okresu wojny trzydziestoletniej, która ani Śląska, ani Buntzlau (nazwa
miasta uległa ewolucji) nie oszczędzała. W pobliżu funkcjonował
niewielki cmentarz, który co prawda nie zachował się do dnia
dzisiejszego, ale mamy dostęp do sporej ilości epitafiów, jakie się tam
znajdowały. Jakim cudem? Przy likwidacji cmentarza po prostu wmurowano
je w elewację kościoła. Są to nieraz bardzo wartościowe zabytki rzeźby
renesansowej, ale i skromne piaskowcowe płyty, tak jak jest to choćby z
epitafium Süssenbacha, które szczęśliwie uchowało się do dnia
dzisiejszego. Najważniejszym z nich jest chyba, znajdujące się tuż przy
południowym wejściu do kościoła, epitafium wybitnego poety niemieckiego,
bolesławianina Kaspara Kirchnera. Wszyscy w Bolesławcu wiedzą, że w I
połowie XVII wieku żył Martin Opitz, twórca poetyki niemieckiej i
pierwszego w historii niemieckojęzycznego libretta operowego, ale mało
kto pamięta o innym poecie, związanym z interesującym nas kościołem,
czyli Kirchnerze. A to właśnie on został uhonorowany w 1615 roku wieńcem
laurowym, mającym wtedy w świecie taką rangę, jak teraz… Nagroda Nobla.
Mimo to jego poezja nawet w Bolesławcu jest obecnie zapomniana, choć
chyba każdy mieszkaniec miasta miał okazję nieraz widzieć jego
epitafium. Kirchner zmarł w 1627 roku, więc nie miał okazji przeżyć
tego, co właśnie zbliżało się do jego miasta. A mowa o wojnie
trzydziestoletniej, która od dziewięciu lat rozpalała Rzeszę. Buntzlau,
jako miasto położone przy Via Regia i posiadające zamek, było ważnym
punktem strategicznym na mapie Śląska, zatem wielokrotnie było świadkiem
przemarszów i okupacji przez wojska cesarskie i szwedzkie.
Najstraszniej w pamięci mieszczan zapisał się wrzesień 1642 roku, kiedy
to w mieście pojawili się Szwedzi. Doszło wtedy do wydarzeń, które można
porównać tylko z tym, czego dopuszczały się tutaj trzysta lat później
wojska sowieckie- festiwalu podpaleń i grabieży. Ówczesny kościół
protestancki również ucierpiał i nie miało znaczenia to, że Szwedzi byli
protestantami- wszak kościół był luterański, a potomkowie wikingów byli
kalwinami, których wyznanie luteranie (i oczywiście katolicy)
piętnowali jako najgorszą herezję. Kościół został spalony, a co za tym
idzie, wnętrze kościoła, choć szczęśliwie ocalały renesansowe sklepienia
Rosskopfa, zostało zupełnie zdewastowane. Tak poważnie okaleczona
świątynia została gruntownie wyremontowana, a na mocy pokoju
westfalskiego, pozwalającego protestantom śląskim na budowę zaledwie
trzech ‘’Kościołów Łaski’’ i nakazującego im oddanie pozostałych świątyń
katolikom, powróciła w 1651 roku w ręce swoich pierwotnych właścicieli.
<br />
Kościół został gruntownie odbudowany pod kierunkiem Giulio
Simonettiego, powstała też nowa kaplica św. Barbary, wotum za
zakończenie wojny. Bazylika otrzymała nowe, istniejące do dzisiaj,
wyposażenie. Powstał piękny, barokowy ołtarz główny, dzieło Jerzego
Leonarda Webera, a także ambona i ołtarze boczne. Z tego okresu pochodzi
piękna chrzcielnica, świadek chrztów wielu, wielu bolesławian, a także
organy, pochodzące z 1709 roku. Gdy stoi się przed wyjściem zachodnim z
kościoła, widać trzy wielkie herby, zdobiące miejski chór. Idąc od
prawej, mamy herby miejski, panującej dynastii Habsburgów, a także
trzeci, którego niestety nie jestem w stanie zidentyfikować. Być może
jest to herb fundatora pierwszych bolesławieckich organów, burmistrza
Johanna Friedricha Büttnera, ale sprawę tę pozostawiam otwartą. W każdym
razie przez kolejne dziesięciolecia kościół zyskiwał na pięknie i
znaczeniu, aż nadeszła kolejna wojna. A właściwie to trzy. Trzy wojny
śląskie. Już pierwsza z nich doprowadziła do zajęcia Buntzlau w grudniu
1740 roku przez wykuwające właśnie swą sławę wojska pruskie. Miało to
ważkie konsekwencje, bo o ile dotychczasowi władcy tych ziem,
Habsburgowie, byli katolikami, tak pruscy Hohenzollernowie już nie.
Szczęśliwie Fryderyk II Hohenzollern prowadził, przynajmniej początkowo,
politykę tolerancji religijnej, więc bazylika mogła pozostać w rękach
katolików, co nie znaczy, że Fryderyk nic nie zmienił na tych terenach.
Buntzlau znalazło się nagle na terenie powiatu
bolesławiecko-lwóweckiego, piętnaście kilometrów od granicy
prusko-saksońskiej na Kwisie. Zlikwidowano de facto księstwa, tworząc w
ich miejsce kamery wojskowe. Miasto nad Bobrem trafiło na tereny
zarządzane przez kamerę w Głogowie, co miało się nie zmienić do czasów
wojen napoleońskich. Z punktu widzenia Bazyliki ważne jest to, że miała
okazję oglądać przemarsze wojsk pruskich związane z kolejnymi wojnami
śląskimi, choćby tych maszerujących na Saksonię w 1744 roku z samym
królem pruskim na czele. W tym czasie powstała też najstarsza znana nam
mapa Bolesławca, dzieło Friedricha Bernharda Wernhera z 1745 roku.
Wernher naszkicował na tej mapie całe ówczesne Buntzlau, także obecną
bazylikę. Widać zatem, że znajdowała się ona na Kirch gasse, czyli tak
jak obecnie, na Kościelnej. Kościół posiadał nieco inny hełm, niż
współcześnie, przypominający do pewnego stopnia hełm wieży ratuszowej.
Poza tym niewiele wygląda na tej mapce inaczej, niż współcześnie. Lata
mijały, a herb Habsburgów z kościelnego chóru stawał się co raz to
bardziej ledwie pamiątką z przeszłości. W mieście przewagę zaczęli
uzyskiwać protestanci, którym pozwolono na budowę własnej świątyni w
miejsce ruin po dawnym zamku, spalonym jeszcze przez Szwedów sto lat
wcześniej. Tuż przed wejściem wojsk pruskich w kościele pojawiają się
relikwie Krzyża Świętego, obecne tutaj do dzisiaj i w dalszym ciągu
czczone przez wiernych. Było to ważne wydarzenie, do dziś podkreślane
przez wszystkich, którzy zajmują się historią tego miejsca. Podczas
wojen napoleońskich, które pozostawiły trwały ślad w tradycji
bolesławieckiej, kościół pełnił rolę nie tylko sakralną, ale także…
wojskową. Otóż przyszła bazylika została zamieniona w magazyn i obóz
jeniecki. Można sobie przypomnieć sceny z powstania warszawskiego, kiedy
to kościoły pełniły nieraz role obozów dla ludności cywilnej, co
zostało świetnie ukazane w serialu ‘’Czas honoru’’. Na szczęście w
Bunzlau (przez kilkadziesiąt lat zanikła w tej nazwie spółgłoska ‘’t’’)
jeńcy nie musieli się obawiać takiego traktowania, jednak z pewnością
warunki mieli dosyć podobne, jak warszawiacy z 1944 roku. Mimo tego
wszystkiego można przy bazylice i tak mówić o szczęściu, bowiem
świątynie parafialne nie podlegały sekularyzacji, jaką w 1810 roku na
Śląsku zarządziły władze pruskie. Ofiarą tej akcji padł między innymi
wspominany już tutaj nowogrodziecki klasztor Magdalenek. Bazylika
przetrwała walki o miasto z 1813 roku, jakie Prusacy i, co ciekawe,
Rosjanie, toczyli z Francuzami, a także zarządzone wcześniej przez
okupantów znad Sekwany niszczenie fortyfikacji miejskich,
przebiegających na jednym odcinku tuż obok kościoła. Fragmenty
przykościelnych murów obronnych oczywiście zachowały się do dnia
dzisiejszego. Po zakończeniu działań wojennych rozbiórka fortyfikacji,
co ciekawe, trwała dalej, a przed wejściami zachodnim i południowym
stanęło sześć figur świętych, przeniesionych w to miejsce z rozbieranych
bram miejskich. Są to ich jedyne zachowane relikty. Od tamtej pory aż
do czasów nazistowskich w kościele panował względny spokój. Nikt nie
próbował go zburzyć, spalić, odebrać katolikom, zamienić w magazyn czy w
jakikolwiek sposób uszkodzić. W XIX wieku zlikwidowano hełm wieży
kościelnej, montując ten sympatyczny hełm, jaki znamy dzisiaj. Kolejni
proboszczowie musieli się zmagać z malejącą na korzyść protestantów
liczbą katolików w mieście, a warto odnotować, że na nabożeństwa
zachodzili tu także Polacy, przyjeżdżający tutaj z Górnego Śląska i
Wielkopolski w takich samych celach, w jakim młodzi bolesławianie nieraz
podróżują do Niemiec- zarobkowych. Być może byli pośród nich jacyś
ostatni polscy autochtoni, niedobitki trwającej tu od XIII wieku
germanizacji, ale na ten temat brak informacji. Docieramy do czasów, w
których do Bunzlau doprowadzono kolej i pół kilometra od kościoła
zbudowano dworzec kolejowy. Jesteśmy w czasach Wiosny Ludów,
zjednoczenia Niemiec oraz Kulturkampfu, czyli bismarckowskiej walki o
kulturę. Była to walka prowadzona nie tylko z polskością, z czym jest z
wiadomych względów w Polsce kojarzona, ale i z Kościołem katolickim w
Rzeszy. Z pewnością Kulturkampf był odczuwalny także i przez katolików
bolesławieckich. W 1910 roku, cztery lata przed wybuchem I wojny
światowej, było ich 2575, przy czym wszystkich bolesławian było niemal
dziewiętnaście tysięcy. Już wtedy były zakryte, o zgrozo, piękne
piaskowcowe elewacje kościoła. Średniowieczne jeszcze mury zakryto szarą
warstwą betonu i jak długo zastanawiałem się, po co to uczyniono, tak
do dziś nie mam na ten temat zielonego pojęcia. Obecny proboszcz tej
parafii na szczęście postanowił odwrócić to barbarzyństwo i mury
odsłania, ale o tym później. <br />
Na razie docieramy do czasów III
Rzeszy. Czasów, które odcisnęły ślad w historii kościoła, obecnie jednak
maskowany ze względów jeszcze bardziej niejasnych, niż zakrywanie
piaskowcowych murów szarą warstwą betonu. A jest to ślad szlachetny i
godny odpowiedniego upamiętnienia, jako że podobny przykład bohaterstwa,
jakiego świadkiem były mury bolesławieckiego kościoła, na Śląsku miał
miejsce chyba tylko w ówczesnym Habelschwerdt, czyli w Bystrzycy
Kłodzkiej. Bunzlau i Habelschwerdt miały bowiem niezwykle odważnych
proboszczów w swoich świątyniach- ks. Paula Sauera i bł. ks. Gerharda
Hirschfeldera. Obaj księża wykazali się ogromną odwagą, publicznie
krytykując z ambon swoich kościołów politykę nazistów i ich zbrodniczą
ideologię. O ile bł. Gerhard Hirschfelder swoją działalność przypłacił
wysłaniem do obozu i w efekcie śmiercią, bolesławiecki proboszcz miał
nieco więcej szczęścia. Aresztowany przez Gestapo, na kilka miesięcy
został zamknięty w celi na terenie gmachu należącego do tejże tajnej
policji. Na szczęście został zwolniony i mógł powrócić do swojej
parafii. Ksiądz Sauer odznaczał się wielką wiarą i zaangażowaniem w
życie lokalnej społeczności, co podkreśla w swoich wspomnieniach wielu
Niemców. Pozwolił on na odprawianie raz w miesiącu Mszy dla polskich
robotników przymusowych w interesującym nas kościele. Nie opuścił
swojego kościoła w momencie dla niego i całego miasta bezsprzecznie
dziejowym- w roku 1945. W roku tym do Bunzlau weszły wojska sowieckie,
uprzednio bombardując i ostrzeliwując miasto z artylerii. Miasto wokół
kościoła płonęło także, a wręcz przede wszystkim, już po wejściu
Sowietów w jego granice. Palił się Marktplatz, czyli obecny Rynek, w
ratuszu ziała dziura po uderzeniu pocisku moździerzowego, kamienice przy
Oberstrasse, to jest obecnej ulicy Sierpnia’ 80, kolejno zamieniały się
w gruzowisko, w całym mieście trwało wiele innych pożarów,
wybuchających dzień za dniem. Wszędzie trwał rabunek i bezkarne gwałty
na mieszkankach Bunzlau. W tym całym morzu cierpienia i zniszczenia
bolesławiecki kościół był niczym wyspa spokoju, chroniony dzięki
negocjacjom księdza Sauera z sowiecką komendanturą. Pobliski kościół
ewangelicki, ten który obecnie jest znany jako kościół Matki Bożej
Nieustającej Pomocy, tyle szczęścia nie miał… <br />
Tymczasem wojna
dobiegła końca i sytuacja w mieście uspokoiła się. Pojawiły się pierwsze
polskie władze, a także pierwsi wypędzeni z Kresów oraz przybysze z
innych stron Polski i Europy. Bunzlau zaczynało stawać się Bolesławcem, a
tę dwoistość dobrze było widać w przyszłej bazylice. Ksiądz Sauer miał
podobno prosić Polaków o nauczenie go polskich modlitw, aby mógł także
dla nich odprawiać nabożeństwa. Jego kościół był otwarty dla wszystkich,
bez względu na narodowość i rasę, choć tę wielonarodową mozaikę
zaburzyły władze komunistyczne, kiedy nakazały zatarcie niemieckich
napisów na zabytkowych epitafiach. Jeszcze rok temu były one skute
betonem… Te same władze nakazały aresztowanie księdza Sauera, oskarżając
go o współpracę z niemieckim podziemiem. Zarzuty były oczywiście
fałszywe, wszak ofiara Gestapo nie miała podstaw, aby współpracować z
nazistami, tym bardziej jeśli był nią katolicki ksiądz, którego
ostatecznie zakatowano w siedzibie bezpieki przy ulicy Grunwaldzkiej
(tam, gdzie teraz jest MDK). Zwolniono go, ale po przewiezieniu do Domu
Dziecka przy Wąskiej bohaterski ksiądz zmarł. Nie wiadomo, czy na trasie
przejazdu z Grunwaldzkiej na Wąską mógł zobaczyć choćby hełm wieży
swojego kościoła… Jego miejsce zajął już polski ksiądz i po wysiedleniu
reszty niemieckich mieszkańców miasta kościół przejęli definitywnie
Polacy. 1 września 1956 roku w jego murach Mszę odprawił gościnnie
pewien krakowski ksiądz, przebywający w Bolesławcu w ramach podróży
rowerowej. Zapewne nikt z obecnych na nabożeństwie, włącznie z nim
samym, nie spodziewał się, że za kilkadziesiąt lat zawiśnie na honorowym
miejscu w prezbiterium, Msza ta zostanie upamiętniona masywną tablicą
pamiątkową, a całe miasto będzie się szczyciło wizytą tego księdza.
Nazywał się on Karol Wojtyła. Kościół co raz bardziej nabierał polskich
cech i tradycji, poprzez praktykowanie typowo polskich nabożeństw i
zwyczajów religijnych, takich jak majówki czy święcenie pokarmów w
Wielką Sobotę, a także dzięki działalności wiernych i ich kolejnych
proboszczów. Jeden z nich był na tyle wybitny, że na jego cześć nazwano w
Bolesławcu rondo, a potocznie jego nazwisko stało się określeniem całej
świątyni. Do dziś jak się powie ‘’Idę do kościoła u Rączki’’, wszyscy
wiedzą, o który chodzi. Ksiądz Władysław Rączka został zapamiętany przez
bolesławian, nie tylko parafian, bardzo wdzięcznie, do pewnego stopnia
jak taki lokalny Jan Paweł II, którego zresztą był honorowym kapelanem.
Ksiądz nie wahał się wspierać opozycjonistów, walczących z
komunistycznym reżimem, był człowiekiem na miarę swojego niemieckiego
poprzednika z okresu wojny. Jego parafia stopniowo się zmniejszała,
bowiem w rozrastającym się mieście i pobliskich wioskach powstawały nowe
kościoły, ale jego kazania nieraz przyciągały tłumy. Ksiądz Rączka
zapoczątkował także wielką akcję renowacji świątyni, która do dziś dnia
jest kontynuowana. Po upadku komunizmu została ona oderwana wraz z całą
okolicą od archidiecezji wrocławskiej i włączona w skład nowo powstałej
diecezji legnickiej. Już na początku XXI wieku, w jego pierwszych pięciu
latach, kościół został awansowany do rangi sanktuarium. Na kolejny
awans nie trzeba było na szczęście czekać kolejnych niemal ośmiuset lat,
a zaledwie kilka- 7 października 2012 roku, przy tłumnym udziale
mieszkańców Ziemi Bolesławieckiej, sanktuarium awansowano na Bazylikę
Mniejszą, przez co stała się jednym z najważniejszych kościołów w całej
diecezji i ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym. Trwała nadal intensywna
renowacja świątyni, prowadzona już przez nowego proboszcza, ks. Andrzeja
Jarosiewicza. <br />
Spójrzmy teraz na Bazylikę taką, jaka jest
dzisiaj, w czerwcu 2018 roku. Wieża kościoła jest ukryta w stalowym
kokonie rusztowań, czeka na gruntowne odczyszczenie. Większa część
elewacji jest już wolna od betonowych okowów, tylko ta zachodnia czeka
na swoją kolej. Przy wejściu od strony Sierpnia’80 oprócz
średniowiecznego piaskowca odsłonięto także ceglany łuk, pochodzący
według proboszcza nawet z XV wieku. Trwa odsłanianie napisów na
renesansowych epitafiach, w sporej części już zakończone sukcesem, a
także wygładzanie odsłoniętego już piaskowca. Przepięknie wygląda
ukończona już lewa część elewacji południowej, ta od strony Rynku. Nadal
nie widać przy kościele pomnika albo epitafium, a przynajmniej tablicy
pamiątkowej w jego wnętrzu, upamiętniającego księdza Sauera. Dziwi fakt,
że człowiek tak heroiczny, męczennik za wiarę, nadal nie trafił na
ołtarze, a jedyny jego pomnik ulokowano na tyłach dawnego gmachu ubecji,
gdzie nie zagląda zbyt wiele osób. Jest to skandaliczne, zwłaszcza że
ksiądz Sauer uratował naszą Bazylikę przed ograbieniem przez Sowietów.
Kto wie, czy bez niego zamiast bazyliki mielibyśmy co najwyżej ruiny
opuszczonego kościoła w bezpośrednim sąsiedztwie Rynku. O księdzu
Sauerze nie ma nawet informacji w zakładce poświęconej historii kościoła
na stronie Bazyliki. Czy to dlatego, że był Niemcem? Czy wpływają na to
sfałszowane i spreparowane oskarżenia komunistycznej ubecji? Co by to
nie było, mam nadzieję, że niedługo sytuacja się odmieni, a ksiądz Sauer
oprócz godnego upamiętnienia przez własną parafię uzyska przynajmniej
ulicę w Bolesławcu. Można wyłączyć z ulicy Kościelnej plac otaczający
Bazylikę i nadać mu imię tego wielkiego człowieka. Podjęcie w kurii
legnickiej starań o beatyfikację też by nie zaszkodziło. Tymczasem
wejdźmy do środka. Stąpamy po nowej, wstawionej zaledwie kilka miesięcy
temu kamiennej posadzce. Widzimy szereg pięknych, barokowych ołtarzy,
jeszcze niedawno intensywnie renomowanych. Wspaniały ołtarz główny wręcz
błyszczy, ozdabiając prezbiterium. Obok niego wisi nowa tablica, a na
niej łaciński tekst, upamiętniający konsekrację Bazyliki. Barokowa
ambona, w dalszym ciągu wykorzystywana, zdobiona wizerunkami czterech
ewangelistów oraz przedstawieniem Trójcy Świętej, zasłania wejście do
zakrystii. Na wprost niej, w nawie południowej, stoi piękna
chrzcielnica. Blisko wyjścia z kościoła w nawie północnej, na jednym z
filarów widzimy tablicę pamiątkową żołnierzy Armii Krajowej z Kresów
Wschodnich, niedaleko zaś inną, upamiętniającą Orlęta Lwowskie, zdobiąca
okolice równoległego wyjścia w nawie południowej. Trzy herby z XVII
wieku nadal zdobią chór, a znajdujące się tam niewiele młodsze od nich
organy po dziś dzień cieszą niejedno ucho, niekoniecznie wykształcone
muzycznie. Jaki jest widok z wieży, o tym właśnie będą się przekonywali
pracujący tam robotnicy. Bazylika pięknieje na naszych oczach i miejmy
nadzieję, że są przed nią (i całym Bolesławcem) kolejne stulecia, oby
jak najliczniejsze.Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-33319498334746564532018-07-03T04:30:00.001-07:002018-07-03T04:30:31.201-07:00Słów kilka o dworcu kolejowym w BolesławcuJestem pewien, że każdy, kto choć raz odwiedził Bolesławiec, nie mówiąc
już o jego mieszkańcach z dłuższym bądź krótszym stażem, miał okazję
pojawić się na tutejszym dworcu kolejowym. W jakim celu? Powodów mogło
być wiele- zakup biletów na pociąg, podróż bliższa bądź dalsza- czy do
Węglińca położonego tuż za powiatową miedzą, do Wrocławia znajdującego
się już nieco dalej, a może nawet do odległego Białegostoku, spokojnie
kwalifikującego się już do rangi kresowego miasta Rzeczypospolitej.
Wielu ludzi odprowadzało tutaj swoich bliskich na pociąg, wielu z tych
pociągów ich odbierało, wreszcie byli też i tacy, którzy szli na
bolesławiecki dworzec po prostu do pracy- czy to na kasie biletowej, czy
w pobliskim bufecie, czy wreszcie w ramach obsługi technicznej. Jakby
cofnąć się nieco w czasie, to można też zobaczyć stare, czarnobiałe
pamiątkowe fotografie z wojska, wykonane jeszcze w czasach, gdy
Bolesławiec był niemieckim miastem o nazwie Bunzlau, położonym w
rejencji legnickiej prowincji Śląsk. Mamy na nich grupki młodych
żołnierzy- najpierw armii kajzera, a później Wehrmachtu, w tym drugim
przypadku oczywiście z nazistowskimi orzełkami na czapkach i klapach
mundurów. Wszyscy wspomniani tu ludzie przychodzili, odchodzili, mijali
ten dość niepozorny budynek dworcowy, robili to częściej lub rzadziej,
ale dam sobie głowę uciąć, że mało kto spośród nich zdawał sobie sprawę,
jak ciekawe miejsce ma dosłownie na wyciągnięcie ręki, zwłaszcza
współcześnie, po niemal dwustu latach od jego wybudowania. Owszem,
Bolesławiec może się pochwalić znacznie bardziej interesującymi
miejscami, niż niewielki dworzec przy Chrobrego, na którym już trzy lata
trwa remont jednego zaledwie peronu- dość tu wspomnieć wiadukt, Planty,
Bazylikę Maryjną i piękny Rynek- ale myślę, że zainteresowanie się
także i tym miejscem nie jest na pewno żadną stratą czasu i mam
nadzieję, że uda mi się Ci to jakoś tam udowodnić… a może nawet zachęcić
do nowego spojrzenia na to miejsce. A więc bez zbędnej zwłoki-
zaczynamy opowieść!<br /> Aby rozpocząć naszą podróż, musimy się cofnąć w
czasie o ponad sto sześćdziesiąt lat. Bolesławiecki dworzec powstał
mniej więcej w połowie XIX wieku, a dokładniej w 1845 roku, pierwszego
października. Tego samego dnia otwarto dworzec w górnośląskim Zabrzu, w
Kępnie urodził się Hermann Aron (późniejszy twórca jednego z pierwszych
użytkowych liczników energii elektrycznej), a Andrzej Towiański
postanowił przekazać władzę nad swym sekciarskim Kołem Sprawy Bożej
(tak, tym samym, do którego należał Mickiewicz!) niejakiemu Karolowi
Różyckiemu, generałowi powstania listopadowego. Jak widać, dzień
otwarcia bolesławieckiej stacji kolejowej jest to data ważna nie tylko w
historii jednego nadbobrzańskiego miasta, ale całkiem istotna także i
dla przynajmniej kilku innych miejsc, osób i organizacji ! W momencie
otwarcia dworzec w Bunzlau był nieco mniejszy, niż obecnie, ale za to
miał sąsiada- piękny ceglany budynek lokalnej poczty, niestety
zniszczony równo sto lat później, kiedy to Sowieci zajmowali
Bolesławiec. Obecnie znajduje się tam zamknięte podziemne wejście na
remontowany peron-widmo. W tamtym momencie można było stamtąd pojechać
niestety tylko na wschód, w stronę Liegnitz i Breslau, jak ówcześnie
nazywano Legnicę i Wrocław. Jazda na zachód nie była jeszcze możliwa,
ale ekipa budowlana z Engelhardtem Ganselem na czele zadbała o to, aby
już po upływie niecałego roku sytuacja ta uległa zmianie. To właśnie
dzięki Ganselowi i jego ludziom Bolesławiec może się do dzisiaj szczycić
swoim potężnym wiaduktem kolejowym, jednym z największych w skali nie
tylko Dolnego Śląska czy nawet Polski, ale i Europy! Jego powstanie
umożliwiło przedłużenie istniejącej linii kolejowej do nowo powstałej
stacji Kohlfurt, obecnie znanej jako Węgliniec. Dodam tutaj, że to
właśnie od budowy stacji kolejowej zaczyna się historia całego tego
ukrytego w głębi Borów Dolnośląskich miasteczka. Zostawmy jednak
urokliwy Węgliniec na inną opowieść i wróćmy do Bolesławca. I zróbmy to
szybko, bowiem na dworcu zaczynają się pojawiać naprawdę ważne
osobistości. Dość tutaj wspomnieć króla Prus Fryderyka Wilhelma IV i
cara Rosji Aleksandra II Romanowa, którzy pojawili się tu w latach
pięćdziesiątych XIX wieku. W tej też dekadzie w Bolesławcu powstało
najstarsze znane zdjęcie wykonane w tej okolicy, co miało miejsce
pamiętnego dnia 17 października 1854 roku właśnie na dworcu kolejowym.
Widać na nich ładny parowóz, ówczesny cud techniki, stojący na peronie i
szykujący się do odjazdu w stronę Liegnitz (powiedzmy, że póki nie
dotrzemy do 1945 roku będę posługiwał się raczej nazwami niemieckimi niż
polskimi na terenie Śląska- łatwiej będzie Ci poczuć ducha epoki).
Dysponujemy aż dwoma zdjęciami z tego dnia, co jak na owe czasy i upływ
niemal dwustu lat od daty ich wykonania, jest naprawdę fantastyczną
liczbą. <br /> Mijały kolejne lata, potem dekady, a nowy dworzec stopniowo
wtapiał się w bolesławiecki pejzaż. Żegnał bolesławian jadących na
wojny Prus z Austrią (1866) i Francją (1870), był świadkiem zjednoczenia
Niemiec (1881), które w Bunzlau uroczyście fetowano, miał okazję być
częścią II Rzeszy Niemieckiej przez cały okres jej istnienia
(1881-1918), a przede wszystkim stanowił bardzo ważny punkt
komunikacyjny na pograniczu śląsko-łużyckim. Pamiętajmy, że w tamtych
czasach samochody dopiero wchodziły do użycia, a autobusach jeszcze
nawet nie było mowy, że nie wspomnę o samolotach. Jeśli byłeś, dajmy na
to, studentem ówczesnej Wszechnicy Wrocławskiej, znanej dziś pod nazwą
Uniwersytet Wrocławski, no to na studia mogłeś (bądź mogłaś) albo
dojeżdżać pociągiem, albo tłuc się po wyboistych dolnośląskich drogach
jakąś konną bryczką. A jako że studenci byli, są i będą biednymi ludźmi,
to na bryczkę raczej nie było ich stać. Jeśli miałeś wolne i chciałeś
odwiedzić przyjaciół/krewnych/kogokolwiek innego (skreślić niepotrzebne)
z Kohlfurtu, to na pewno pociąg był lepszym rozwiązaniem, niż
kilkugodzinny przejazd przez wioski i lasy, a co dopiero, jeśli
wybierałeś się gdzieś dalej. Ówczesna niemiecka kolej dawała stopniowo
co raz większe możliwości, bo jeśli byłeś uparty i nie odstręczała Cię
konieczność przesiadek, z czasem mogłeś swobodnie podróżować po całym
regionie. Dodam, że na początku XX wieku czynnych stacji i linii
kolejowych było na Dolnym Śląsku o wiele, wiele więcej, niż obecnie. Nie
wiadomo, czy podczas swojej wizyty na Śląsku Stanisław Wyspiański miał
okazję odwiedzić Bunzlau, ale na pewno zaszczycił swoją obecnością
pobliską Liegnitz- potem nawet napisał taki, moim zdaniem niedoceniony,
genialny rapsod pod tytułem ‘’Henryk Pobożny pod Lignicą’’. Tak,
Lignicą, a nie Legnicą, bowiem wtedy polska nazwa miasta nad Kaczawą
brzmiała właśnie Lignica. Jeśli Mistrz miał okazję odwiedzić pobliskie
Bunzlau, z pewnością nasz dworzec widział. Za każdą informację źródłową
na ten temat oferuję wysoką nagrodę! Od razu dodam, że jest o wiele
bardziej prawdopodobne, bo w zasadzie niemal pewne, że dworzec w
Bolesławcu widział… Juliusz Słowacki. Osobiście za nim nie przepadam,
jego poezja raczej mnie niespecjalnie porywa (w odróżnieniu od jego
antagonisty Mickiewicza), ale był osobą ważną, zasłużoną i warto o nim
wspomnieć bez względu na moje osobiste sympatie. Ale ad rem. Ze źródeł
historycznych wiadomo, że 8 lipca 1848 roku Słowacki wyjechał z Breslau
do Drezna. Każdy, kto pokonuje tę trasę nawet dzisiaj, bez różnicy czy
pociągiem czy nie, musi dla własnej wygody mniej więcej w połowie drogi
przejechać przez Bolesławiec (chyba że jedzie nieistniejącą w XIX wieku
autostradą). Podejrzewam, że nasz wieszcz jechał pociągiem, bowiem
wiadomo, że wcześniej jeździł już tym środkiem lokomocji do różnych
śląskich miast. Jak już wcześniej wspomniałem, pociągi były wtedy
najwygodniejszym i najszybszym środkiem komunikacji. Wiadomo też, że w
1848 roku można było już przejechać pociągiem całą tę trasę. A skoro
tak, to jeśli wieszcz Juliusz zdecydował się na pociąg, nasz dworzec na
pewno musiał zobaczyć podczas swojej podróży. Czy mu się spodobał? Czy
zapamiętał go na dłużej, niż kilka dni? Czy w Bunzlau miał dłuższy
postój, czy przebywał tu tylko kilka minut? Tego chyba nie dowiemy się
nigdy. <br /> Podczas I wojny światowej przez miasto przejeżdżały liczne
transporty wojskowe, stąd też liczni żołnierze i ochotnicy odjeżdżali
stąd na front, ten czy inny. Wszyscy znamy opisy uroczystych i radosnych
nieomal pożegnań, jakie w Niemczech i nie tylko urządzano na dworcach
odjeżdżającym wojakom- domyślam się, że takie rzeczy miały miejsce także
w Bolesławcu, przecież mieście garnizonowym. Dworzec po paru latach
musiał też widzieć powroty tych szczęśliwców, którym udało się przeżyć
wojenne piekło, a na sto procent był świadkiem końca wojny, upadku
cesarstwa i zaburzeń, jakie miały miejsce w owym czasie w całych
Niemczech- rodzącej się w wielkich bólach Republiki Weimarskiej. W
miejskich annałach czytamy, że w Bunzlau powstała rada robotnicza,
pewnego dnia na Rynku (ówcześnie znanym pod nazwą Marktplatz; gwoli
ciekawostki dodam że plac ten dzielono wówczas nieoficjalnie na
Niedermarkt i Obermarkt- Rynek Dolny i Górny) miała też miejsce duża
demonstracja przeciwko przyłączeniu części Górnego Śląska do Polski.
Można się tylko domyślać, ile politycznych dyskusji odbyło się w tamtym
czasie w murach dworca… które to mury w okresie Republiki Weimarskiej
trochę się zmieniły, jeśli chodzi o ich wygląd. W latach dwudziestych,
kiedy udało się już uspokoić szalejącą hiperinflację (za bilet na
przejazd z Bunzlau do oddalonego o niecałe dziesięć kilometrów
Thomaswaldau- Tomaszowa Bolesławieckiego- płaciło się wtedy w miliardach
marek), dworzec został nieco przebudowany. Niedawno do Muzeum Ceramiki
trafiły plany tej przebudowy i widać na nich, że poszerzono nieco hol w
kierunku miasta i powstały dwie dobudówki po stronie zachodniej i
wschodniej. Wtedy też w kasach biletowych pojawiły się nowe blaty
obrotowe, które co ciekawe, znajdują się na swoim miejscu do dnia
dzisiejszego. Przetrwały III Rzeszę, wojnę, komunę, transformację
ustrojową i całą masę wielu innych rzeczy. Miejmy nadzieję, że
przetrwają ich jeszcze więcej… <br /> No i właśnie, dotarliśmy już do
Trzeciej Rzeszy. Najciemniejszego okresu w dziejach Bolesławca, Niemiec i
chyba całej Europy na zachód od byłego Związku Sowieckiego. Istnieją
zdjęcia niemieckich żołnierzy z tego okresu, wykonane na ówczesnym
Bunzlau Hauptbahnhof, z pewnością nieraz w jego holu całkowicie na
poważnie hajlowano, wychwalano niedoszłego austriackiego akwarelistę, a
flagi z czarną swastyką niejednokrotnie ‘’ozdabiały’’ ten budynek. Mamy
nawet zdjęcie bramy pożegnalnej, stojącej przed dworcem w tym mniej
więcej miejscu, gdzie teraz znajduje się wjazd na parking. Oczywiście na
tejże bramie z wielkim napisem ‘’Auf Wiedersehen’’- ‘’Do widzenia’’-
powiewają sobie dwie nazistowskie flagi. Długo to jednak nie trwało, bo
nadszedł rok 1945, a dokładniej styczeń. Bolesławiecki dworzec, położony
na ważnym szlaku Breslau-Dresden (Drezno), niemal codziennie był
świadkiem transportów uchodźców z całego Śląska, uciekających mimo
ostrej zimy przed nadciągającymi Sowietami. Wspomniane wtedy blaty, na
których dzisiaj możemy spokojnie odbierać nasze bilety z Kolei
Dolnośląskich, wtedy na pewno pracowały na pełnych obrotach,
przynajmniej dopóki wydawano jakiekolwiek bilety. Ostatni pociąg miał
ruszyć z dworca rankiem 11 lutego 1945 roku, kiedy Sowieci znajdowali
się już u bram Bunzlau i właśnie zajmowali Gnadenberg, czyli obecny
południowy Kruszyn. Zaraz odjeździe tego pociągu z miasta na dworcu
musiała być słyszalna potężna detonacja- to niemieccy saperzy wysadzili w
powietrze trzy przęsła wiaduktu kolejowego, te znajdujące się
bezpośrednio nad Bobrem. Najpóźniej dwa dni potem historia stacji
Bunzlau Hauptbahnhof dobiegła końca, a budynek wraz z całym miastem
został przejęty przez Sowietów. Minęło kilka miesięcy, nim w mieście
pojawiły się polskie władze. Dworzec stał się wtedy niezwykle ważnym
miejscem, bowiem po prowizorycznym naprawieniu wiaduktu to stamtąd
ruszały transporty wysiedleńców do Niemiec. Tam też pojawiały się
pociągi ze wschodu, przywożące nowych, polskich mieszkańców Bolesławca i
okolic. Właśnie dworzec kolejowy był pierwszym miejscem, jakie
poznawali oni w na wpół zrujnowanym mieście, które miało stać się ich
nowym domem. Pochodzili zewsząd- z Bośni, z Kresów Wschodnich II
Rzeczpospolitej, z Francji, Belgii, innych regionów Polski… można więc
powiedzieć, że na dworcu w Bolesławcu spotkali się Polacy z całej
Europy, że ta ‘’polska Europa’’ zawitała właśnie do Bolesławca, a na
dworcu widać było to w sposób szczególny. Charakterystyczną śląską
niemczyznę zastąpiła rozbrzmiewająca tutaj polska mowa, szyldy
niemieckie szybko zostały zastąpione polskimi, a nazwę Bunzlau zmieniono
najpierw na Bolesław, a zaraz potem na obecny Bolesławiec. Przez
kolejne ponad siedemdziesiąt lat zmieniali się ludzie, zmieniał się
tabor, jaki gościł na naszej stacji, zmieniał się ustrój państwa
polskiego, a dworzec jak trwał, tak trwa nadal na swoim miejscu,
radośnie witając przybyszy i ze smutkiem żegnając odjeżdżających.
Przechodził różne remonty i prace naprawcze, a w grudniu 2015 roku
dorobił się nawet swojego własnego peronu-widmo! W sumie to raczej jest
powód do rozpaczy, niż dumy… Z trzech przedwojennych kas biletowych
czynna jest już niestety tylko jedna, Poczta Polska z racji spalenia się
przedwojennej poczty ulokowała się w pobliskiej kamienicy przy
Kaszubskiej, a miejsce dawnych parowozów zajęły wygodne pociągi Kolei
Dolnośląskich oraz te z Deutsche Bahn, kilka razy dziennie kursujące
między Dreznem a Wrocławiem. <br /> Kolejowy bolesławiecki staruszku,
życzę Ci, żebyś trwał na swoim miejscu jak najdłużej i cieszył oko
kolejnych pokoleń bolesławian (i nie tylko) !Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-17218412948623290912018-03-05T13:46:00.002-08:002018-03-05T13:46:10.828-08:00Rozmyślania studenckie.<br />
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Moja
uwaga całkowicie się wyłączyła. Nie jestem już w stanie na niczym się skupić, a
moja głowa niebezpiecznie opada w dół, ku nieuchronnemu spotkaniu z drewnianym
blatem mojej ławki. Moje oczy podejmują wielki wysiłek niezamknięcia się,
mięśnie twarzy daremnie usiłują utrzymać na niej rysy choć trochę
zainteresowanej tematem osoby. Uszy już nie słyszą konkretnych słów, jakie do
nich docierają, odbierają już tylko monotonny szum, z którego od czasu do czasu
udaje im się wyłowić jakąś konkretną frazę. Instynktownie szukam swojej
poduszki, jednak moja ręka jej nie znajduje, trafiając w próżnię między moją
nogą a krzesłem sąsiada. Zasmucony, zerkam na zegarek. Minęło dopiero pół
godziny. Porażka. Czeka mnie jeszcze godzina siedzenia w tym miejscu, a ja już
się czuję tak, jakbym właśnie przebiegł maraton. Maraton znużenia i
zniechęcenia do wszelkiego życia. Tęsknię patrzę na miasto, które rozciąga się
tuż za oknem. Widzę drzewa, na początku marca nadal pozbawione pięknych,
zielonych liści. Widzę stary, ceglany kościół, który w ciągu swego istnienia
zapewne był obiektem podobnych do mojego spojrzeń tysięcy ludzi, którzy
przewinęli się przez mury tego budynku, w jakim się obecnie znajduję. Jest
rzeczą wprost niewiarygodną, że kiedyś sam tak usilnie zabiegałem, aby się
tutaj dostać. Nikt nie uprzedzał o skutkach ubocznych tej decyzji… Skoro już po
pół godzinie nachodzi mnie taki Weltschmerz, to aż się boję, co będzie ze mną
za godzinę. Przed kościołem stoi most. Pod mostem znajduje się, skuta grubą
warstwą lodu, rzeka. Ciekawe, czy gdybym skoczył na tę taflę, to czy moja głowa
rozbiłaby się o te zwały zamarzniętej wody. Moja głowa opada co raz niżej,
mięśnie twarzy powoli zaczynają dostrzegać, że nie wygrają swojej walki, oczy
również bronią się już ostatkiem sił przed upadkiem. Ciężar głowy raptownie
wzrasta, do oczu jakby ktoś przywiązał mi niewielkie odważniki. Jak mam
wytrzymać do końca swojej męki? <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><i> Darek</i></span></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-82716201529929594082017-11-25T11:49:00.001-08:002017-11-25T11:49:59.719-08:00Słów kilka o klasztorze w Nowogrodźcu i nie tylko, czyli zrujnowane dziedzictwo po Kreis Bunzlau.<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Gdyby spojrzeć na mapy i pocztówki, związane
tematycznie z Bolesławcem i jego okolicami, znaleźlibyśmy całe mnóstwo miejsc, które obecnie już nie
istnieją. Jest to zupełnie normalne w dziejach, że jedne obiekty (bądź nawet
całe osady, np. <i>Hockenwald</i> pod
Łaziskami) znikają, a pojawiają się, nieraz w ich miejscu, jakieś nowe rzeczy.
Mógłbym tutaj przytaczać bardzo liczne przykłady, takie jak przedwojenna
zabudowa Gnadenbergerstrasse, czyli obecnej ulicy Asnyka w Bolesławcu, po
której obecnie nie pozostał nawet ślad. W miejscu, gdzie obecnie znajduje się
niewielki zielony skwer Bolesławieckiej Bazyliki Maryjnej, jeszcze
osiemdziesiąt lat temu stały całkiem okazałe kamienice, w Nowogrodźcu na
miejscu obecnego placu Wróblewskiego znajdowała się pierzeja wschodnia
sąsiedniego Rynku, a tam, gdzie teraz są niszczone ostatnie pozostałości po
sowieckim mieście Pstrążu, w czasach wcześniejszych znajdowała się wioska o
nazwie <i>Strans. </i>Na szczęście ząb czasu
i ostry sierp naszych braci wyzwolicieli (tudzież bzdurne nieraz ustawy ich
polskich towarzyszy), którzy przynieśli tym ziemiom stalinowskie światło
wolności i jedynie słuszną demokrację ludową, nie zrównał z ziemią wszystkich zabytków w tej okolicy.
Było nie było, trochę się tego zachowało, na przykład okazała Bazylika Maryjna
w Bolesławcu czy urokliwa zabudowa Zebrzydowej. Nadal możemy oglądać piękny
kościół św. Jadwigi w Tomaszowie Bolesławieckim, jednak każdy, kto choć raz był w tej miejscowości dobrze
wie, że tuż obok znajduje się jeszcze jedna świątynia, kompletnie zrujnowana i
od dziesięcioleci nieużywana. Dawny kościół ewangelicki w dawnym Thomaswaldau,
znajdujący się przy głównej drodze z Bolesławca do Wrocławia, otoczony gęstymi
zaroślami, nie jest niestety jedynym przykładem takiego miejsca, które co
prawda przetrwało jakoś starcie ze złotym sierpem czerwonego brata bądź z
jakimś innym czynnikiem, ale nadal walczy o przetrwanie z dużo bardziej od nich
bezlitosnym czasem, który powoli i konsekwentnie go po prostu zmazuje z map.
Przykładów jest mnóstwo i pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich. Pałac w
Gościszowie, renesansowa perełka, obecnie zupełnie zrujnowany niszczeje z roku
na rok co raz bardziej. Kościół ewangelicki w Starych Jaroszowicach, zniszczony
już tak dalece, że w zasadzie ocalał tylko jego szkielet. Pałac w Rakowicach,
którego resztki są obecnie wykorzystywane jako jedna wielka szopa na narzędzia.
Kino sowieckie w Kresówce, znanej też jako Szczytnica-Osiedle, które prawie
trzydzieści lat po (paradoks historii!) pozbyciu się wojsk sowieckich z naszej
ojczyzny jest już w stanie tak złym, że nie wiem, czy miałbym odwagę się tam
pokręcić. Zdewastowany i zarośnięty niemiecki cmentarz ewangelicki przy ulicy
Ptasiej w Bolesławcu, z którego prawie nic już nie zostało. Mógłbym tak jeszcze
długo. Bardzo długo. Dodam, że jeśli ktoś powiedziałby, że przecież są
przykłady uratowania takich miejsc, jak te wyżej wymienione, to owszem,
zgodziłbym się z nim. Umiałbym nawet wymienić je wszystkie- zamek w Kliczkowie, pomnik poległych podczas I
Wojny Światowej mieszkańców Bożejowic (gdy polskie groby, nie pomniki, na ulicy
Lubańskiej w Bolesławcu zarastają co raz to bardziej) i pałac w Kruszynie.
Żadnego z nich, poza chyba tylko tym dość niewielkim pomnikiem nie uratowały
władze lokalne, regionalne czy państwowe. Zamek w Kliczkowie i jego ocalenie
stanowią efekt zainteresowania firmy Integer SA, a pałac w Kruszynie
odremontował jego prywatny właściciel. Na terenie samego Bolesławca można
wspomnieć tylko uratowanie Teatru Starego przed popadnięciem w ruinę oraz podobny
zabieg na dawnym kinie Orzeł, gdzie rzeczywiście władze wykazały się hojnością,
a efekt jest w obu przypadkach więcej niż rewelacyjny. Niestety, ale cztery
obiekty, z czego te bolesławieckie przed gruntownymi remontami były normalnie
wykorzystywane, to tylko chlubne wyjątki. Ktoś mógłby powiedzieć, że na
pozostałe zabrakło pieniędzy. To ja mu wtedy odpowiem tak – w kasie miejskiej i
powiatowej jakoś znajdują się spore fundusze na budowę kolejnych galerii
handlowych, tak potrzebnych bolesławianom, jak matematykowi znajomość pocztu
władców asyryjskich. Dlaczego zamiast budować nie wiem już którą mini galerię
(bo wszystkie dotychczas powstałe no cóż… we Wrocławiu zapewne ulokowano by je
na Psim Polu bądź Brochowie jako średnie markety. Tamtejsza Galeria Dominikańska
dorównałaby wielkością wszystkim dotąd zbudowanym galeriom w Bolesławcu, a sama
Wroclavia by je wszystkie miażdżąco zdeklasowała. Nie wyłączając
Dominikańskiej.), która ma powstać na dawnym Dworcu Wschodnim, nie przeznaczy
się tych pieniędzy na ratowanie słynnego już kościoła ewangelickiego w
Żeliszowie, który to ratunek stoi w miejscu od lat? Dlaczego zamiast budować
Starą Mleczarnię albo kolejną Biedronkę, Pepco i Rossmanna na nowym dworcu
autobusowym te fundusze nie poszły choćby na odbudowę kolei podmiejskiej
Bolesławiec-Nowa Wieś Grodziska-Lwówek Śląski? Z jakiej racji udało się
zabudować piękne wzgórze na pachnącym nowością Osiedlu Słowiańskim, a nie jest
możliwe uratowanie zrujnowanych kościołów w Tomaszowie i Starych Jaroszowicach?
Można powiedzieć, że to jest przecież dziedzictwo niemieckie, że my, Polacy,
nie mamy obowiązku ratować tych miejsc. Zbudowali je Niemcy, to niech teraz oni
je ratują, przecież my i tak zajmujemy się naszymi zabytkami i nekropoliami na
naszych dawnych Kresach. Rzeczywiście, coś w tym jest. Będąc we Lwowie oraz
jego okolicach, widziałem w jak głośno wołającym o pomstę do nieba stanie jest
spora część naszego dziedzictwa. Na lwowskim Hołosku spacerowałem po
straszliwie zaniedbanym polsko-ukraińskim cmentarzu, widziałem stare,
archiwalne zdjęcia barbarzyńsko zdewastowanego Cmentarza Orląt Lwowskich, w
Mościskach oglądałem zrujnowane domki, w Żółkwi bolałem nad losem zaniedbanego
w ogromnej swej części zamku Jana III Sobieskiego. Widziałem też, jak w
Drohobyczu Polacy uprzątali tamtejszy polski cmentarz przy drodze na Truskawiec
(podobną sytuację przeżyłem u nas, w Kraśniku Dolnym, gdy pewna młoda Niemka
odnawiała niemieckie groby na tamtejszym cmentarzu), w dwóch lwowskich
kościołach na remontowanych ich fragmentach zawieszono płachty informujące, że
renowację tychże opłaca polski Senat, a w Mościskach zwiedzałem, odzyskany
jeszcze z rąk Sowietów, polski kościół. Tak, Polacy usiłują ratować to, co
pozostało po nas na Kresach. Jest to ogromny wyrzut dla Ukrainy, Białorusi i
Litwy, które częstokroć nie mogą (bądź nie chcą!) tego zrobić za nas. Oburzamy
się za każdym razem, gdy widzimy ruiny naszych pałaców, kościołów i chutorów- i
słusznie. Ciekawe, że gdy tylko taki głos dojdzie do nas z Niemiec odnośnie
naszych ziem, zazwyczaj zakrzykujemy go, oskarżając jego nadawcę o niemiecki
szowinizm i rewizjonizm, nieraz mówiąc ‘’Sami tego chcieliście, mordując kilka
milionów naszych rodaków’’. Argumenty emocjonalne nie są tutaj niczym dobrym.
Tak samo jak taka Białoruś czy Ukraina/Litwa ma obowiązek dbać o nasze zabytki
na Kresach, tak samo my mamy obowiązek troszczyć się o to, co zastaliśmy na
dawnych niemieckich ziemiach wschodnich, które nazwaliśmy Ziemiami Odzyskanymi.
A teraz najlepsze- jeśli przyjąć nazwę Ziemie Odzyskane, to znaczy, że
wszystko, co się na nich znajduje, jest naszą własnością, jak sama nazwa
wskazuje- <b><i>odzyskaną</i></b>. A skoro taki zrujnowany klasztor w Nowogrodźcu, założony notabene
przez polską księżną w 1217 roku, świętą Jadwigę Śląską, jest naszą własnością,
to argumentacja, że to jest wytwór niemiecki, trochę się tutaj załamuje. Poza
tym cóż, we wrześniu 2017 roku zaczęto restaurowanie niemieckich napisów,
skutych zaraz po wojnie betonem, z epitafiów w murach Bolesławieckiej Bazyliki
Maryjnej. Napisów z czasów
dominacji niemieckiej, napisanych po niemiecku przez Niemców… to jakoś możemy
ratować, prawda? Wspomniałem właśnie o klasztorze w Nowogrodźcu, o którym jest
mowa też w tytule. Przepraszam, że ten temat właściwy kazał na siebie tak długo
czekać, ale nie było innego wyjścia i ten wcześniejszy rys był po prostu
konieczny. A więc, skoro mamy już za sobą tę formalność, przejdźmy wreszcie ad
rem!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Klasztor w Nowogrodźcu, a właściwie to
jego ruiny, znajduje się tuż obok barokowego kościoła pod wezwaniem św. Piotra
i Pawła. Został założony osiemset lat temu, a dokładniej w Roku Pańskim 1217,
za sprawą świętej Jadwigi Śląskiej, o czym już zresztą wspomniałem, jednak
warto powtórzyć tę informację dla porządku. Ulokowano w nim, po raz pierwszy w
historii naszego kraju, siostry magdalenki. Istnienie klasztoru jest
bezpośrednio związane z lokacją miasta Nowogrodźca, czyli mówiąc po ludzku,
nadaniem mu praw miejskich, a jeszcze bardziej
po ludzku- aby podnieść prestiż i
znaczenie klasztoru, dotąd znajdującego się w przygranicznej (kilkaset metrów
od klasztoru znajduje się rzeka Kwisa, która aż do XIX wieku była rzeką
graniczną między Śląskiem a Łużycami/Saksonią) wsi, zrobił ze wspomnianej
wioski miasteczko. Stało się to w Roku Pańskim 1233. Minęło 159 lat i
Nowogrodziec, a więc i nasz klasztor, znalazł się pod panowaniem czeskim. Długo
by mówić, jak do tego doszło, więc sugeruję spuścić tutaj na to zasłonę
milczenia. Zainteresowanych odsyłam do <i>Historii
Śląska </i>z 2002 roku, pod redakcją Marka Czaplińskiego. Tuż po dobiciu setki
lat w granicach Korony Czeskiej, po przetrwaniu najazdów husyckich i wielu
momentów lepszych bądź gorszych dla zgromadzenia, klasztor postanowił zaszaleć
i poszedł na całość. Co zrobił? Kupił sobie… Nowogrodziec. Aż do kasaty, jaką
przeprowadzono w 1810 roku, klasztor był właścicielem całego tego miasteczka!
Trzeba przyznać, że siostry zakonne z Nowogrodźca, znanego wtedy raczej jako
Naumburg am Queis, znały się nie tylko na modlitwie, ale na zarządzaniu swoją
nową własnością również. Zakon doprowadził do budowy kanalizacji, pilnował
porządku publicznego w mieście, a gdy przychodziły zarazy, wojny i pożary,
nieraz pomagał mu stanąć na nogi po trudnych doświadczeniach. Nieraz sam padał
ofiarom pożarów i innych zniszczeń,
jednak choć konwent nieraz toczył zacięte spory z radą miejską Naumburga,
miasto również go wspierało. Przez stulecia Nowogrodziec-Naumburg był
całkowicie wolny od reformacji, która przez dość długi czas obejmowała swoim
zasięgiem sąsiedni Bolesławiec, znany pod niemiecką nazwą Bunzlau. Tamtejszy
męski klasztor Dominikanów starcia z luteranami nie wytrzymał i musiał ulec
rozwiązaniu, a miasto aż do końca wojny trzydziestoletniej pozostawało
protestanckie. Katoliccy Bunzlauerzy odwiedzali Naumburg bardzo często, aby móc
tam w spokoju praktykować swoją wiarę. Sytuacja sióstr zmieniła się na gorsze,
gdy rządy w okolicy przejęło państwo pruskie, którego władcy byli
zdeklarowanymi protestantami. Klasztor miał co raz więcej kłopotów z
nieprzychylną mu pruską administracją, a gdy w 1810 roku pojawiła się taka
możliwość, król Prus ogłosił kasatę dóbr klasztornych na Śląsku. Uznał, że w
dobie Oświecenia zakony… straciły swą rację bytu. Ciekawe, bo jakoś sporo
zgromadzeń zakonnych dziś stanowi ważny filar polskiej działalności
charytatywnej, ich kasacja dziś byłaby śmiertelnym ciosem dla naszej
dobroczynności zorganizowanej. Tak czy siak 30 października 1810 roku w
klasztorze pojawiła się komisja kasacyjna i zamknęła niemal sześćsetletnią
historię tego zgromadzenia. W budynkach poklasztornych do zakończenia II Wojny
Światowej ulokowano sporo różnych rzeczy. Był lazaret w czasie kampanii z 1813
roku, były areszt, sąd, przytułek, kaplica ewangelicka, a nawet ewangelickie
seminarium. Myślę, że parę ciekawych instytucji jeszcze dałoby się dopisać do
tej listy. Dzieje gmachów dawnego klasztoru, niewątpliwie bardzo ciekawe,
gwałtownie przerwała II Wojna Światowa. W lutym 1945 roku o Nowogrodziec
stoczyła się zażarta bitwa między Niemcami i Sowietami, która zakończyła się
oczywiście zwycięstwem bolszewików, którzy wkroczyli do miasteczka i od razu
rozpoczęli swoje krwawe, bestialskie rządy. Niespecjalnie w nieustannym
rabowaniu, gwałceniu i podpalaniu przeszkadzało im to, że zaledwie kilka
kilometrów na południe rozgrywa się ostatnia niemiecka kontrofensywa lubańska.
Sowieci oczywiście nie mogli sobie odpuścić pohulania po pozostawionym samemu
sobie klasztorowi, nie mając pojęcia, że ponad sto lat wcześniej w tych murach
ratowano życie ich przodków z czasów epoki napoleońskiej, walczących w wojnie,
do której niejednokrotnie odwoływał się nawet Stalin- wojnie z Napoleonem.
Barbarzyńscy następcy carskich żołnierzy doprowadzili klasztor do całkowitej
ruiny, zrabowali co się tylko dało, a efekty ich poczynań no cóż, widać do dnia
dzisiejszego. Na przedwojennych pocztówkach i zdjęciach, niestety bardzo
nielicznych, widać go jako piękny kompleks kilku budynków, w którym z pewnością
zainteresowany znajdzie to, czego potrzebuje. Zachowały się widoki czystych,
zadbanych krużganek, obecnie zasypanych piaskiem, odartych z tynku i
przeciętych na sklepieniu długą rysą, pamiątką po szabrownikach, którzy wyrwali
stamtąd kable elektryczne. Widziałem przedwojenne ujęcie dawnego refektarza, na
środku którego stał suto zastawiony stół, a teraz ściany tego pomieszczenia są
poobdzierane i splugawione okropnymi graffiti, w podłodze znajduje się spora
dziura wiodąca do klasztornych podziemi, a okna straszą pustkami. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Klasztor w Nowogrodźcu w Roku Pańskim
2017 jest ogromną ruiną. Składają się na niego trzy duże budynki, jeden
mniejszy i pas murów obronnych przy ulicach Młyńskiej i Strzeleckiej.
Największym gmachem jest oczywiście ten, w którym znajdują się wspomniane
krużganki i nadal budzący podziw refektarz. To właśnie ta część klasztoru
zachowała się w najlepszym stanie. Do dnia dzisiejszego ocalał nawet
klasycystyczny portal wejściowy oraz stosunkowo rozległe podziemia. Gdyby nie
to, że znajduje się w nich mnóstwo gruzu, można by je uznać niemalże za
nienaruszone. Uchowały się tam nawet stare, zardzewiałe haki, pozostałości
pieców, a także skomplikowana sieć pomieszczeń i korytarzy. Widziałem nawet
starą, wypaloną żarówkę, której nikt przez te wszystkie lata nie wykręcił i nie
wyniósł na powierzchnię. Zachowały się przynajmniej cztery wejścia do podziemi,
a czy jest ich więcej, tego nie wiem. Parter, włącznie z krużgankami i
refektarzem, jest już w znacznie gorszym stanie. Odarte z tynku ściany,
wykonane z piaskowca, robią co prawda ogromne wrażenie, ale nadal jest to
ruina, zaledwie ślad po dawnej świetności. Gmach ma kształt litery L, na której
krótszym końcu poprowadzono jeszcze krótką linię pionową, równoległą do jej
dłuższego ramienia. Przepraszam za nieomal matematyczną gadaninę, za winę
żałuję i obiecuję się poprawić. Wracając do naszych baranów, jak to mawiają
Francuzi, wyższa kondygnacja gmachu głównego jest już nie do uratowania.
Zawalenie się dachu spowodowało zniszczenie wszystkiego, co się tam znajdowało
i tylko na krótszym pionowym ramieniu cokolwiek się uchowało. Owszem, można się
po tym miejscu jeszcze poruszać, ale raczej z maczetą w ręku, bo wszystko już
tak zarosło, że w ciągu kilku lat wszystko prawdopodobnie się zawali…
przysypując to, co znajduje się na parterze. Drugi gmach jest równoległy do
głównego i przyznaję się bez bicia, że nie byłem w nim jeszcze ani razu. W
jednym miejscu zachował się nawet niemały fragment tynku, jednak patrząc z
zewnątrz, budynek jest w stanie już agonalnym. O ile wstęp do gmachu głównego
jest bezproblemowy, zachowały się nawet schodki przy wejściu głównym, to tutaj
sprawę utrudniają zarośla. Gmach wygląda na nowszy od głównego, jednak nie
chcąc mówić o miejscu, którego jeszcze nie zwiedziłem, przejdę do trzeciego
gmachu. Styka się on z budynkiem drugim, jego ścianę z pięknie zdobionymi
oknami widać, kiedy stoi się przy sąsiednim kościele św. Piotra i Pawła, swego
czasu połączonym z gmachem głównym klasztoru specjalnym korytarzem. Później
zlewa się on w jedną całość z murami przy ulicy Strzeleckiej, więc wstęp doń
jest możliwy i od ulicy (przez okno) i od strony pozostałych gmachów. Stan
zachowania tej części klasztoru jest niezły, choć budynek główny jest jednak w
nieco lepszej sytuacji. Warto jednak zaznaczyć, że tutaj zachowała się jednak w
niemałej części górna kondygnacja, a także niewielkie podziemia. Niestety, ale
zamurowano wielką bramę wjazdową, wychodzącą niegdyś na ulicę Strzelecką, a
która znajduje się właśnie w tej części klasztoru. Ostatni budynek,
najmniejszy, również jest złączony z murami obronnymi, jednak jest on w zasadzie całkowicie zawalony. W nim też
jeszcze nie byłem, ale patrząc z górnych kondygnacji trzeciego gmachu, sytuacja
tam panująca wygląda bardzo nieciekawie. Prawdopodobnie wszystko się już tam
zawaliło. Gmach główny i ten drugi, poważnie już zarośnięty, tworzą razem
rozległy kwadrat, w którym kiedyś znajdował się dziedziniec. Obecnie jest to
tylko jeden wielki, zarośnięty dziki trawnik, w którym widać już tylko
niewielką studnię. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Katastroficzny opis, prawda? A takich
miejsc w naszej okolicy jest o wiele, wiele więcej. W starych murach, niegdyś
tętniących życiem – czy to świeckim, czy też i tym duchowym – teraz tylko wiatr
zakłóca ciszę, ewentualnie jakiś pijaczek bądź śmiałek, który ośmieli się
zapuścić w takie ruiny. Długo można by się zastanawiać, dlaczego są skazane na
takie powolne umieranie. Zwłaszcza że pieniądze na budowę nowych pseudogalerii
handlowych, McDonalda (o którym dziwnym trafem wspomniano akurat wtedy, kiedy
Amerykanie z Artyleryjskiej zaczęli wybrzydzać -dosłownie- na polskie jedzenie.
Podobno jesteśmy suwerennym państwem, więc niech to oni się dopasują do nas, a
nie my do nich. Ewentualnie niech zakupią sobie grunt od miasta i postawią tę
restaurację na koszt swoich władz, nie widzę problemu), czy kolejnych
parkingów, jakich mamy co nie miara w całym mieście jakoś się znajdują.
Dlaczego by nie odbudować kościoła w Żeliszowie i nie ulokować tam małej izby
regionalnej? Jak długo władze świeckie i kościelne będą pozwalały, aby
cmentarze chrześcijańskie niszczały i zarastały z roku na rok co raz to
bardziej? Mam swój pomysł na wykorzystanie przynajmniej tych nowogrodzieckich
ruin i brzmi on następująco:<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Obecny dyrektor Teatru Modrzejewskiej w
Legnicy, Jacek Głomb, przedstawił kilkanaście lat temu bardzo ciekawą koncepcję
<i>teatru w ruinie. </i>Polega ona na wystawianiu
spektakli teatralnych w różnych opuszczonych miejscach, oczywiście uprzednio
zaadoptowanych do takich celów. Klasztor w Nowogrodźcu, gdyby odbudować jego
dach i zabezpieczyć cały kompleks, oczyścić go z nadmiernej roślinności i
chaszczy, a także rozlokować tam wszelką niezbędną infrastrukturę techniczną,
byłby wręcz idealny jako takie miejsce, budynek zamiejscowy legnickiego teatru.
Patrząc na odległość z Nowogrodźca do Legnicy widać jednak, że przecież
spektakle odbywałyby się tam zapewne stosunkowo rzadko, nawet gdyby umożliwić
występy naszym teatrom amatorskim z Bolesławca. I tu się kłania niesamowite
rozwiązanie, jakie zastosowało podlwowskie miasto Żółkiew. W Żółkwi znajduje
się zrujnowana synagoga, która została odpowiednio zabezpieczona i udostępniona
dla zwiedzających, którzy mogą tam wchodzić za symboliczną opłatą, wynoszącą w
maju 2017 roku 6-10 hrywien, czyli maksymalnie po 1,50 zł. za osobę. Pomijając
oczywiście próby i występy, jakie miałyby tam miejsce, klasztor można by
również zabezpieczyć jako trwałą ruinę i udostępnić dla publiczności. Myślę, że
możliwość swobodnego poruszania się po tak okazałych ruinach zainteresowałaby
wiele osób, w tym turystów. Klasztor należałby nadal do miasta Nowogrodźca,
który dzieliłby się dochodami z Teatrem Modrzejewskiej i Teatrem Starym w
Bolesławcu, przynajmniej tymi z występów. Okazjonalnie w ruinach można by było
wyświetlać filmy, zresztą klasztor mógłby stanowić interesujący plan filmowy, a
Nowogrodziec już po kilku latach mógłby zacierać ręce i obserwować zyski, jakie
płynęłyby z funkcjonowania klasztoru w takiej formie. W podziemiach i gmachu
trzecim, tym połączonym z murami na Strzeleckiej, dałoby się zorganizować coś
na rodzaj escape roomów. W Polsce popularne są larpy postapokaliptyczne, im też
można by wydawać koncesje na wykorzystywanie nowogrodzieckich ruin. Myślę, że
zajęcie kilku sal przy wejściu frontowym na niewielką izbę pamięci bądź nawet
mini muzeum, przedstawiające historię tego miejsca, też nie byłoby złym
pomysłem. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;"> Zdaję
sobie sprawę, że cały ten plan jest bardzo ambitny. Escape roomy w starych
podziemiach, częściowa odbudowa klasztoru, zainstalowanie jakże niezbędnej
przecież technicznej infrastruktury, zabezpieczenie cennych znalezisk, gdyby
takie w czasie prac remontowych się odnalazły, sprowadzenie do klasztoru
muzealiów związanych z tym miejscem, odpowiednia reklama zrujnowanego
kompleksu, zakup niezbędnego wyposażenia teatralnego i podstawowego sprzętu
kinowego (prawdziwe kino tam by nie powstało, ale ekran, siedzenia, rzutnik,
komputer, kasa i oczywiście filmy też kosztują), a także różne inne wydatki z
pewnością przekraczają możliwości Nowogrodźca, jednak w obecnych czasach miasto
nie byłoby zdane samo na siebie. Starostwo bolesławieckie i województwo
dolnośląskie, nie mówiąc już o teatrach w Legnicy, Bolesławcu i ewentualnie jeszcze innych (np. Jelenia
Góra), widząc tak duży potencjał turystyczny, mogłyby podjąć ryzyko i wspomóc
gminę miejsko-wiejską Nowogrodziec w tym wielkim dziele. Jakkolwiek nie
przepadam za Unią Europejską, muszę zauważyć, że można by zwrócić się o pomoc
do instytucji unijnych, wszak dopóki Polska płaci składki do wspólnego budżetu,
mamy do tego pełne prawo. Gdyby nadać odpowiedni rozgłos całej sprawie,
zwłaszcza w mediach, można by skłonić do pomocy osoby bogate, związane w taki
czy inny sposób z Nowogrodźcem lub chociaż z okolicami Bolesławca. Tak samo,
jak poprzez różne organizacje społeczne można oddawać 1% podatku na różnego
rodzaju zabytki, w tym remont Bolesławieckiej Bazyliki Maryjnej, można by
umożliwić coś takiego na cel sfinansowania tych wszystkich prac. Remont
klasztoru i jego późniejsze funkcjonowanie na pewno jeszcze bardziej
zmniejszyłyby bezrobocie w regionie, bo będzie potrzeba bardzo wielu rąk do
pracy. Koszt tych wszystkich prac z pewnością zwróciłby się, bowiem byłaby to
atrakcja na poziomie podobnym do słynnej pruskiej twierdzy w Kłodzku, które
czerpie ogromne zyski z jej utrzymywania. Po zakończeniu prac wszystko
zależałoby po prostu od dobrej reklamy. Skoro mała Fatima umiała wykorzystać
to, co się stało na jej terenie sto lat temu i teraz jest dobrze znana na całym
świecie, to czemu Nowogrodziec nie mógłby spróbować zaistnieć na mapie Polski
ze swoim klasztorem? Wrocław był w stanie ocalić budynki poklasztorne, czyniąc
z nich np. siedzibę Wydziału Filologicznego czy kultowy lokal o nazwie Stary
Klasztor. Co prawda Wrocław jest o wiele większy od Nowogrodźca i ma o wiele
większe możliwości, ale miasteczko nad Kwisą, jeśliby dobrze rozegrać sprawę
klasztoru, mogłoby stać się ważnym ośrodkiem teatru w ruinie, działności grup
postapokaliptycznych i rekonstrukcyjnych czy świetnym planem filmowym.<o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;"> W
obecnych czasach wystarczy tylko dokonać mądrej inwestycji. Mądrzejszej, niż
budowa kolejnej mini galerii.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-Aw3jKzOjVlo/WhnJJfI2rVI/AAAAAAAAAc4/yjf9-IIXQr8yCUvPIcGeE-q1kovTLulmgCLcBGAs/s1600/IMG_20170801_143859.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="899" data-original-width="1600" height="179" src="https://1.bp.blogspot.com/-Aw3jKzOjVlo/WhnJJfI2rVI/AAAAAAAAAc4/yjf9-IIXQr8yCUvPIcGeE-q1kovTLulmgCLcBGAs/s320/IMG_20170801_143859.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-2EE56z6wWYg/WhnJMKMPi6I/AAAAAAAAAc8/CFupJ_w49NM_7lf7nTi1r8u6dAvOi8GOwCLcBGAs/s1600/IMG_20170913_144544.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="899" data-original-width="1600" height="179" src="https://3.bp.blogspot.com/-2EE56z6wWYg/WhnJMKMPi6I/AAAAAAAAAc8/CFupJ_w49NM_7lf7nTi1r8u6dAvOi8GOwCLcBGAs/s320/IMG_20170913_144544.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-JLiJv-9X9Eo/WhnJUBu1xEI/AAAAAAAAAdA/q4udiuzRNoUcShxSUSZ7fLUIw2fMjBcpQCLcBGAs/s1600/IMG_20170805_121711.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="899" data-original-width="1600" height="179" src="https://3.bp.blogspot.com/-JLiJv-9X9Eo/WhnJUBu1xEI/AAAAAAAAAdA/q4udiuzRNoUcShxSUSZ7fLUIw2fMjBcpQCLcBGAs/s320/IMG_20170805_121711.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 11.0pt;"><br /></span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-41147981934896737872017-11-09T08:15:00.002-08:002017-11-09T08:15:36.750-08:00Kubek i stółPrehistoria<br />
<br />
Z początku nie wiedziałam, kim jesteście. Jeden okrągły, mały, drewniany, zamknięty. Drugi większy już otwarty. Obchodzę was bez lęku dookoła. Stukam, pukam, dotykam, kopię. Z sakiewki wyciągam kawałek krowiej skóry i uważnie notuję:<br />
<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><i><br /></i></span>
<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><i>-Obiekty nie zagrażają ludziom. </i></span><br />
<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><i>-Obiekty nie czują urazów mechanicznych. </i></span><br />
<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><i>-Obiekty nie posiadają odruchów istoty żywej. </i></span><br />
<br />
Wkładam zapiski z powrotem do sakwy, następnie oddalam się najdalej od nowo poznanych przedmiotów.<br />
<br />
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------<br />
<br />
XVIII wiek<br />
<br />
Koniec XVIII wieku, w oddali słychać głosy skandujących ludzi i wystrzały z karabinów. Z niepokojem patrzyłam na tę całą sytuację z mojego okna. Po dłuższej chwili odeszłam od niego, lecz krzyki bólu i nienawiści przywołały wspomnienia.<br />
-Tylko ty potrafisz mnie pocieszyć- powiedziałam, wpatrując się w kubek napełniony ciepłym mlekiem.<br />
-Nie dość że wdowa bez dzieci, rodziny, przyjaciół- westchnęła- Przecież minęło już pięć lat, a ja ciągle zatapiam się w żalu- kropla łzy spłynęła na stary, drewniany stół.<br />
-Nie mówcie, że będzie dobrze!- depresyjnie porozumiewałam się z mlekiem i stołem, przy którym siedziałam.<br />
-Co sadzicie o dzisiejszej polityce?- ironicznie uśmiechnęłam się, nadal wpatrując się w mebel i naczynie, które ani drgnęły.<br />
-Odpowiedzcie coś? Halo! Może chociaż jak się czujesz? Dolać mleka? Czy chociaż zwykłe zamknij się?!- zdawałam się krzyczeć. Emocje pobudzone wspomnieniami gotowały się w środku. Zdesperowana brakiem odpowiedzi gwałtownie wylałam mleko, które rozlało się po stole niczym łzy.<br />
<br />
~ImbirWarkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-77470563738261074812017-11-02T10:08:00.003-07:002017-11-02T10:08:40.246-07:00Spotkanie Tylko parę chwil dzieli mnie do spotkania. Tego wyjątkowego, niezapomnianego wręcz historycznego spotkania, które może wszystko zmienić. Spotkania dwóch osób może trzech, czterech a nawet całej grupy.<br />
Ludzi zupełnie innych poglądów, innej karnacji, cechach, zachowaniach. Ludzi o różnym odstępie wiekowym, o całkiem obcej religii i zwyczjach. Ludzi, których łączy jeden wspólny cel, do którego dążę. Krok po kroku. 1, 2, 3, 4, 1, 2, 3, 4, 1, 2, 3... i cisza.<br />
Dlaczego? - cisną się słowa na moje usta. Dlaczego teraz? Dlaczego zawsze? <br />
Nie potrafię tego zrozumieć.<br />
Nie potrafię tego wytłumaczyć.<br />
Jest mi smutno.<br />
Jestem dalej zamknięty w sobie.<br />
Jestem dalej sobą, ale... czy to dobrze?<br />
<br />
~ Mateusz Warkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-65240370938510136942017-11-02T09:49:00.000-07:002017-11-02T09:49:33.346-07:00Spotkanie Kostka lodu<br />
spotyka zęby, boli ale<br />
tylko przez chwilę.<br />
Język pali, ale umysł pozostaje<br />
nieczuły taka jak już<br />
od dawna. Przyszłam<br />
tu spotkać kogoś<br />
dawno niewidzianego.<br />
Przyszłam tu spotkać sama<br />
siebie, ale uparcie<br />
nie mogę do siebie dojść.<br />
Ale spokojnie, poczekam<br />
jeszcze jedno uderzenie życia.<br />
Ania Z.Warkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-27869625675318024052017-11-02T09:46:00.000-07:002017-11-02T09:46:29.275-07:00SpotkanieSkroń o skroń<br />
język o język<br />
poruszanie wędzidełkiem<br />
bezszelestnie<br />
ale z wyczuciem<br />
poczuciem wstydu<br />
sponiewierani<br />
roztarci palcem o blat<br />
milczymy o sobie<br />
mówiąc o sobie<br />
MajasWarkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-55994914357758057602017-11-02T09:44:00.003-07:002017-11-02T09:44:53.619-07:00Warkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-88723434042110363022017-11-02T09:44:00.000-07:002017-11-02T09:44:34.894-07:00Spotkanie.Mógłbym powiedzieć teraz coś bardzo klasycznego. Coś w stylu <i>Jejku, nic się nie zmieniłaś </i>lub ewentualnie, patrząc w drugą stronę, <i>Rajku, zupełnie cię nie poznaję, bardzo się zmieniłaś. </i>Zapewne pamiętasz, że wprost nie znoszę, nie cierpię takich pustych formułek, za którymi przemawia tak wielka ilość, że jest aż równa zeru. Widząc cię po tak długim czasie nie chciałbym brnąć w jakieś tego rodzaju konwencje. Tęskniłem za tobą strasznie, w zasadzie trudno by mi to było wyrazić słowami, tak samo jak uczucie szczęścia z powodu naszego spotkania. Minęło tyle czasu, że nawet nie wiem, kim teraz jesteś, czy pozostałaś tą samą osobą, czy też poznaję kogoś zupełnie nowego. Musisz mi pomóc wyjaśnić tę zagadkę ! Opowiedz mi wszystko, a zwłaszcza to, kim teraz jesteś, czy aby na pewno mam do czynienia z tą samą osobą, z którą kiedyś spędziłem tyle wspaniałych chwil, czy może już stałaś się kimś zupełnie innym. Także ja już milknę, oddając ci głos, nie będę już więcej przeszkadzał...<br />
I w tej chwili zacząłem czytać swój stary tekst.<br />
Darek Gołębiewski. Warkocz myślihttp://www.blogger.com/profile/07364410169201554731noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-41636641710601712212017-10-02T02:21:00.001-07:002017-10-02T02:22:29.665-07:00Pamięć balonika<div align="center" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: center; text-indent: 35.4pt;">
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br /></span></b>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-gRP2ksqikN8/WdIE3lJauRI/AAAAAAAABRE/W3wmBYxCl1YZStc6oe8RllGpnnU7oiAxwCLcBGAs/s1600/up-house-balloon-house-pin-holder-0.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="794" data-original-width="900" height="351" src="https://4.bp.blogspot.com/-gRP2ksqikN8/WdIE3lJauRI/AAAAAAAABRE/W3wmBYxCl1YZStc6oe8RllGpnnU7oiAxwCLcBGAs/s400/up-house-balloon-house-pin-holder-0.jpg" width="400" /></a></div>
<b><span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"><br /></span></b></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Chodzi po prostu o to, aby ludzie nie myśleli, że jestem głupia. Nie
lubię myśli, że jestem głupia. Czuję się jak napompowany balonik i tak mi jest
dobrze. Proszę mnie nie wypuszczać z ręki. Proszę mnie nie puszczać, bo
zwiędnę, uwiędnę, wypierdnę i mnie nie będzie. Nikt mnie już nie zobaczy.
Trzeba mnie trzymać, bo nikt mnie nie zawiązał. Każdego poranka postanawiam się
sama zawiązać. Wymaga to naprawdę ostrej gimnastyki. Czasem prawie się udaje. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">W sumie prawie niczym się nie różnię od innych ludzi. Wszyscy mamy takie
baloniki. Im ktoś jest ładniej ubrany tym większy ma balonik, niektórzy nawet
nie muszą ich trzymać, są tak bardzo do nich przywiązani, że prawie do nich
przyrosły. Przy takich najczęściej czuję się głupia. Najczęściej gdy ludzie
otwierają do mnie usta, to ich baloniki więdną, albo zmieniają kolory.
Najczęściej robią się coraz bardziej czerwone. Raz zdarzyło się tak, że w miarę
jak ktoś do mnie mówił jego balonik stawał się coraz bardziej niebieski. Lubię
słychać melodii tego, co mówią. Każda zawsze jest wyjątkowa. Jednak trochę się
denerwuje, gdy słyszę wściekłą czerwień. Wtedy po prostu się przesuwam. Nie
rozumiem po co taki ktoś ma się do mnie odzywać. Chyba nikt nie lubi się robić
czerwony? Zwłaszcza, że wtedy balonik tak niebezpiecznie rośnie i rośnie... i
może pęknąć. Widzieliście jak kiedyś ktoś pęka? </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Zapomniałam. Pewnego razu podszedł do mnie ktoś i w takt jego melodii
balonik robił się niebieski. Pierwszy raz zobaczyłam tak szczery błękit.
Niemalże zlewał się z niebem. Co chwilę znajduję jakieś nowe rzeczy, to
dlatego, że jestem jeszcze mała i dopiero uczę się czytać. Niebo to było tak
piękne, że z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie. Nie chciałam widzieć już
nic więcej. Chciałam się w nim zanurzyć. Chciałam lecieć! Tak! Chciałam latać
jak mój balonik. Czemu reszta mnie jest taka ciężka? Pomyślałam wtedy, że mogę
po prostu stać się balonem – w końcu to część mnie i się wypuścić. Nie
zadziałało. Tylko mogłam obserwować z dołu jak odlatuje. Tak naprawdę nigdy mi
się jeszcze nie udało związać. Zawsze ktoś mi przeszkodzi. Podczas zawiązywania
najłatwiej przez przypadek upuścić powietrze. Zazwyczaj rezygnowałam, bo się
bałam. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Ktoś mnie ciągnął za rękę. Niebo znikało. Zapomniałam. Nie wiem co się
dzieje. Zapomniałam. Puste krzesła. Pan w fartuchu. Łóżka. Zapomniałam. Nie
wiem co się dzieje. Dużo, dużo melodii. Polifonia. Hałas. Okropny harmider. Nic
nie rozumiem. Ale pamiętajcie, że ja nie jestem głupia! Czemu tak na mnie Pan
patrzy? Przecież ja wszystko wiem. Tylko muszę wrócić tam, gdzie byłam i
wszystko będę wiedzieć. Muszę tam wrócić, żeby sobie przypomnieć. Gdzie to
było, Pan pyta? Ja nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Ale to zaraz nie oznacza, że
jestem głupia. Po prostu nie pamiętam. Muszę tam wrócić... Muszę coś
wymyślić... </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"> Muszę wrócić tam, skąd jestem. Tam
skąd jestem, wszystko jest jasne, pierwsze i prawdziwe. Tam, mam panowanie nad
sytuacją. Tam i tylko tam, żyje się naprawdę i w pełni. Płakałam długo, na myśl
o tym jaki raj utraciłam. Wystarczy tylko znak. Nie wiem jaki i w jakiej
postaci do mnie przyjdzie, ale wierzę, że się pojawi. Musi. Muszę wrócić do
początku, bo ja muszę dalej uczyć się czytać. Nie będę się uczyć na nowo. Nie,
to będzie kłamstwo. Przecież prawdziwy świat jest tylko jeden, tak? </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"> Głupcy. Bo mają mnie za głupią. Te
ich wykrzywione twarze kompletnie nic nie wyrażają. Kręcą się wokół mnie i
mówią i mówią. Nie widzą mnie. Boję się, że oblezą mnie jak mrówki i zjedzą,
pochłoną, sprawią, że mnie nie będzie. Gdzieś za tym potokiem ludzi musi być
jakaś jasna droga. Jakiś klucz do zrozumienia. </span></div>
<div style="border-bottom: dotted windowtext 3.0pt; border: none; mso-element: para-border-div; padding: 0cm 0cm 1.0pt 0cm;">
<div class="MsoNormal" style="border: none; line-height: 150%; mso-border-bottom-alt: dotted windowtext 3.0pt; mso-padding-alt: 0cm 0cm 1.0pt 0cm; padding: 0cm; text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Wiele razy się jej przyglądałam. Stała tam taka pod tą galerią, zawsze
naprzeciwko Pana sprzedającego baloniki. Zawsze trzymała w ręce niezwiązany
balonik (każdego dnia innego koloru) i bardzo mocno go ściskała. Był to dość
osobliwy widok, czasem ktoś podchodził i z nią rozmawiał. Nic się nie
zmieniało. Nie wyglądała jak bezdomna, ani niespełna umysłu. Jedyne co
wskazywało, na to, że coś jest nie tak, to to ciągłe stanie. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"> Pewnego razu odważyłam się do niej
podejść. Chciałam jej jakoś pomóc. Pięć razy zawczasu przemyślałam swoją
kwestię, na wypadek jej różnych odpowiedzi. Nie, nie bałam się jej, po prostu
jestem dosyć wstydliwa. Ostatecznie, gdy już w końcu podeszłam, nie zabrzmiało
to zbyt szałowo:</span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Hej, mogę Ci w
czymś pomóc? </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Nie, a po co?
– spojrzała nań na chwilę swoimi przenikliwymi oczami i odwróciła się w stronę
Pana z Balonami. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Nie wiem...
całymi dniami tu tak stoisz, pomyślałam, że może potrzebujesz pomocy </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Co ty tu
robisz? Czemu mi zasłaniasz? – znów to migawkowe spojrzenie z nutą strachu. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Przepraszam.
Przyszłam Ci pomóc</span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Nie chcę
pomocy, po co?</span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Milczałam.
Stałam przez chwilę i zastanawiałam się, czy by nie zagaić po prostu zwykłej
rozmowy. Zacząć o pogodzie... i przedstawić się.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Co ty tu
robisz? Czemu mi zasłaniasz? – to samo. Jak robot.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Masz problemy
z pamięcią? </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Tak.
Przepraszam, ale zapamiętuje tylko na chwilę. – tym razem nawet nie spojrzała.
Jej twarz stężała i uważnie analizowała balony. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">Minęła chwila. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;">- Co ty tu
robisz? Czemu mi zasłaniasz? </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<span style="font-family: "courier new" , "courier" , monospace;"> Cóż z tego, że mój balonik był
niebieski zamiast czerwonego, skoro podeszłam tam w nadziei, że w tej
nadgorliwej pomocy napuszę go jeszcze trochę. Wszystko to nie miało absolutnego
sensu. Gdy zobaczyłam ją, jak płacze na ulicy wśród tego płynącego tłumu ludzi,
to jedyne mądre posunięcie jakie przyszło mi wtedy do głowy to zaprowadzenie
jej tam skąd była, aby mogła czytać swój świat według baloników. Oby ten Pan
sprzedawał je tam zawsze. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
Noszołatahttp://www.blogger.com/profile/04029213058256041199noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-72380221001096726312017-07-05T04:41:00.000-07:002017-07-05T05:07:57.911-07:00Pustki i zniknienie. Powrót.Kto czyta, ten wie. Pustki na blogu, zniknienie ze świata.( trop u Jana pod Lipą). U nas, w naszym warsztatowym domu, znikanie odbywa się cyklicznie; taka tradycja. Świat z tego powodu nie boleje, pustka po blogu szybko wypełnia się jakąś inną treścią (jak wiadomo - internet nie znosi próżni, a z kolei próżne życie bez internetu jest nieznośne ). Samotnym echem zabrzmiał więc na blogu jeden i drugi post, i nic - cisza i pustka. Ale za to - ile w życiu! Ile zdanych matur! Ilu studentów, licealistów i innych odkrywców ! Podróżnicy, ambitni planiści i marzyciele! Jesteśmy z Was dumni, my - którzy wracamy, żeby na nowo wypełnić pustkę po Waszym zniknięciu. Spoglądając wstecz i patrząc przed siebie, widzimy ją jako przestrzeń dla nas...
<br />
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-EvDdtbfnbFM/WVzUtHM-PSI/AAAAAAAAAAM/tzCxjMQEgY0_UeynJd_5OH8vyTCN6VP8wCLcBGAs/s1600/kr%25C3%25B3lik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="626" data-original-width="501" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-EvDdtbfnbFM/WVzUtHM-PSI/AAAAAAAAAAM/tzCxjMQEgY0_UeynJd_5OH8vyTCN6VP8wCLcBGAs/s320/kr%25C3%25B3lik.jpg" width="255" /></a></div>
<br /></div>
K.P.http://www.blogger.com/profile/08196305952453375437noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-29632825883860420372016-11-21T07:52:00.001-08:002017-07-04T04:29:54.643-07:00O poetyce słów kilka<br />Siedzę na ćwiczeniach<br />nic się tu nie uczę<br />choć jestem studentem<br />pradawnej uczelni.<br /><br />Wykładowca mówi<br />tutaj nam o wszystkim<br />choć o poetyce<br />nie ma ani słowa.<br /><br />Jesteśmy biedactwa<br />bo nas ta godzina<br />z czas ulotnego<br />z wolna nas odziera.<br /><br />Czasem dla nas tylko<br />nadejdzie mała chwila<br />kiedy się zbliżymy<br />do mądrych tematów.<br /><br />I tak jest co tydzień<br />(albo niekoniecznie)<br />na tej poetyce<br />na najlepszych ćwiczeniach<br />w dziejach tej uczelni.<br /><br />napisano na Instytucie Filologii Polskiej we Wrocławiu<br /><br /><a href="https://2.bp.blogspot.com/-CRXd-T7eFlw/WDMYHWchddI/AAAAAAAAAa0/lxhiF_8YldAa-Cpvl9DwEB0REzOHNI17ACLcB/s1600/IMG_1845.JPG"><img border="0" src="https://2.bp.blogspot.com/-CRXd-T7eFlw/WDMYHWchddI/AAAAAAAAAa0/lxhiF_8YldAa-Cpvl9DwEB0REzOHNI17ACLcB/s320/IMG_1845.JPG" /></a>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-5684708994930522002016-11-01T05:45:00.002-07:002016-11-01T05:45:59.235-07:00Na cmentarzu.
<br />
<div align="right" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: right;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Bolesławiec, 1 XI 2016</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Leżycie tutaj</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">pod tymi kamieniami</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">pięknymi pomnikami</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">w królestwie zmarłych.</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<br /></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Wy pamiętacie</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">dawne czasy</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">o których my możemy</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Czytać tylko w książkach.</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<br /></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Leżycie tutaj</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">nieruchomo- niczym posągi</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">a Wasze usta wciąż milczą</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">i Wasze nogi- nie chodzą.</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<br /></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Prastare napisy na grobach</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">nierzadko zatarte</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">opowiadają o datach</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Waszego żywota.</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<br /></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Jeśliście mieli szczęście</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">to jest tam coś więcej</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">niż tylko nazwisko,</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">daty narodzin i zgonu</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">i prośba o Anioł Pański.</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<br /></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Chodzę między Wami</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Czuję Wasze spojrzenia</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Na starym cmentarzu</span></i></div>
<br />
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">W moim pięknym mieście.</span></i></div>
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";"><br /></span></i></div>
<div style="margin: 0cm 0cm 10pt;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">~napisano 1 listopada 2016 roku w Bolesławcu.</span></i><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<i style="mso-bidi-font-style: normal;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-iZlfAOmsHPI/WBiOd5T8TWI/AAAAAAAAAaY/5yMGFcRzoCQ327V9ht8ghKiBO7ipaw77wCLcB/s1600/IMG_4701.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-iZlfAOmsHPI/WBiOd5T8TWI/AAAAAAAAAaY/5yMGFcRzoCQ327V9ht8ghKiBO7ipaw77wCLcB/s320/IMG_4701.JPG" width="320" /></a></i></div>
<br />
<b></b><i></i><u></u><sub></sub><sup></sup><strike></strike></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-47933584028639591302016-08-21T07:25:00.001-07:002016-08-21T07:25:43.344-07:00Na placu we Lwowie<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "times new roman" , "serif";">Mamy
godzinę dwudziestą, ruch na ulicach powoli już maleje, lecz On, wytrwały,
czujny, doświadczony handlarz nadal jeszcze nie opuszcza swego stanowiska. On
to, ostatni spośród wielkich rekinów lokalnego biznesu, codziennie okupujących
plac przy Wieży Korniaktów, wypatruje jeszcze ostatnich klientów. Pozostał już
całkiem sam, najwytrwalszy z wytrwałych, ludzie mijają go bez słowa, lecz on
nadal czeka. Żywi się resztkami dogasającej wraz ze słońcem na niebie nadziei
na to, że pojawi się tutaj człowiek, który zatrzyma się przy ostatniej reducie
handlarskiej Lwowa, weźmie do rąk jedną ze spoczywających przed nim książek, a
może nawet i więcej. Może choć jedna wzbudzi w nim zainteresowanie, a wtedy
wyciągnie on ze swej kieszeni portfel, dokładnie przeliczy to, co ma
przeliczyć- choć jeśli pomyliłby się na korzyść handlarza, to nawet i lepiej.
Człowiek ten poda ostatniemu wojownikowi Korniaktów magiczne zwitki papieru,
zwane hrywnami, a może nawet- ach, jakie by to było piękne- zamiast hrywien
trafią się złotówki… albo- ze czcią nabożną należy wymówić TĄ nazwę-albo trafią
się nawet te słynne, amerykańskie DOLARY? <o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "times new roman" , "serif";">Wytrwały
ataman, jedynowładca niewielkiego placu w centrum miasta, czeka, na razie
bezowocnie… co będzie dalej, to już czas pokaże.<o:p></o:p></span></i></div>
<br />
<div align="right" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: right;">
<i><span style="font-family: "high tower text" , "serif"; mso-bidi-font-family: "Times New Roman";">Napisano 19 lipca 2016 roku na placu
przy Cerkwi Wołoskiej we Lwowie.<o:p></o:p></span></i></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-91785222122430094372016-08-21T07:25:00.000-07:002016-08-21T07:25:00.224-07:00Ostatni bastion.W wielkim gwarze<br />
w samym sercu ogromnego huku<br />
siedzi pewna osoba<br />
wyspa ciszy w morzu głosów.<br />
<br />
Jedyna spokojna reduta<br />
wśród ludzkiego hałasu<br />
nie zwraca uwagi<br />
niemalże nikogo.<br />
<br />
Siedzi skupiona<br />
na swoich czynnościach<br />
całkiem zatopiona<br />
w swoim własnym świecie.<br />
<br />
Nikt jej nie przeszkadza<br />
ona nikomu nie wadzi<br />
może tak jest najłatwiej<br />
zachować dzisiaj tożsamość ?<br />
<i><br /></i>
<i>napisano 18 sierpnia 2016 roku w Bolesławcu</i>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-21430142990271438952016-07-30T01:53:00.000-07:002016-07-30T01:53:55.606-07:00Noc<div class="MsoNormal" style="text-indent: 35.4pt;">
Mamy co prawda XXI wiek, co
stanowi fakt niesporny nawet dla największego entuzjasty teorii spiskowych, ale
w niczym, absolutnie w niczym mi to nie przeszkadza, abym mógł posilić się w
kamiennej karczmie, i to w samym centrum dużego, gwarnego miasta. Schodzę po
niewielkich schodach ze świata samochodów, tramwajów i marszrutek prosto do
świata starodawnego, kozackiego, gdzie słowo ‘’kozacki’’ wcale nie ma tutaj
takiego znaczenia jak to, jakie obecnie jest tak bardzo popularne. Ja co prawda
po ukraińsku nic <i>ne panimaju, </i>ludzie
stąd z kolei po polsku też wiele z siebie nie wyduszą, no ale tutejsze kelnerki
(swoją drogą ubrane w czarne, skórzane, rzeźnickie fartuchy), są bardzo
inteligentne. Jedna z nich wdaje się ze mną nawet w krótką, dwujęzyczną
rozmowę, z której oboje wyciągamy bez trudu potrzebne nam informacje. Niestety,
ale nie można powiedzieć tego samego o kelnerach płci męskiej, którzy oprócz
zupełnego braku zdolności porozumienia się ze mną wyglądają wręcz
katastrofalnie w tych samych fartuchach, które na młodych kelnerkach wywierają
na mnie ogromne wrażenie. Wokoło mnie wiszą stare tarcze, ozdobione herbami
różnych, znamienitych rodów. Jednak czy są to symbole kozackich familii, czy
może łupy zdobyte na polskich szlachcicach, tego chyba nie dowiem się nigdy. </div>
<div class="MsoNormal">
Na moim
stole pojawia się nareszcie długo wyczekiwane mięso. We mnie, wygłodniałym i
strudzonym całodziennymi wojażami podróżniku, budzi się dziki, nieokiełznany
drapieżca, innymi słowy- we Lwowie budzi się prawdziwy lew. Rzucam się na
podane mi mięsiwo bez żadnych oporów, a już na pewno bez zbędnego oczekiwania
nie wiadomo na co. W błyskawicznym tempie moje ręce rozrywają kolejne części
mięsa, a ja pochłaniam je z prędkością wygłodniałego zwierza, mając nareszcie
ku temu okazję i sposobność. </div>
<div class="MsoNormal">
Mięsa
już nie ma, szpik wyssany, już nawet kości zostały zjedzone… aczkolwiek to
ostatnie padło ofiarą tutejszego psa, no ale nie zwracajmy uwagi na takie
szczegóły. W karczmie gra skoczna, kozacka muzyka, działając silnie na emocje i
prowokując do działania. Zrywam się na równe nogi, chwytam najbliższą z
kelnerek i w takt stepowych, zaporoskich nut w karczmie rozpoczyna się
namiętny, żywiołowy taniec. Wszystko przyspiesza, świat wiruje, liczymy się
tylko ja i moja kelnerka, muzyka ciągle gra i przyspiesza, co raz szybciej,
szybciej, szybciej… </div>
<div class="MsoNormal">
Witaj,
nocy lwowska!</div>
<div class="MsoNormal">
<i>Napisano 18 lipca 2016
roku we Lwowie, w restauracji pod Arsenałem Miejskim (Muzeum Broni)<o:p></o:p></i></div>
<br />
<div align="right" class="MsoNormal" style="text-align: right;">
<i>Darencjusz/Даренцйуш<o:p></o:p></i><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-CZx7p7iqu5c/V5xrG27qHxI/AAAAAAAAAZM/2b68BxJm3AQZV78ge8J1GyC5Cfk_1a5XQCLcB/s1600/20160718_222100.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-CZx7p7iqu5c/V5xrG27qHxI/AAAAAAAAAZM/2b68BxJm3AQZV78ge8J1GyC5Cfk_1a5XQCLcB/s320/20160718_222100.jpg" width="320" /></a></div>
<i><br /></i></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-33438738662615770262016-07-28T06:56:00.003-07:002016-07-28T06:56:47.935-07:00Obrona Kowalskiego<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Mówisz mi, że zwariowałem? A na
jakiej podstawie tak sądzisz? Masz na to jakieś dowody? A może twierdzisz tak
tylko dlatego, że sam jesteś szalony? A jeśli tak jest, to w takim razie czym
dla mnie mogą być twoje oskarżenia, jak nie słowami szaleńca? A jeśli masz
rację, jeżeli twoje słowa są rzeczywiście prawdziwe, to jak ci się udało we mnie rozpoznać moje szaleństwo? Tak
naprawdę to nikt z nas chyba nie jest normalny, a wszyscy jesteśmy mniej lub
bardziej nienormalni, co więcej, uzasadnić to można bardzo łatwo na takim
przykładzie: dostałem kosza, bo byłem zbyt nachalny. Gdybym myślał rozsądnie i
zachował się właściwie, to zapewne zachowywałbym się nieco inaczej, no bo
przecież tylko szaleniec szkodzi sam sobie, kiedy nie jest postawiony w
sytuacji podbramkowej, bo i po co miałbym zrobić coś takiego. A jednak do tego
doszło, choć nic mnie do tego nie przymuszało, co więcej, sądziłem, że moje
wiodące ku zgubie zachowanie przyniesie mi sukces. Jak wiadomo, stało się
inaczej. A skoro tak, to czy aby nie jestem szalony? Co prawda nie mam na to
papierów, no ale papier to tylko potwierdzenie jakiegoś stanu rzeczy, a żeby
być wariatem, nie trzeba posiadać absolutnie niczego. Po tym krótkim wywodzie
chciałbym Cię o coś zapytać, mój oskarżycielu: czy Ty możesz powiedzieć, że
jesteś całkowicie normalny, czymkolwiek by ta normalność by być nie miała? Że
nie ma w Tobie żadnych objawów szaleństwa, że zachowujesz się zupełnie
normalnie i nie nosisz w sobie żadnego, choćby najmniejszego, złego odchylenia?
Czy aby na pewno możesz nazwać siebie całkowicie zwyczajnym, zdrowym
człowiekiem, wolnym od jakichkolwiek wariactw, choćby najdrobniejszych? Myślę,
że nie ma potrzeby odpowiadania na to pytanie, bo odpowiedź na nie jest
oczywista jak to, że Słońce krąży wokół Ziemi- a brzmi ona krótko- nie. Nie ma
człowieka, który by był od tego wolny, więc wniosek nasuwa się sam- wszyscy,
jak tu żyjemy, jesteśmy wariatami, kwestia jest tylko tego rodzaju, jak bardzo
jesteśmy szaleni. <o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">A
skoro tak, to czy aby cała nasza cywilizacja nie jest wytworem kumulacji
szaleństwa jej twórców? Czy wszystkie dzieła rozlicznych kultur całego naszego
świata nie są tak naprawdę urzeczywistnieniem wizji, zrodzonych w głowach nieuleczalnych
wariatów? Czy aby wszelkie nasze projekty, tworzone przez ludzi różnych
profesji, nie są aby urzeczywistnieniem szaleńczych urojeń tych, którzy je
tworzą? Czy nawet ten oto tekst nie jest opisem szalonych myśli swojego twórcy?
Wolałbym nie znać odpowiedzi na to pytanie.<o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">A
tak na zakończenie… nie możemy się w żadnym stopniu oskarżać o jakiekolwiek szaleństwo,
bo jak szaleniec może oskarżać szaleńca o to, że ten zwariował? <o:p></o:p></span></i></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif";">Dodam
jeszcze tyle, że nie życzę nikomu pełni normalności.<o:p></o:p></span></i></div>
<br />
<div align="right" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: right; text-indent: 35.4pt;">
<i><span style="font-family: "Harlow Solid Italic"; font-size: 16.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-font-size: 11.0pt;">Darencjusz</span></i></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<i><o:p></o:p></i>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-12795594695398066522016-07-28T04:43:00.000-07:002016-07-28T04:43:23.903-07:00Potęga artysty.<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%;">Siedząc tutaj, przy tym
niepozornym stole, jakże łatwo mogę obserwować was wszystkich. Nawet nie
wiecie, nie zdajecie sobie sprawy, nie podejrzewacie nawet, że teraz, w tej oto
chwili, otrzymujecie ode mnie, całkowicie niespodziewanie, zupełnie nową
tożsamość, stajecie się cząstką świata, który w żadnym stopniu do was nie
należy. Mogę was stworzyć na nowo, wedle własnej woli i fantazji, krótkich
skojarzeń i domysłów, a wy nie jesteście w stanie temu zapobiec, nie macie
władzy, aby cokolwiek z tym zrobić. Nawet gdy stąd odejdziecie, mam
nieograniczone możliwości kreowania waszej historii. Wydaje wam się, że
jesteście np. małżonkami, robiącymi zdjęcie popularnego zabytku, a w mojej
głowie i tak funkcjonujecie jako tajni mocodawcy potężnych mafiosów, którzy
właśnie dobili targu i odgrywają rolę szczęśliwej pary, aby wtopić się w tłum.
Mogę manipulować waszymi charakterami, myślami, marzeniami, nawet wyglądem,
jeśli zechcę się nieco potrudzić. Mogę na nowo wykreować otaczającą was
rzeczywistość, stoję ponad granicami, obyczajami, mam władzę stworzyć i
zniszczyć wszystko, co jest w was i wokół was… a wy nawet nie zdajecie sobie z
tego sprawy…<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="line-height: 150%;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; line-height: 150%; mso-bidi-font-size: 12.0pt;">Napisano
w restauracji ‘’Ратуша’’ (pol. Ratusz) we Lwowie, dnia 17 lipca 2016 roku<o:p></o:p></span></i></div>
<br />
<div align="right" class="MsoNormal" style="line-height: 150%; text-align: right;">
<i><span style="font-family: "Times New Roman","serif"; font-size: 12.0pt; line-height: 150%;">Darencjusz</span></i></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<i><a href="https://4.bp.blogspot.com/-QSlPY0Kgo-w/V5nv0mhzz6I/AAAAAAAAAYo/lK06iUoErOkMw4MJP0h5S5wTAVY3yipWQCLcB/s1600/20160721_184133.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-QSlPY0Kgo-w/V5nv0mhzz6I/AAAAAAAAAYo/lK06iUoErOkMw4MJP0h5S5wTAVY3yipWQCLcB/s320/20160721_184133.jpg" width="320" /></a></i></div>
<i><o:p></o:p></i>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/12945350230900783341noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3340211261498188378.post-8533996298673661672016-07-23T15:31:00.001-07:002016-07-23T15:31:42.633-07:00Włos<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
Włos jest miarą
niewymierzalną. O mały włos nie napisałbym głupoty – ale włosy
są krótkie lub długie, nie małe lub duże. Inaczej sprawa wygląda
dla samego owłosienia, ale owłosienie to rzecz z grubsza inna,
dlatego o włosie nie rozmawiamy.</div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<br /></div>
Kislevhttp://www.blogger.com/profile/04149708076417152372noreply@blogger.com0